Powództwo przeciwko Heban oddalone. Można nazywać transfobiczne feministki transfobkami

9 miesięcy temu

8 stycznia odbyła się kolejna rozprawa w ramach pozwu o naruszenie dóbr osobistych, jaki transpłciowej aktywistce Mai Heban wytoczyła kryminolożka dra Magdalena Grzyb z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Domagała się zaprzestania przez Maję pisania na jej temat krytycznych tekstów, w których nazywana była „transfobką” i „terfką” (TERF to skrót od słów Trans-Exclusionary Radical Feminist, oznaczających radykalną feministkę wykluczającą osoby transpłciowe), a które pociągać miały za sobą fale hejtu na drę Grzyb. W podcaście Kroniki odchodzenia od rozumu przekonywała, iż wejście na drogę sądową było efektem bezsilności wobec ataków na nią.

Z kolei Heban argumentowała, iż to typowy SLAPP – pozew mający na celu uciszenie osób działających publicznie, w tym przypadku wycelowany w znaną aktywistkę, jako reprezentantkę całej społeczności. Przebieg rozprawy był uważnie śledzony przez środowisko feministek z nurtu gender critical, w którym ustawia się już kolejka do wytaczania Mai kolejnych powództw i które oczekiwało, iż pozew dry Grzyb będzie przełomowy dla ich sprawy.

W wywiadzie dla Krytyki Politycznej, którego Maja Heban udzieliła kilka tygodni temu, aktywistka powiedziała z dużą pewnością siebie, iż nie ma szans, by przegrała tę sprawę. Zgodnie z jej przewidywaniami w czwartek 1 lutego powództwo dry Grzyb zostało oddalone. Sąd, po dokładnym zapoznaniu się z materiałem dowodowym, nie dał wiary twierdzeniom świadków powódki, jakoby Heban była „agresywnym stalkerem” czy iż dopuściła się nękania.

Nieporuszony słynną już opowieścią Łukasza Sakowskiego o odmowie sprzedania mu nachosów w gejowskim barze (która to odmowa miałaby być spowodowana zakulisowymi machinacjami Mai Heban) sąd stwierdził, iż przywołane przez drę Grzyb w pozwie posty pozwanej, choćby te wulgarne i życzące adwersarzom, żeby się nie zesrali, mieszczą się w granicach wolności wypowiedzi. Opinie aktywistki mają charakter zgodnych z prawem ocen postaw powódki głoszonych w ramach debaty publicznej, a osoby, które w tej debacie biorą udział, muszą liczyć się z krytyką, która nie zawsze będzie mieć kulturalną, akademicką formę.

Określenie „terf” nie jest zdaniem sądu obraźliwe, znieważające ani wulgarne. To jedynie akronim używany przez środowiska „radykalnej lewicy” (sic!) dla opisu pewnych postaw. Zaznaczono, iż nie zostały zbadane hejterskie i zniesławiające drę Grzyb wpisy innych osób, które pojawiały się pod postami Mai. Pozwana nie ponosi za nie odpowiedzialności – w rzeczywistości choćby na nie nie odpowiadała, a dóbr osobistych naruszonych tymi komentarzami dochodzić należy w osobnych procesach przeciwko ich autorom i autorkom. Wyrok zapadł w pierwszej instancji i nie jest prawomocny. Heban twierdzi, iż nie obawia się apelacji, bo „ten pozew od początku był niepoważny”.

Po stronie kibicującej powódce można przeczytać opinie, iż sąd nie ma pojęcia, o czym mówi, ponieważ nie jest zorientowany w kulturowych wojnach.

Idź do oryginalnego materiału