Przez kilka dni Zbigniew był wyraźnie zły, gdy jego żona Joanna codziennie wracała z wizyt u swojej siostry w szpitalu z pełnymi torbami zakupów.
– Czemu tak cię to drażni? – zapytała zdziwiona Joanna.
– Nie chodzi o to, iż mnie drażni. Rozumiem, to twoja siostra. Ale Ewa nie jest w ciężkim stanie, ma innych, którzy mogą ją odwiedzać. Mąż, córka, syn z żoną… Dlaczego ty musisz tam codziennie jeździć? Czy to dlatego, iż w szpitalu jest atrakcyjny lekarz, dla którego odwiedzasz siostrę?
– Co za głupoty, Zbyszku! – skarciła go Joanna. – To choćby nie ma sensu. Poza tym, Ewy lekarz prowadzący to kobieta, więc twoja teoria nie wytrzymuje krytyki.
– Joasiu, naprawdę, wyjaśnij mi, po co codziennie po pracy jeździsz do szpitala? Wstajesz o szóstej rano, gotujesz kompoty, buliony… A potem po pracy pędzisz do domu, zbierasz torby i jedziesz do szpitala? To jakieś samoumartwianie, naprawdę. Już nie masz sił, widać to po śladach niewyspania pod oczami…
– Dobrze, opowiem ci, bo przecież inaczej mi nie dasz spokoju – westchnęła Joanna, zbierając naczynia ze stołu. – Zaparzę herbatę i porozmawiamy.
– Dobra, – ucieszył się mąż, – bo naprawdę nic z tego nie rozumiem…
***
Siedemnastoletnia Joanna Kowalska, po ukończeniu szkoły, przyjechała do dużego miasta, aby dostać się na studia lub do technikum, zależnie od tego, jak się uda. Urodziła się i wychowała w małej wsi, gdzie nie było możliwości kontynuowania nauki i zdobycia zawodu. Joanna bardzo chciała zdobyć dyplom i zostać prawniczką.
Egzaminy na uniwersytet nie poszły jej dobrze, ale udało jej się dostać do technikum prawniczego, z czego była niezwykle zadowolona. Nie chciała wracać do wsi, gdzie nie widziała dla siebie perspektyw. Pracy w sklepie, jak jej mama, sobie nie wyobrażała. No i życie we wsi niezbyt jej odpowiadało.
Postanowiła zamieszkać w mieście. Uczyć się, znaleźć pracę i poukładać życie osobiste. Do wsi miała zamiar przyjeżdżać w odwiedziny i pomagać rodzicom, gdy sama stanie na nogi. Była pewna, iż uda jej się zrealizować swoje dalekosiężne plany.
W szkole spotykała się z Wojtkiem Nowakiem, kolegą z klasy. Ale Wojtek, w przeciwieństwie do Joanny, nie miał ochoty na życie w mieście i nie zamierzał wyjeżdżać ze swojej wsi. Zaraz po szkole zatrudnił się na farmie, gdzie pracowali jego rodzice, potem planował pójść do wojska i wrócić na farmę… Taka perspektywa bardzo mu odpowiadała.
Joanna zaś była przerażona taką przyszłością, więc z Wojtkiem rozstała się bez większych emocji. Jasno widziała, iż nie jest on jej wymarzonym partnerem. Wojtek również nie był zbyt zasmucony, i szybko, po osiągnięciu pełnoletności, ożenił się z Kasią, która od dawna miała do niego słabość.
Po przyjęciu do technikum, Joanna dostała miejsce w akademiku i zaczęła przyzwyczajać się do nowego życia. Uczyła się pilnie, chcąc zasłużyć na stypendium. Rodzice co miesiąc przesyłali jej pieniądze, więc choć nie żyła w luksusie, nie miała powodów do narzekań.
…Ten jesienny dzień Joanna pamięta do dziś w najmniejszych szczegółach… Wracała autobusem z biblioteki, gdzie przygotowywała się do seminarium z prawa cywilnego. Zaszło już słońce, a ścisk w autobusie był ogromny, ludzie wracali z pracy.
