Wielu pyta dziś, „co to jest mowa nienawiści” albo co gorsza używa tego pojęcia ewidentnie inaczej, niż jest definiowane w aktach prawnych. Widziałem już sugestie, iż mową nienawiści są spektakl „Klątwa” albo słowa o „dorzynaniu watahy”.
Otóz nie są. Nie są nią choćby wypowiedzi typu „nienawidzę PiS” / „nienawidzę PO”. Na początek kilka definicji.
Wyobraźmy sobie, iż jeden pan powiedział do drugiego „ty ch…”. Czy to mowa nienawiści?
Nie, to oldskulowa zniewaga (ścigana z art 216 kk), czyli obrażenie kogoś słowem powszechnie uważanym za obelżywe. Słowo „ch…” niewątpliwie takim jest.
Ciekawie wyglądałby proces w sprawie zarzutów, wytoczonych pewnemu panu przez podmiotkę liryczną (Irena Kwiatkowska) w Kabarecie Starszych Panów:
Szuja, obrzydliwa larwa i szczeżuja!
Szuja – do najtępszych pierwotniaków rym!
Szuja, bezlitosny kamień i statuja!
Fałsz i ruja bezustannie powodują nim!
Szuja! Pióra by pożyczyć od Anouilha,
Szuja! By opisać co to jest za typ!
Szuja! kawał matrymonialnego zbója,
Z pieszczot dwója, nieudana galareta z ryb
Kilka wersów tutaj mogłoby podchodzić pod zniewagę, ale widzę też zniesławienie, czyli wypowiedzi godzące w cześć i dobre imię. Inny problem, inny paragraf: art 212 kk, prawdopodobnie też choćby inny kodeks, bo także naruszenie dóbr osobistych (art 23 i 24 KC).
Zniesławienie nie musi być wulgarne. Może mieć superuprzejmą formę – np. „Szanowny pan nie ma kwalifikacji do pełnionego stanowiska, które uzyskał dzięki protekcji”.
Często gdy ktoś przegrywa proces o zniesławienie, potem biega po mediach ze spreparowaną wersję wyroku („to już nie wolno choćby napisać, iż ktoś nie ma kwalifikacji”?), solicytując przewidywalne głosy poparcia od przygłupersów nie rozumiejących, jak działa prawo. Wielu z nich zawodowo para się prawicową publicystyką.
Otóż różne rzeczy można (byle z wolna i ostrożna). I do zniewagi, i do zniesławienia mamy sporo wyłączeń opisanych w kodeksie – a także ugruntowanych orzecznictwem. Kodeks przewiduje, iż nie będzie kary za zniewagę, jeżeli „ty ch…” było ripostą na „ty sk…”. A w przypadku zniesławienia/naruszenia: jeżeli zarzuty są prawdziwe albo podnoszone w interesie społecznym.
Ważne: to nie sąd będzie sprawdzać. Na tym się przejechał Wałęsa, któremu się wydawało, iż to sąd będzie szukać Mitycznego Nagrania Ostatniej Rozmowy Braci.
Ciężar dowodzenia spoczywa na tym, kto wysuwa oskarżenie. Nieważne, czy jest Wałęsą czy Kowalskim.
I wreszcie mamy groźbę bezprawną/karalną, ściganą z art 115 i 190 kk. To wypowiedzi typu „zginiesz”, „zgwałcimy cię” (a także „moi fumfle obleją twoją córkę na studiach”).
To wszystko nie jest ścigane z urzędu, tylko na wniosek poszkodowanego, z oskarżenia prywatnego lub z powództwa cywilnego. W mojej antypisowskiej bańce przegraną Wałęsy komentowano czasem pytanio-narzekaniem, „a co w takim razie z posłami, których Kaczyński nazwał kanaliami”.
A co? A nic. Nie ścigali, to co ma być. Samo z siebie nic się tu nie zadzieje.
Jak do tego wszystkiego ma się mowa nienawiści? Luźno. O ile zniewaga i zniesławienie są z nami od stuleci i historię ich prawnego definiowania można cofnąć do starożytnego Rzymu, mowa nienawiści to koncepcja stosunkowo nowa.
Bierze się ze słusznego założenia, iż na pewne cechy nie mamy wpływu. Są to w szczególności: rasa, narodowość, płeć/gender, wiek, wyznanie i orientacja seksualna.
Powyższe przykłady a mogłyby się stać mową nienawiści, gdyby ktoś powiedział „rurytański ch…” i „roboseksualna szuja” o pochodzącym z Rurytanii roboseksualiście. W polskim prawie (art 256 i 257 kk) niestety pominięto „orientację seksualną”. Tak, zgadliście, rządziła wtedy Platforma.
Niejeden czytelnik rzucił teraz jakimś wulgaryzmem pod adresem Platformy. Czy to była mowa nienawiści?
Nie, bo orientacji politycznej nie ma na tej liście. To nie jest niezmienna cecha człowieka. W istocie obrzucamy się politycznymi obelgami właśnie w nadziei na zmianę czyichś postaw wyborczych.
Bez entuzjazmu przyjąłem propozycję redakcji „Liberte”, żeby w związku z niedawną tragedią przyjąć „wzorem innych państw europejskich” ustawę „zapobiegającą i penalizującą mowę nienawiści w przestrzeni publicznej”.
Jeżeli „mowę nienawiści” będziemy definiować „wzorem innych państw europejskich”, to hejt na Owsiaka nią nie jest. Hejterzy nie zwalczają go za to, iż jest heteroseksualnym białym Polakiem płci męskiej w wieku średnim.
To skandal, iż prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie ewidentnej groźby karalnej w postaci „aktów zgonu”, wystawionych przez skrajną prawicę m.in. Adamowiczowi. To jednak też nie była mowa nienawiści. Problemu upolitycznionej prokuratury nie rozwiążemy zaś żadną ustawą.
Problem nie w tym, iż polskie prawo jest zbyt łagodne, tylko wprost przeciwnie. Gdyby sądy literalnie traktowały Art 212 kk, nie można byłoby napisać, iż minister prowadzi błędną politykę, iż urzędnik jest niekompetentny, iż dany reżyser robi kiepskie filmy, iż gdzieś panuje korupcja (dopóki nie zapadną prawmocne wyroki).
Nie chcemy tego, więc prokuratura i sądy zwykle te wątpliwości rozstrzygają na korzyść wolności słowa. Nie podoba mi się to w niektórych przypadkach, ale podoba mi się jako ogólna zasada.
Jeśli bym coś tu zmieniał, to raczej złagodziłbym przepisy tak, żeby można je było ściślej egzekwować. Teraz zbyt wiele zależy od arbitralnych decyzji sędziów i prokuratorów.
Nie sądzę, iż ustawa napisana w pośpiechu przez posłankę Pawłowicz i posła Niesiołowskiego (a mamy jakiś inny Sejm?) poprawi ten stan rzeczy. Zamiast pisać nowe prawo, lepiej egzekwujmy już istniejące, by ograniczyć obecność zniewag, pomówień i gróźb karalnych.
I dodajmy, na litość boską, tę orientację seksualną do ustawowej definicji mowy nienawiści, because it’s 2019.