Rozdział II.5. / Wypracow

publixo.com 2 godzin temu

Krata z piskiem pomału szła do góry. Nieco szybciej, ale również pomału, dochodziły do siebie orki na dnie fosy. Fosa od lat była sucha i porośnięta wysoką, miękką trawą. Upadek z mostu oznaczał więc tylko siniaki i zadrapania. Atakujący zbierali rozrzucony oręż i zaczynali gramolić się po stromym brzegu, by kontynuować szturm. Podnosząca się krata dodawała im bojowego ducha.

Tymczasem Jaśmina zeskoczyła z siodła Insanusa, by jak najszybciej przedostać się na dziedziniec pod idącą do góry w ślimaczym tempie kratą. Po drugiej stronie żelaznej przeszkody Kael, kapitan zamkowej straży, położył jej ręce na ramionach i spojrzał na nią czule, choć i poważnie:

- Dobrze was widzieć, księżniczko! Kilku psubratów zdążyło przedostać się na dziedziniec, nim opuściliśmy kratę... Wasz ojciec z resztą strażników blokuje wejście do wysokiego zamku. Nie wiem, gdzie jest nasz czarownik Notimerus. Powinien jak najszybciej zgłosić napad Cesarstwu, a najlepiej waszej szanownej ciotce Taris. Gdyby księżniczka była łaskawa odszukać Notimerusa i wejść w kontakt z szanowną Taris...
- Dobrze, Kael. Musisz wiedzieć, iż w wiosce, to znaczy na cmentarzu, zjawił się nekromanta i przywoływał zmarłych wojowników. Gonili mnie. Znaczy mnie i Insanusa, ale się oderwaliśmy. Myślę, iż to, iż ten nekromanta, wskrzesza posiłki dla tych tu orków. Pewnie skoro tu będą.
- Złe to wieści. Ale nie przejmujcie się, księżniczko. Znajdźcie czarownika, a my zajmiemy się resztą.


W czasie tej krótkiej wymiany informacji o sytuacji taktycznej, krata została uniesiona już na tyle wysoko, iż Insanus przyklękując przeczłapał na stronę dziedzińca. Dwaj strażnicy natychmiast rozpoczęli procedurę ponownego zamykania kraty. Ponaglał ich widok gramolących się z fosy orków, którzy wyglądali na mocno zdeterminowanych do wzięcia odwetu za kąpiel w suchej fosie, jaką zgotował im czarny ogier.

Wtem brona wydała przeraźliwy zgrzyt i znieruchomiała. Podobnie znieruchomieli pracujący kołowrotem strażnicy. Tylko nabrzmiałe żyły, jakie wystąpiły im na spocone czoła i grube karki mówiły o wysiłku, jaki wkładali w to, by krata kontynuowała swój ruch w dół.

Widząc to, kapitan skoczył do swoich żołnierzy i naparł z całych sił na kołowrót, by wesprzeć ich trud. Jednak mechanizm ani drgnął. Ciężki kołowrót zatrzymał się i tkwił w miejscu, solidny łańcuch trwał nieporuszenie, a ponuro milcząca w tej chwili krata nie chciała się ruszyć ani o cal. Tylko napięte muskuły i pot obficie cieknący po obliczach żołnierzy zdradzały dramatyczne zmagania ludzi z niewdzięczną maszynerią.

- Żeby cię rdza zeżarła, przeklęta machino! - zaklął kapitan, ale kilka tym wskórał.
- Miała iść do przeglądu po najbliższej pełni - sapnął jeden ze strażników.
- Dyć dawno iż mioła być podrychtowana, ino kapała strzecha w kazarmie - zawtórował drugi.
- Czort, czort, czort! - podsumował kapitan, a stojące już na przeciwległym brzegu mostu orki przecierały oczy z radosnego zdumienia.


Wielki ork z pooraną bliznami twarzą znów jako pierwszy ogarnął nową sytuację. Wyciągnął rękę z mieczem w stronę bramy i zaklinowanej kraty i ryknął:

- Vooor! Kagh! - i nie czekając na swoich kamratów, pobiegł w kierunku stojących teraz otworem wrót zamku.

