17 lat od tragicznej śmierci Barbary Blidy jej oprawcy nie tylko nie ponieśli odpowiedzialności, ale choćby zrobili spektakularne kariery
25 kwietnia 2007 r. o świcie specjalnie wyselekcjonowana grupa realizacyjna funkcjonariuszy ABW wkroczyła do domu Barbary Blidy w Siemianowicach Śląskich. Bezbronna kobieta miała zostać zakuta w kajdanki i przewieziona do prokuratury. Decyzję o zatrzymaniu zatwierdził ówczesny premier Jarosław Kaczyński. O planowanej akcji wiedział prezydent Lech Kaczyński. Na hucznej konferencji z udziałem Zbigniewa Ziobry, prokuratorów i szefów ABW miał zostać otrąbiony sukces w walce z „układem postkomunistycznym”. Ten wyimaginowany przez braci Kaczyńskich układ (który był hasłem przewodnim kampanii wyborczych PiS w 2005 r.) składał się z ludzi związanych z lewicą lub tych, których podejrzewano o sympatie lewicowe, m.in. polityków, biznesmenów, prokuratorów, sędziów, urzędników. Ludzie ci, traktowani jako zło wcielone, mieli być eliminowani z życia publicznego. Obsesje gwałtownie zostały przekute w czyn. W wyniku uknutej intrygi w tzw. mafię węglową wplątano popularną i powszechnie szanowaną byłą posłankę SLD i minister budownictwa w rządach premierów Waldemara Pawlaka i Józefa Oleksego.
Zacieranie śladów i brak winnych
Podczas zatrzymania Barbara Blida poprosiła o możliwość skorzystania z toalety, gdzie wyjęła z szafki rewolwer, z którego się postrzeliła. Tak mówi oficjalna wersja. Jednak sejmowa komisja śledcza ustaliła inny przebieg zdarzeń. Między Blidą a pilnującą jej funkcjonariuszką ABW prawdopodobnie doszło do szamotaniny. Ciało Blidy było nienaturalnie ułożone, co podważało wersję samobójstwa. Wytarte zostały ślady odcisków palców z rewolweru. Na palcach zmarłej nie znaleziono odcisku języka spustowego lub kurka rewolweru, co wyklucza, by kobieta użyła broni. Na kurtce funkcjonariuszki ABW znaleziono proch z innej broni niż z rewolweru Blidy. Jak ustalono, agentka nie brała wcześniej udziału w zajęciach z wyszkolenia strzeleckiego ani w akcjach z użyciem broni, kurtka zatem została podmieniona. Nie było też na niej śladów krwi Barbary Blidy, a być powinny, bo bardzo krwawiła, a funkcjonariuszka ABW ją ratowała. Z oględzinami miejsca śmierci Barbary Blidy zwlekano trzy i pół godziny. W tym czasie przez dom w Siemianowicach Śląskich przewinęło się ponad 30 osób (policjantów, funkcjonariuszy ABW, prokuratorów), którzy zajmowali się nie zabezpieczaniem śladów, ale ich zacieraniem. Na przykład różnych śladów osób obcych było w łazience tak dużo, iż nie nadawały się do identyfikacji. Prokurator zrezygnował więc z tzw. badań traseologicznych (czyli badania ścieżki stóp i obuwia).
Nikt nie poniósł odpowiedzialności za śmierć Barbary Blidy. Prokuratura pod rządami PO-PSL, potem Andrzeja Seremeta i Zbigniewa Ziobry rozwinęła parasol ochronny nad prominentnymi prokuratorami i funkcjonariuszami ABW. W 2010 r. łódzcy śledczy uznali, iż prokuratorzy, chcąc postawić zarzut Blidzie, nie działali na zamówienie polityczne. I iż ani premier, ani minister sprawiedliwości, ani szef ABW nie naciskali na prowadzących śledztwo. Ustalenia te były absurdalne i przeczyły faktom.
W 2013 r. jedynie, po czterech latach procesu, Sąd Rejonowy w Siemianowicach Śląskich skazał Grzegorza S., oficera ABW dowodzącego akcją zatrzymania Barbary Blidy, którego całą winą miało być to, iż nie polecił podwładnym, aby podczas zatrzymania sprawdzili łazienkę i zrewidowali udającą się do niej byłą posłankę. Grzegorz S. usłyszał wyrok pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, ale jego obrońca złożył apelację, która została uwzględniona, a wyrok uchylono. W ponownym procesie sąd uniewinnił oskarżonego. Tym razem to prokuratura złożyła apelację, która została jednak wycofana w 2016 r., gdy rządziło PiS, a prokuratorem krajowym był Bogdan Święczkowski. Według moich informacji to właśnie Święczkowski nakazał wycofanie apelacji, by ratować dawnego podwładnego.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 17/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty
Fot. EPA/PAP