Z trudem wcisnęła się do zatłoczonego autobusu, nie chcąc czekać na następny. Wysiadła z ulgą, ale jej sumka była przecięta… Zimny pot oblał ją, gdy zdała sobie sprawę z kradzieży portfela…
To niestety było dość powszechne; w autobusach kradli często. W tłoku łatwo było paść ofiarą złodzieja. Niestety nie do uniknięcia.
Najgorsze było to, iż Joanna właśnie dziś dostała stypendium i przyszedł przekaz od rodziców. Wszystko miała w portfelu. Nie zdążyła schować pieniędzy pod materac, jak zwykle.
A rodzice też nie mieli teraz lekko; mama prosiła ją, aby oszczędzała, bo pensja taty się opóźniała, a oni żyli z tego, co mama wypracuje w sklepie. Do tego była jeszcze młodsza siostra Ewa…
Joanna była zrozpaczona. Płakała, przeklinając swoją nieuwagę. Przecież jej koleżanka niedawno padła ofiarą złodzieja w trolejbusie. Teraz to samo przydarzyło się jej…
Zgłoszenie na policję wydawało się bezcelowe. Co miałaby powiedzieć? Nie zapamiętała nikogo z pasażerów autobusu. Znalezienie złodzieja graniczyłoby z cudem.
Ten tani, chiński portfel pewnie już leżał gdzieś w koszu na śmieci, a pieniądze padły łupem złodzieja… Co teraz jeść? Został margaryna, dwie cebule, herbata i trochę kaszy i makaronu. Na miesiąc nie starczy.
– Dlaczego płaczesz? – zapytała Ewa, współlokatorka Joanny, widząc ją zapłakaną.
Joanna opowiedziała o swoich przejściach.
– No, nie miałaś szczęścia, ale sama jesteś sobie winna. Kto nosi przy sobie wszystkie pieniądze? W autobusie suma musi być przy piersi, albo pieniądze włożyć w bieliznę. Teraz trzeba uważać…
Joanna sama dobrze to wiedziała, ale Ewy uwagi jej nie pomogły… Ale czasu nie da się cofnąć, a sytuacji naprawić nie było jak. Pieniądze przepadły.
Obdzwonienie rodziców dla niej odpadało. Wstyd było przyznać się do takiej wpadki. Tam byli w kłopotach finansowych i tak.
Może znaleźć sobie pracę, myślała. Ale kto płaci z góry? Trzeba przepracować miesiąc, by dostać wypłatę, albo chociaż dwa tygodnie, żeby otrzymać zaliczkę… Choć zaliczki nowym nie dają…
– Chcesz, żebym cię poznała z kimś wpływowym? – niespodziewanie zapytała Ewa.
– Z kim? – nie zrozumiała Joanna.
– No, z kimś z kasą, kto będzie cię utrzymywał w zamian za… no, wiesz, o co chodzi.
– Rozumiem…
– Dobrze, iż rozumiesz. Masz wygląd, wielu będzie chciało z tobą być… A ty będziesz miała wszystko, czego zapragniesz.
Propozycja Ewy była dla Joanny nie do przyjęcia. Myśl o zostaniu czyjąś kochanką za pieniądze napawała obrzydzeniem… Wiedziała, iż Ewa nie ma z tym problemu i dlatego nie cierpi na brak funduszy, ale to nie było dla Joanny.
– No to jak, poznasz się? – zapytała ponownie Ewa.
– Nie, dziękuję. A może pożyczysz mi trochę pieniędzy? Do stypendium.
– Przykro mi, ale nie mogę. Wszystko wydałam na ubrania i kosmetyki, zostało tylko na jedzenie. Ale moje propozycja jest aktualna. Pomyśl sobie. W trudnych chwilach warto czasem zapomnieć o dumie.
Joanna nie odpowiedziała, odwróciła się do ściany i znów cicho zapłakała. niedługo zasnęła…