
8 marca o godzinie 14.02 w Makowie Mazowieckim przy ul. Mickiewicza 27 sąsiadka zauważyła siedzącą na fotelu w rejonie śmietnika kobietę, z którą nie było kontaktu. Na miejsce wezwała karetkę pogotowia. Pomimo szybkiej reakcji medyków, 74 – letnia kobieta zmarła.
Media społecznościowe tymczasem obiegła informacja, iż przykryte czarnym workiem zwłoki kobiety, przez dwie godziny leżały niezabezpieczone przy śmietniku. Ciekawsko na nie spoglądali przechodnie i sąsiedzi, wokół miały biegać dzieci. W sieci zawrzało. Co zatem tak naprawdę wydarzyło się w Makowie Mazowieckim?
Jak przekazuje nam dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej Zespołu Zakładów w Makowie Mazowieckim, Jerzy Wielgolewski sytuacja wyglądała nieco inaczej niż zostało to opisane w mediach społecznościowych. Choć jak przyznaje, według niego sprawa ostatecznie powinna zakończyć się inaczej niż miało to miejsce.
– Cała akcja trwała w godzinach od 14.05, kiedy to ratownicy otrzymali zgłoszenie do 16.35 kiedy się zakończyła. Nie jest więc prawdą, iż zwłoki leżały niezabezpieczone przez dwie godziny. Na miejscu trwała walka o życie tej kobiety – stwierdza.
– jeżeli chodzi o zgony w miejscach publicznych i zabezpieczenie zwłok, to sprawy te regulowane są przez kilka różnych przepisów i dotyczą rozmaitych służb, które również w tym zdarzeniu miały swój udział – mówi nam dyrektor szpitala w Makowie i dodaje, iż są to zwyczajowo ratownicy medyczni, strażacy, policja, prokurator i dyspozytor pogotowia – w tym przypadku z Siedlec.
– Kiedy ratownicy walczyli o pacjentkę, o przybycie na miejsce poproszono straż pożarną, której funkcjonariusze zabezpieczyli miejsce i osłonili akcję ratunkową parawanem, jak to ma w takich sytuacjach zwykle miejsce. Po zakończonej akcji ratunkowej, ciało zostało przekazane lekarzowi, który stwierdził zgon pacjentki i wystawił kartę zgonu. Na tym działania i obowiązki ratowników się kończą, zespoły ratownictwa są zobligowane bowiem jedynie do udzielania pomocy osobom w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego. Dyspozytor z Siedlec powiadomił o zdarzeniu policję, a ciało zmarłej zostało przekazane rodzinie, która następnie oczekiwała na przyjazd zakładu pogrzebowego – przekazuje Jerzy Wielgolewski i dodaje: My nie możemy zabierać ciała do prosektorium, bo te jest, zgodnie z przepisami, przeznaczone tylko dla pacjentów, którzy zmarli w szpitalu. Przewożenie innych zwłok, jeżeli choćby się zdarza, to jest naginaniem prawa – mówi dyrektor.
Ratownicy po wykonaniu swoich obowiązków odjechali z miejsca zdarzenia. Wcześniej odjechali też strażacy, którzy zostali zadysponowani do innego zdarzenia. Przed przyjazdem zakładu pogrzebowego na miejscu pojawiła się policja, która informację z pogotowia ratunkowego otrzymała o godzinie 15.56.
– W tym czasie 3 patrole z makowskiej komendy wykonywały czynności w związku ze zdarzeniami drogowymi jakie miały miejsce w Chełchach Kmiecych i Chrzanowie -Broniszach, w których ranne zostały 3 osoby. Dlatego też na interwencję dyżurny skierował policjantów z Posterunku Policji w Różanie (oddalonego 20 km od Makowa Mazowieckiego), którzy rozpoczęli służbę o godz. 16:00 – wyjaśnia z kolei podkom. Monika Winnik, oficer prasowa Komendy Powiatowej Policji w Makowie Mazowieckim.
– Na miejsce interwencji policjanci dotarli o godz. 16:40, zastali tam tylko członków rodziny i świadka zdarzenia. Przyjechał kolejny członek rodziny, który okazał kartę zgonu kobiety. Policjanci zabezpieczyli zwłoki do momentu przyjazdu pracowników zakładu pogrzebowego – wyjaśnia.
Tutaj warto dodać, iż ani policjanci, ani prokurator zwyczajowo nie pojawiają się na miejscu zdarzenia, jeżeli do zgonu dochodzi z przyczyn naturalnych i nie ma podejrzenia, iż do śmierci mogły się przyczynić osoby trzecie.
– Nie mam na dzień dzisiejszy dostępu do dokumentacji z tego zdarzenia, tylko jedynie do informacji, którą ratownicy odnotowują na tabletach. Oczywiście do pełnej oceny sytuacji potrzebna byłaby całość nagrań pomiędzy dyspozytorem a służbami, którą udostępnić musiałby dyspozytor z Siedlec na wniosek prokuratury – komentuje dyrektor makowskiego szpitala.
– Na ten moment mogę jedynie powiedzieć, iż wszystko odbywało się zgodnie z przepisami, które tego typu sytuacje regulują. Osobiście, jedyne o co mam pretensje do ratowników, to iż nie podpowiedzieli rodzinie, by ta być może na czas oczekiwania, zabrała zwłoki kobiety do domu, bo one faktycznie tak leżeć w miejscu publicznym nie powinny. Gdyby rodzina się zwróciła z takim pomysłem do ratowników, ci na pewno nie odmówiliby pomocy w przeniesieniu ciała. Takie zapytanie nie padło, ale przyznaję, iż można było takie działanie zasugerować rodzinie i ja osobiście bym tak zrobił – mówi nam Jerzy Wielgolewski.
– Wnioski z tej sytuacji na pewno zostaną wyciągnięte. Jesteśmy w kontakcie ze Starostwem Powiatowym. Sprawa zostanie zbadana dokładnie i zastanowimy się jak unikać takich sytuacji na przyszłość – komentuje nasz rozmówca.
ren