Zburzenie iluzji
Agnieszka i Krzysztof pobrali się dziesięć lat temu w Poznaniu. Ich rodzina wydawała się wzorem szczęścia: dwoje dzieci, przytulny dom, wspólne plany na przyszłość. Oszczędzali na większe mieszkanie, a ich rodzice, którzy stali się bliskimi przyjaciółmi, wspierali ich na każdym kroku. Pewnego dnia jednak, jak grom z jasnego nieba, życie pękło: Krzysztof ciężko zachorował. Po kilku dniach lekarze ogłosili niepokojącą diagnozę, dodając:
— To wstępne wyniki. Nie martwcie się, czekamy na potwierdzenie.
Ale Krzysztof nie czekał. Tego wieczora nie wrócił do domu. Agnieszka, oszalała z niepokoju, obdzwoniła wszystkich znajomych i szpitale. Gdy rano zamek w drzwiach zaskrzypiał, rzuciła się w stronę męża. Ujrzawszy go, zamarła, nie wierząc własnym oczom.
Agnieszka zawsze uważała swoją rodzinę za idealną. Miłość, zrozumienie, wspólne marzenia — wszystko wydawało się niezachwiane. Ale jedna noc przewróciła jej świat do góry nogami.
Wyszła za Krzysztofa z wielkiej miłości. Jej rodzice, choć zaskoczeni wyborem córki, nie sprzeciwili się. W dniu ślubu wręczyli im klucze do dwupokojowego mieszkania z nowym remontem. euforia Agnieszki i Krzysztofa nie miała granic: własne mieszkanie rozwiązało wszystkie ich problemy, oszczędzając im szukania wynajmowanych lokali i ciągłych przeprowadzek.
Ich miłość była największym skarbem. Agnieszka, dziewczyna z zamożnej rodziny, i Krzysztof, syn zwykłych robotników, byli tak różni, ale ich uczucie niwelowało wszystkie niedoskonałości. Rodzice Krzysztofa podarowali na ślub skromną multicookerkę, co dla nich było niemal heroicznym wysiłkiem — z kredytem na mieszkanie i dwójką młodszych dzieci ledwo wiązali koniec z końcem. Rodzice Agnieszki, rozumiejąc sytuację, wzięli na siebie koszty wesela, uspokajając swatów:
— Nie martwcie się, wszystko będzie na najwyższym poziomie. Agnieszka to nasza jedyna córka!
— Jacy wspaniali ludzie — pomyśleli rodzice Krzysztofa i napięcie opadło.
Swatowie gwałtownie znaleźli wspólny język. Rodzice Agnieszki często pomagali: oddawali „stary” trzyletni telewizor, przywozili prawie nową lodówkę czy ubrania, czasem choćby z metkami. Dla rodziców Krzysztofa było to prawdziwym darem losu. Wspólne święta, wyjazdy na działkę rodziców Agnieszki stały się tradycją. Swatowie stali się niemal rodziną.
Agnieszce i Krzysztofowi wszystko układało się dobrze. Dogadywali się, wspierali nawzajem, wychowywali syna i córkę. Krzysztof, zainspirowany żoną, ukończył zaocznie studia. Agnieszka pracowała w dobrze prosperującej firmie ojca, zarabiając więcej niż mąż, ale po zdobyciu dyplomu Krzysztof znalazł perspektywiczną pracę, i ich dochody się wyrównały.
Marzyli o przestronnym mieszkaniu, gdzie każde dziecko miałoby swój pokój.
— Wyobraź sobie — marzyła Agnieszka — dzieci będą się bawić w swoich pokojach, a my odpoczywać w salonie!
— Nie wyobrażam sobie — śmiał się Krzysztof. — Przywykłem do naszego ciasnego mieszkanka.
— Gdy wyjeżdżałeś na sesje, było przestronniej — drażniła go Agnieszka. — Ale bez ciebie było pusto. Dobrze, iż to już za nami.
— Teraz zawsze będziemy razem — odpowiedział czule Krzysztof, obejmując żonę.
Dwa lata minęły w harmonii. Pieniądze na nowe mieszkanie rosły, swatowie przyjaźnili się, dzieci dorastały. Nagle jednak wszystko się zawaliło: Krzysztof poczuł się źle. Lekarz wypisał mu zwolnienie i skierował na badania. Po kilku dniach przyszedł niepokojący wynik:
— To nie jest ostateczne — powiedział doktor. — Czekamy na potwierdzenie.
Krzysztof nie czekał. Tego wieczora nie wrócił do domu. Agnieszka, świadoma jego stanu, obdzwoniła wszystkich, których mogła. Nieprzespana noc wydawała się wiecznością. Gdy rano drzwi się otworzyły, rzuciła się do męża, ale zamarła: Krzysztof był pijany, miał czerwone oczy, a ubranie przesiąknięte dymem.
— Co się z tobą dzieje? — wydusiła Agnieszka, próbując opanować przerażenie.
— Czego się gapisz? Nie podoba ci się? — warknął z nieoczekiwaną wrogością.
— Nie podoba — odpowiedziała cicho, czując, jak serce się ściska.
— No i co? — Krzysztof sapnął, patrząc na nią z wyzwaniem.
— Nic. Idź spać, muszę iść do pracy — Agnieszka starała się mówić spokojnie, ale w środku wszystko w niej wrzeło.
Wyszła na ulicę, szukając usprawiedliwienia dla męża:
„Jest przerażony, dlatego się załamał. Jak się wyśpi, wszystko wróci do normy. On jest silny, damy radę.” Ale obraz pijanego Krzysztofa, jego ostry ton nie dawały jej spokoju.
Cały dzień była jak na szpilkach. W myślach przygotowywała rozmowę, chcąc dodać mężowi otuchy. Dzieci były u jej rodziców, poprosiła, by zostały tam jeszcze kilka dni:
— Mamo, w pracy zaległości, nie daję rady — skłamała, by nie martwić matki.
— Nie przejmuj się, niech zostaną — odpowiedziała radośnie mama.
Agnieszka odetchnęła z ulgą. Do końca pracy zostały trzy godziny, ale nie wytrzymała i wróciła do domu.
To, co zobaczyła, wstrząsnęło nią. Krzysztof siedział w kuchni w samych spodenkach, metodycznie opróżniając butelkę za butelką. Mieszkanie przesiąknięte było dymem — palił w środku, czego nigdy nie robił. Na jej pojawienie się nie zareagował.
— Co ty wyprawiasz? — głos Agnieszki drżał ze złości. — Przecież niedługo masz badania!
Krzysztof powoli podniósł na nią zamglone spojrzenie.
— No, przyszła — zachrypiał. — Dawaj, zacznij mnie orać.
— Co mam zaczynać? — zaskoczyła się.
— Wymówki — przeciągnął leniwie. — Już pewnie ułożyłaś sobie, jak mnie zbesztasz.
— Krzysiu, proszę, nie strasz mnie — Agnieszka usiadła obok, próbując do niego dotrzeć. — Nie jesteś sam. Diagnoza nie jest pewna. jeżeli coś poważnego, damy radę. Mamy oszczędności, mieszkanie może poczekać. Jestem z tobą.
Objęła go, ale Krzysztof gwałtownie odepchnąłZrozumiała wtedy, iż czasem trzeba stracić wszystko, by odnaleźć siebie.