Anna Wyrwik: Kryzys na granicy polsko-białoruskiej trwa od sierpnia 2021 roku. Ja go dzielę na dwa okresy: rządy Zjednoczonej Prawicy i rządy Koalicji 15 października. Jakie były największe grzechy władzy w tym pierwszym?
Kamil Syller: Obrona granicy jest dziś oparta na nielegalnych przepisach. Zaczęło się od skandalicznej nowelizacji rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych i administracji w sprawie czasowego zawieszenia lub ograniczenia ruchu na określonych przejściach granicznych. Weszła ona w życie 21 sierpnia 2021 roku i dała podstawę – tylko sprawiającą wrażenie legalnej – do wyrzucania na Białoruś cudzoziemców bez żadnej identyfikacji i ewidencji. 2 września 2021 roku władze wprowadziły stan wyjątkowy. Był on legalny, ale już wprowadzony chwilę później zakaz przebywania w strefie nadgranicznej – nie. 26 października tego samego roku weszła w życie zmiana ustawy o cudzoziemcach, kolejne nielegalne i niekonstytucyjne prawo, na podstawie którego wyrzucano ludzi z polskiego terytorium – tym razem z ewidencją, ale jednocześnie z całkowicie pozornym trybem odwoławczym.
4 listopada weszła w życie kolejna kontrowersyjna ustawa, na podstawie której, z pominięciem wszystkich przepisów środowiskowych i budowlanych, rozpoczęto budowę ogrodzenia na granicy. Wisienką na torcie było wprowadzenie 1 grudnia 2021 roku przez PiS niekonstytucyjnych przepisów do Ustawy o ochronie granicy państwowej. Chodzi o przesunięcie możliwości ograniczania praw i wolności obywatelskich w strefie nadgranicznej w dół – na poziom rozporządzenia ministra. Od początku kryzysu nie mogę uwierzyć, iż w Warszawie rodzi się prawo, które przez służby na Podlasiu jest przyjmowane i wykonywane bez mrugnięcia okiem, mimo kilkunastu już wyroków sądowych stwierdzających bezprawność nowych przepisów.
W grudniu do władzy doszły partie demokratyczne, które krytykowały PiS za to, co robi na granicy. Czy coś się tam zmieniło?
W lesie nie zmieniło się nic. Ci wywalili tamtych z piaskownicy, ale nielegalne prawne zabawki przejęli. I bawią się nimi bez cienia zażenowania. Obecna strefa buforowa działa na podstawie nielegalnych przepisów z 1 grudnia 2021 roku. Robią to samo, co PiS, tyle iż tych przecież wybraliśmy my. Senatorem został Maciej Żywno, czyli nasz kolega z lasu. Okazało się, iż nie ma nic do gadania. Podobnie jak posłanki Lewicy. Ze strony KO nie spodziewaliśmy się wiele, ponieważ w kampanii niektórych posłów pobrzmiewały antyimigranckie nuty. Nie sądziliśmy jednak, iż będzie aż tak źle.
Myśleliśmy, iż Donald Tusk tu przyjedzie, zobaczy tych ludzi, odwiedzi jakiś ośrodek, porozmawia z mieszkańcami i aktywistami. Nie zrobił tego ani on, ani Marcin Kierwiński, ani Władysław Kosiniak-Kamysz. Ten ostatni zdaje się być zachłyśnięty tym, jaka rola została mu powierzona. Dostał do zabawy pudełko żołnierzyków i sam sobie imponuje. Uwielbiam cytat z Juliana Tuwima: „Mężczyzna pozostaje zwykle bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie”. Myślę, iż sparafrazowany świetnie pasuje do części facetów z rządu, którzy pozostają pod wrażeniem tego, kim teraz są. Niestety również do Adama Bodnara, który wszedł w tryby zimnej biurokracji. To był upadek, gdy w „Kropce nad i” relatywizował łamanie prawa na granicy.
Gdyby ktoś z rządu przyszedł do ciebie i spytał, jakie proponujesz rozwiązania, co byś powiedział?
Mówiłbym o prawie. Bezprawność działań powinna być dla nich hańbiąca, a nie jest. Nowa władza nie lubi być porównywana do PiS-u, a na granicy robi dokładnie to, co PiS. To ją ośmiesza. Spytałbym też, jakie środki przeciwko Białorusi – inne niż strefa, planowane wieże strażnicze na kilkadziesiąt metrów, dozbrojenie i obstawienie Puszczy Białowieskiej wojskiem – planują.
