Niedawno przyszła do mnie wnuczka w odwiedziny i zapytała, jak bawiliśmy się w dzieciństwie. Przecież nie mieliśmy ani komputerów, ani telefonów. I skąd wiedzieliśmy, gdzie są nasi przyjaciele, skoro nie mogliśmy do nich zadzwonić. Uśmiechnęłam się, patrząc na nią, i postanowiłam opowiedzieć jej o grach naszego podwórka. Jak wesoło spędzaliśmy czas po lekcjach i podczas letnich wakacji.
Mieszkaliśmy w dużym domu, a na podwórku zawsze było dużo dzieci w różnym wieku. Ale zawsze bawiliśmy się razem i wszyscy mieli frajdę. Po lekcjach, gdy było ciepło jesienią i wczesną wiosną, graliśmy w piłkę i skakaliśmy na skakance, rysowaliśmy klasy na chodniku. W weekendy, gdy zbierało się więcej osób, zawsze graliśmy w chowanego. Każdy starał się wymyślić swoją unikalną wyliczankę, żeby nie była taka jak u innych. Pamiętam, iż pewnego lata przez cały czas układałam wyliczankę, by w sierpniu, gdy wrócę ze wsi, zaskoczyć nią swoich przyjaciół.
Latem większość z nas rozjeżdżała się w różne strony. Jedni wyjeżdżali na obóz, inni do krewnych nad morze, jeszcze inni do babci na wieś. Tam również znajdowaliśmy towarzystwo i graliśmy w gry ruchowe na dworze. W ogóle nie pamiętam, byśmy siedzieli w domu. choćby gdy padał deszcz, znajdowaliśmy jakieś zadaszenie i tam kontynuowaliśmy zabawę. Do domu nie dało się nas zagonić. A co było robić w domu? Bajki w telewizji leciały o określonej porze, czytanie też się czasem nudziło. Nie mieliśmy takiej różnorodności gier i zabawek edukacyjnych jak nasze wnuki teraz.
W każdym domu obowiązkowo była piłka, skakanka, gumka do skakania. Wszystko to zabieraliśmy ze sobą na podwórko i każdy wybierał, na co miał ochotę. Graliśmy w zbijaka, “jadalne-niejadalne” z piłką. Skakaliśmy na skakance na różne sposoby. I nie tylko dziewczynki, ale chłopcy również brali udział w zawodach. “Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy”, “Ciuciubabka”, “Chodzi lisek koło drogi” – ileż ciekawych gier mogliśmy wymyślić i za każdym razem świetnie się bawiliśmy. Graliśmy w kalambury i potrafiliśmy pokazać bez słów każdy przedmiot. W berka, w “Policjantów i złodziei” – wydawało się, iż mogliśmy biegać bez końca.
Zimą też nie siedzieliśmy w domu. Sanki, łyżwy, narty – to były nasze zimowe sporty. Poza tym na podwórku zawsze odbywały się bitwy na śnieżki. Budowaliśmy śnieżne zamki i każda drużyna strzegła swojej twierdzy. Po bitwie, na znak zgody, wszyscy razem lepiliśmy bałwana. Do domu wracaliśmy podobni do bałwana – śnieg mieliśmy we wszystkich zakamarkach. Ale prawie nie chorowaliśmy i ze wszystkim zdążaliśmy. Wydawało się, iż nasze dni mają o wiele więcej godzin.
A co najważniejsze, uczyliśmy się komunikować i dogadywać. Byliśmy sprawni fizycznie i znacznie bardziej wytrzymali. Dowiadywaliśmy się, iż ludzie mogą być różni i różnie reagować na słowa i działania. Przechodziliśmy szkołę odwagi i przywództwa. Dlatego w życiu więcej osiągamy i dzielnie znosimy przeciwności losu. Patrząc na swoją wnuczkę, która poszła do pierwszej klasy, wcale nie widzę w niej samodzielności. Jak ona będzie w szkole znajdować swoje rzeczy?
Ale jednocześnie, mając siedem lat, świetnie radzi sobie z telefonem, tabletem i komputerem. Znajduje potrzebne informacje, potrafi zadzwonić przez wideo do swojej najlepszej przyjaciółki lub mamy w pracy. Kiedy ja mam problem – zwracam się do niej o pomoc. U niej to wszystko wychodzi szybciej i łatwiej. I pomyślałam sobie, iż chyba każde pokolenie ma swoje. My gwałtownie biegaliśmy i byliśmy zwinni. A nasze wnuki gwałtownie opanowują wirtualną rzeczywistość i tak samo sprawnie poruszają się po internecie. Chyba na wszystko przychodzi czas i postęp nie stoi w miejscu, więc powinniśmy iść za nim, a nie tylko wspominać, jacy byliśmy sprawni w dzieciństwie.