Blady strach padł na grupkę obrońców. Kapitan pochylił partyzanę na spotkanie orków i opierając tępy koniec drzewca o występ w bruku, krzyknął do Jaśminy:

- Księżniczko! Szukaj czarownika!

Towarzyszący mu strażnicy ze ściętymi zawziętością twarzami, zajęli miejsca po obu stronach swego dowódcy, pochylając jak i on drzewca partyzan w stronę nadbiegających orków.

Jaśmina, obracając się na pięcie w kierunku samotnej wieży górującej nad murami zamku rzuciła do swego ogiera:

- Insanus! Improwizuj! Uważaj na siebie! - i puściła się pędem przez dziedziniec, omijając walczących ze zmiennym szczęściem na zamkowym podwórcu.


Rumak zarżał donośnie, zakręcił się w miejscu. Podkowy zabębniły na bruku, krzesząc iskry, a z nozdrzy ogiera ze świstem wydostało się powietrze.

Nestor, przypatrujący się tej scenie z wystającego gzymsu nad bramą, ostrożnie wzbił się w powietrze. Podczas kiedy na dole ludzie zmagali się z kratą, on próbował wypatrzeć łucznika, który już raz posłał mu nieoczekiwaną strzałę. Nie chciał, by historia się powtórzyła, ale nigdzie nie mógł dostrzec małego strzelca.


Stojący na skraju puszczy Użgaardzki rycerz niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę. Ponownie zapytał, tym razem mocno zaaferowany wrzaskami, jakie dochodziły od widocznej z oddali bramy:

- Lug uruk nazg? Luk uruk nazg!?

Podniesiony przez Insanusa w czasie szarży pył na gościńcu pomału opadał. Notimerus porzucił swoje czarodziejskie ćmy i osłonił ręką oczy, przypatrując się wydarzeniom przy bramie.

- Ha! panie rycerzu! - zawołał triumfalnie - Mówiłem, iż będzie pan rycerz zadowolony. Magia jest wielka. Krata się zacięła!
- Może magia i być wielka. Ale ty być dumm snaga - rzucił pogardliwie Notmimerusowi i wydawało się, iż zaraz splunie w jego stronę. Ale nie splunął. Plucie w pełnym hełmie to nie najlepszy pomysł. Zwrócił się natomiast w stronę kilkunastu ciemnych postaci, które równie przejęte nieoczekiwanym obrotem spraw wysunęły się z wysokich paproci, jakie do tej pory skrywały je całkowicie:

- Voor orcuk! Geav avhe caukavle!

Ciemne postaci bez słowa ruszyły truchtem w stronę zamku, pobrzękując bronią i metalowymi elementami zbroi.


Korzystając z chaosu, jaki panował na dziedzińcu, Jaśmina przekradła się niepostrzeżenie do drzwi wieży, na szczycie której znajdowało się magiczne laboratorium Notimerusa. Drzwi były otwarte, co nieco zaskoczyło dziewczynę. No cóż, nie był to pierwszy raz, kiedy Notimerus ignorował elementarne środki ostrożności. Księżniczka gwałtownie wspięła się po wąskich, krętych schodach do znajdującej się na górze przestronnej komnaty z dużymi oknami. Drzwi do niej również nie były zaparte. W środku panował spory bezład, ale nie większy niż Jaśmina widziała za każdym razem, gdy z rzadka odwiedzała maga. Bardziej dziwne niż ogólny nieporządek było to, iż czarodzieja nie było w jego siedzibie.

“Gdzież on się mógł podziać?” - pomyślała Jaśmina. “Czyżby gdzieś czmychnął i chował się w jakimś ciemnym kącie? To by było do niego podobne” - kontynuowała swoje dociekania. Odwaga Notimerusa była wprost proporcjonalna do jego talentu magicznego. ale takie rażące tchórzostwo w obliczu napadu narażałoby maga na spore konsekwencje. Od nadwornych czarodziejów oczekiwano wsparcia w trudnych chwilach. Tym bardziej, iż zwykle bywali jedynymi osobami mogącymi nawiązać łączność czy przekazać informacje magicznymi kanałami.