Obecnie bronimy się w sposób, który Aleksandrowi Łukaszence pasuje. Dlaczego nie nakładamy na Białoruś sankcji? Dlaczego nie reagujemy po takich wydarzeniach, jak ostrzelanie z broni pneumatycznej masztów oświetleniowych po polskiej stronie w grudniu 2021 roku czy naruszenie przez białoruski helikopter wojskowy polskiej przestrzeni powietrznej w sierpniu 2023 roku?
Gdyby ktoś z rządu mnie spytał, powiedziałbym, żeby zakręcić zawór z wodą, która leci z tej pękniętej rury, a nie tylko zapieprzać z wiaderkami.
Kolejnym wiaderkiem jest wprowadzona 13 czerwca strefa buforowa. Czy twoim zdaniem ma ona sens i uzasadnienie?
Jest oparta na art. 12a i art. 12b Ustawy o ochronie granicy państwowej, czyli wspomnianych przeze mnie wcześniej przepisach, które zostały „zjechane” przez konstytucjonalistów. W dokumencie Ocena Skutków Regulacji (OSR) jest jasno napisane, iż chodzi o zwiększenie skuteczności służb. Dzięki strefie mogą być bardziej brutalne i wzmocnić środki odstraszania. Zagrożenie znajduje się jednak nie z tej strony płotu. My – Polska – cały czas uderzamy w ofiary kryzysu, a nie w sprawców.
Warto też powiedzieć o niekompetencji władzy przy ogłaszaniu strefy. Rano Tusk mówi o 200 metrach, po południu publikują projekt, w którym jest mowa o strefie sięgającej choćby 9 kilometrów. Region się burzy, więc realizowane są jakieś tam konsultacje. Jednak hałas zrobiono i to poszło w Polskę.
Strefę wprowadzono 13 czerwca. 14 czerwca do mieszkańców i osób przebywających w rejonach granicznych – na całej granicy, łącznie z północą województwa podlaskiego i województwem lubelskim, czyli nie tylko w miejscach, gdzie jest strefa – wysłano alert RCB: „Uwaga! Zakaz przebywania w strefie przyległej do granicy państwowej z Białorusią. Stosuj się do poleceń służb. Bądź czujny i informuj o podejrzanych osobach”. Mieszkańcy się wkurzyli. Kto i na jakiej podstawie podjął decyzję, by wysłać to w piątek, gdy zjeżdżają turyści? Co oznacza „do poleceń służb”? Do wszystkich, jakie im przyjdą do głowy? Mojemu koledze policjant nie pozwolił wejść do samochodu, mimo iż padał deszcz, a gdy kolega spytał czemu, skoro już pokazał bagażnik, usłyszał: „Bo takie wydałem panu polecenie”. „Bądź czujny i informuj o podejrzanych osobach”? Czy do podejrzanych zaliczają się mundurowi bez znaków identyfikacyjnych, zamaskowani, poruszający się samochodami z zakrytymi tablicami rejestracyjnymi – którzy nie wiadomo, kim są? Czemu to ma służyć?
Rozmawiałam z wieloma osobami prowadzącymi agroturystyki przy granicy i wiem, iż na pewno nie służy turystyce na Podlasiu.
Od wielu dni chodzimy po mediach i mówimy, iż tu jest bezpiecznie. Chcemy zasypać dziurę, którą rząd wykopał głosząc, iż jest źle, iż trzeba się bronić i iż strefa jest bardzo potrzebna. Pod samą granicą bywa niebezpiecznie, ok, żołnierz zginął, czasem są ranni, ale to jest pod kontrolą. Reszta regionu jest bezpieczna i można do nas przyjechać.
Stworzyliście sobie, panowie rządzący, nieformalny poligon i strefę systemowego, odstraszającego bezprawia, to teraz zalejcie nasz region pieniędzmi, byśmy mogli zrobić dobrą kampanię promocyjną i przede wszystkim byśmy przetrwali. Trzeci rok obrywamy z powodu tego, iż po tamtej stronie granicy siedzi durny dziad, który na starość chciałby być carem.
Porozmawiajmy o uczestnikach kryzysu na granicy. Zacznijmy od uchodźców. Kto teraz próbuje przedostać się do Polski i czy są to głównie młodzi mężczyźni, jak słyszymy z relacji mediów i ust polityków?
Politykom jest na rękę tak mówić, ponieważ chcą straszyć tymi ludźmi, by zwiększyć uprawnienia naszych mundurowych i wzmocnić słowo „wojna”, odmieniane przez nich przez wszystkie przypadki. Po drugiej stronie płotu nie może być już kobiet i dzieci, bo to nie pasuje. Powinny być byczki z kaukaskim zarostem, szkolone w walkach. Gdy się z kimś walczy, a przecież politycy mówią dziś o wojnie hybrydowej, przeciwnik musi być godny. Zwykli ludzie wyparowali z narracji.
A są tam?
Tak, są. Bywają dni, iż połowa wezwań, do których jeździmy, to kobiety. Po okresie, gdy było ich mniej, teraz to się zmienia. Jest też dużo dzieci. w tej chwili dominują osoby z części Afryki, gdzie Rosja ma coraz większe wpływy, jak Somalia, Etiopia, Erytrea. Idzie też Sahel, czyli kraje południa Sahary, jak Niger czy Mali – w tych grupach faktycznie przeważają mężczyźni.
Kto zatem atakuje polskich żołnierzy?
Wiadomo, iż są tam też Rosjanie i to oni tym zarządzają. Są ludzie, którzy atakują, bo mają atakować, ale oni nie biegną, by pokonać płot. Atakują, bo ma być bitwa. Biegną ci, którzy chcą przejść. Robi się dziurę, uchodźcy lecą przed siebie i nie interesuje ich walka, a przedostanie się na drugą stronę. Widać różnicę miedzy tymi, którzy siedzą za płotem i czekają na okazję do przebiegnięcia a grupami pokazywanymi teraz w polskich mediach.
Jakiś czas temu w dyskusji o granicy jeden z moich rozmówców powtarzał, iż uchodźcy powinni iść do przejścia granicznego, a nie próbować przekroczyć granicę nielegalnie. Co ty na to?
Trzeci rok o tym mówimy, ale rozumiem, iż operujemy w innym mediach i się mijamy. Na 13 przejść granicznych z Białorusią czynne jest jedno i to drogowe. By na nie pojechać, trzeba mieć zgodę Białorusinów i wynajętego kierowcę z samochodem. To nie jest osiągalne dla większości z tych ludzi. Oni przylatują na lotnisko i dostają się w tryby machiny. Jadą z umówionymi taksówkarzami, bo nie każdy może w inny sposób dojechać do strefy przygranicznej. Następnie są przejmowani przez wojsko i nadzorowani, póki jakiś żołnierz czy pogranicznik białoruski nie zdecyduje o miejscu i porze akcji. Nie mają możliwości wyboru miejsca przekroczenia granicy.
Kolejnymi bohaterami kryzysu na granicy są służby mundurowe. Co o nich powiesz?
Jeśli chodzi o żołnierzy, nie ma o czym mówić. Nie znają prawa. Trochę próbujemy ich edukować, by wiedzieli, co mogą, a czego nie. Jest w nich dużo agresji, bezinteresownego rasizmu, bezinteresownej przemocy w stosunku do aktywistów. Są bardzo młodzi. Szczególnie ci z WOT-u, na których tu się mówi „łebki”. Ci są po dwutygodniowych szkoleniach, w mundurach ze sklepu z mundurami i z lepszym wyposażeniem, bo inwestują w siebie. Gdy WOT-owiec i zawodowy żołnierz staną obok siebie, to od razu widać, który jest który. Mają skłonność do brawury, stąd popisy samochodami i wyścigi rosomakami po polach. Mają też mentalność kiboli, czyli bić „ciapatego”, najlepiej w 20 na jednego, bo lubią grupowo. Są osobiście zaangażowani, skrzywieni „patriotycznymi” memami.
Znajoma opowiadała, jak jechała z dziećmi autobusem z WOT-owcem, który trzymał palec na spuście. Poprosiła, by zdjął rękę z karabinu, bo ją to stresuje, a on odpowiedział, iż nie, bo musi być w każdej chwili gotowy do strzału. Często nie wytrzymują nerwowo, czego dowodem incydent z 25 marca, kiedy to żołnierze strzelali wzdłuż płotu, o co pretensje mieli do nich choćby ich koledzy. Ale oni są teraz nakręceni na przemoc i dopieszczeni medialnie, mają po swojej stronie społeczeństwo. Rządzący rozłożyli nad nimi nieograniczony parasol bezpieczeństwa.
Jak w ogóle oceniasz pracę mediów w tym zakresie w ostatnim czasie?
Ich narracja się zmieniła. Straciliśmy wielu aliantów. Większość mediów – choćby te prodemokratyczne, które wcześniej potępiały działania władzy na granicy – popiera dziś służby. Coraz mniej popiera nas. To przykre i męczące wciąż musieć udowadniać, iż naprawdę mamy świadomość zagrożeń, jakie są związane z uchodźcami, czy szerzej – z migracją. Mamy z cudzoziemcami bezpośredni kontakt, również z ich kłamstwami, bo przecież wiemy, iż czasem kłamią. Jak każdy, kto walczy o życie i nie ma nic do stracenia.