Kiedy Jaśmina głowiła się nad zagadką nieobecności czarodzieja na jego posterunku w krytycznej dla jej księstwa chwili, magiczne lustro wiszące na jednej ze ścian rozbłysło gamą kolorów. Jaśmina wiedziała, co to oznacza, bowiem czasem używała lustra. To znaczy, bardziej używała go jej ciotka Taris, urządzając dziewczynie indywidualne wykłady, których treść skupiała się przede wszystkim na tym, iż pora dorosnąć, porzucić przytulny zamek ojca, zdobyć porządną edukację, wejść na salony i ogólnie - zapanować nad własną przyszłością. Oczywiście, zapanować w sposób, jaki Taris uznała za słuszny i zaplanowała w najdrobniejszych szczegółach. Zwykle więc te motywacyjne zaklęcia rzucane przez Taris przelatywały mimo uszu Jaśminy, która zdecydowanie przedkładała czerpanie euforii z beztroskiego życia w Nordii nad stawanie na wysokości oczekiwań ciotki. Co prawda, dziewczyna miała mętną świadomość, iż ten stan nie będzie trwał wiecznie, ale wolała odkładać troskę o własną przyszłość na później. Choćby na jutro. Przecież każde dziś ma swoje jutro, nieprawdaż? A dziś jeszcze można trochę pohasać... Tego dnia jednak daleko było jej do swawoli, więc skwapliwie zasiadła przed lustrem i wykonała prosty gest przyjęcia magicznego połączenia.

- Jaśmina? - zdziwiła się ciotka – A Notimerus gdzie?
- Nie wiem, szukałam go w laboratorium, ale tu go nie ma.
- Kochanie - głos ciotki zabrzmiał łagodnie niczym matczyne objęcia - co tam się u was dzieje?
- Ciociu... - Jaśmina nagle urwała i poczuła, iż trzęsą się jej ręce, a głos zaczyna łamać - ciociu, napadli na nas!
- Uspokój się, córeczko - Taris zauważyła od razu, iż Jaśmina poddaje się emocjom – wiem, iż księstwo padło ofiarą napadu, ale pomóż mi nadać sens szczątkom informacji, jakie do mnie dotarły. Uspokój się i opowiedz wszystko, co widziałaś.
- Jak mam się uspokoić?! - wybuchła nagle Jaśmina, nie kontrolując już zupełnie ni trzęsących się rąk, ni łamiącego się głosu, ni łez, jakie ni stąd ni z owąd potoczyły się po jej policzkach - przecież na dziedzińcu trwa walka na śmierć i życie, a z cmentarza już pewnie zmierza tu armia szkieletów! Jak mam być spokojna? Nie wiem nawet, czy mój ojciec żyje!...
- Żyje - spokojnie odpowiedziała Taris - widzę go właśnie teraz, jak wycofuje się ze strażą za drzwi do zamkowych komnat. Kael zamyka odwrót. Insanus pocwałował do stajni. Nestor lata nad polem boju. Nie widzę ofiar na dziedzińcu. Szkieletów też nie widzę. Uspokój się, proszę i pomóż mi. Od twego opanowania zależy teraz bardzo wiele. Słyszysz?

Jaśmina zamilkła na chwilę. Wiedziała, iż ciotka to potężna czarodziejka i zajmuje wysoką pozycję w świecie magii i polityki. Ale skąd ona mogła wiedzieć i w i d z i e ć, co dzieje się teraz na zamkowym dziedzińcu? Magia? Szpiedzy? Warging?

- Jaśmino - ciotka zdawała się odgadywać myśli dziewczyny siedzącej przed lustrem – czas na wyjaśnienia przyjdzie potem. Teraz jest czas działań. Jesteś mi potrzebna. Tym bardziej, iż nie wiem i nie widzę, gdzie jest Notimerus. Musisz zostać moją czarodziejką. Tylko wtedy będę mogła wam pomóc. Słyszysz?
- Słyszę... - Jaśmina pomału zaczęła zbierać się w garść. Wierzchem dłoni ocierała wciąż płynące łzy - co mam robić?
- Opowiedz o tym, co wdziałaś na cmentarzu. Ile szkieletów przywołał nekromanta?
- Nie wiem... W chwili, kiedy zaczęłam uciekać, na pewno było ich już kilkanaście. I co najmniej dwa orki. Nekromanta działał szybko. Tych ogników, jakie wsączały się w groby, były dziesiątki. Na bogów! Tam już musi być cała armia!
- Spokojnie, kochana - głos ciotki stał się rzeczowy – im więcej ich podniósł, tym słabszy będzie każdy z nich. Nekromancja, jak każda magiczna sztuka, wymaga nie tylko many, ale i czasu. Chcesz dobrego efektu, nie możesz się spieszyć... Mówisz, iż się spieszył?
- Tak. Wedle mnie działał bardzo pospiesznie...
- Czyli czuł się niepewnie. Albo odczuwał zagrożenie - skonstatowała ciotka - Możesz opisać te szkielety
- Ale iż co? - zapytała zdezorientowana Jaśmina - ohydne. Umarli nie powinni wstawać z grobów...
- No, bardziej szybkie czy powolne, silne czy zręczne, ciężkozbrojne czy lekkie? - naprowadzała ją pytaniami ciotka.
- Zdecydowanie szybkie - skakały jak wiewiórki i w biegu były szybsze niż ja. Więc i zręczne, niemal mnie otoczyły. I zdecydowanie lekkozbrojne... - Jaśmina sama dziwiła się ilości szczegółów, jakie zdołała zaobserwować i zapamiętać na cmentarzu.
- jeżeli były takie szybkie, to jak ci udało się uciec? I w ogóle po co pchałaś się na ten cmentarz!? Dziecko! Trzeba było zmykać do zamku, jak mówił kruk!

“Ha!” - przemknęło Jaśminie przez myśl - “Ciotka wie, co mówił Nestor, ale nie wie, co ja robiłam na cmentarzu... Można się było tego domyślić już dawno. To Nestor jest oczami ciotki... No, pogadamy o tym potem... Sama mówiła, iż nie czas na rozkładanie rodzinnych sekretów na swoje miejsca...”.

- Może pojechałam na cmentarz, żeby uzupełnić twoje informacje, ciociu? Sporo wiesz, ale przecież nie wiesz wszystkiego... - zaczepnie zaczęła Jaśmina, ale po chwili dodała, nie czekając na reakcję Taris – to nie ja uciekłam. Uratował mnie Insanus. Rozbił w proch dwa szkielety i odjechaliśmy galopem. Może były zwinne i szybsze niż ja, ale za koniem nie nadążały.
- Mówisz, iż Insanus rozbił dwa? - zamyśliła się ciotka - Więc nekromanta stawia na ilość, a nie na jakość. Spieszy się, przywołuje ich wiele, ale są słabe. Dobrze, dobrze... - ciotka na bieżąco wyciągała wnioski z informacji, jakie przekazywała jej dziewczyna.
- Tak, miał choćby ochotę pobawić się z nimi dłużej, ale mu nie pozwoliłam i pogalopowaliśmy do zamku, ale to już chyba wiesz...
- Taaak... - Taris wyraźnie intensywnie myślała. Wtem coś przykuło jej uwagę. Jaśmina wyraźnie widziała, jak jej brwi zbiegają się w jedną, wąską, zafrasowaną kreskę.
- Nie będę cię oszukiwać, córeczko - podjęła Taris - właśnie zobaczyłam, iż z lasu na polanę przed zamkiem wyszedł kolejny oddział orków. Co najmniej kilkunastu. Nie jest dobrze...
- A my tu sobie gadamy! - Jaśmina najwyraźniej odzyskała już w pełni rezon po chwilowym rozstroju.


C.D.N.
Idź do oryginalnego materiału