Jesteśmy już wykwalifikowanymi ludźmi, którzy mają różne kursy, np. ratownicze czy z rozpoznawania osób poddanych handlowi ludźmi. Tak, narażamy się, wyrywając nastolatki z łańcuchów przemytniczych i dostając między przemytnika a np. niemiecką mafię, która po te nastolatki przyjechała. Mamy wiedzę na temat tego, co dzieje się w krajach, z których przyjechali uchodźcy. Nie jesteśmy bandą debili biegających po lasach i naprawdę kasujemy wiedzą i doświadczeniem każdego, kto próbuje nas pouczać, mówiąc, iż pomagamy z niewiedzy, iż nie mamy pojęcia, co się dzieje w Białorusi czy w Afryce, nie wiemy o operacji „Śluza”, nie znamy realiów integracji migrantów w Europie Zachodniej itd. My to wszystko wiemy. I mimo wszystko chodzimy do tych lasów koło granicy i wciskamy uchodźcom papiery trochę polepszające ich pozycję w zderzeniu z nielegalnymi praktykami naszego państwa – więc trzeba dać nam kopa w dupę, bo nie mamy pojęcia, o co chodzi i tylko przeszkadzamy w obronie kraju.
Co sądzisz o pracy pograniczników?
Strażnicy graniczni są na wyższym poziomie przygotowania niż żołnierze zawodowi, WOT-owcy czy policjanci, którzy, stojąc na dwóch końcach jednej miejscowości, komunikują się ze sobą przez centralę w Warszawie, albo boją się wyjść z radiowozu, bo wokół auta chodzi lis. Z pogranicznikami mamy poprawniejsze stosunki niż na początku kryzysu. Część z nich chciałaby, by było lepiej i by odbudować dawne kontakty z mieszkańcami. Są aktywiści, którzy też chcieliby z nimi współpracować, by było normalnie i byśmy mijali się w lesie bez niechęci czy wrogości.
Mundurowi też są zmęczeni sytuacją. Nie dziwię się. Niedawno zgodziłem się zawieźć uchodźców z placówki Straży Granicznej do otwartego ośrodka dla cudzoziemców. Strażnicy załadowali mi do samochodu trzy osoby, w tym faceta z nogą połamaną w dwóch miejscach, który nie mył się solidnie pewnie od miesiąca. Ciężko było w tym samochodzie wytrzymać. Oni takich ludzi mają w dużych dawkach, bo w tej chwili jest przeładowanie w placówkach. Jestem w stanie zrozumieć, iż to nie jest łatwy kontakt z drugim człowiekiem i iż mają do tych ludzi dystans. Dystans ten łatwo może przekształcić się w ksenofobiczną wrogość czy poczucie wyższości.
Gorzej, iż takich ludzi łatwo się odczłowiecza, szczególnie gdy się jest żołnierzem, który ma wyprany mózg, strukturę moralną kibola i zgłosił się do WOT-u, by bronić białej Polski przed „ciapakami”. Wtedy łatwo traktować tych ludzi tak, jak oni ich traktują, czyli jako śmierdzącą masę brudasów, którzy najechali nasz kraj. Nie ma znaczenia, czy to jest nauczyciel, lekarz czy kelner. Nie. Jest zaniedbanym menelem, którego się nie lubi, a potem fajnie się go wykorzystuje do prawicowych materiałów, by pokazać, jacy ci ludzie są źle ubrani, niedomyci i zarośnięci. Jak są niefajni – jak ci na przystanku w Czerlonce.
Przejdźmy do ostatnich uczestników sytuacji na granicy, czyli aktywistów. Jacy wy jesteście?
Nie jesteśmy, jak to się przedstawia, „refugees welcome” i „zburzyć mur”. Owszem, zdarzają się wzorcowo wręcz antysystemowi aktywiści i aktywistki, z kolczykami w różnych miejscach ciała i z anarchistycznymi emblematami. W każdym kraju były, są i będą osoby radykalne. Tutaj pomagają w dużej mierze mieszkańcy, którzy mentalnie rzygają z beznadziei i wypalenia, biorą plecaki i idą do lasu, gdy jest wezwanie. Czytam, iż jesteśmy najgorsi, bo wciskamy migrantom na siłę papiery z wnioskami o azyl. Jak służby przestaną łamać prawo, ja przestanę wciskać papiery.
Wielu aktywistów jest po depresjach, wielu nie wytrzymało w lesie i pracują w grupie szpitalnej albo w bazie, gdzie organizują transporty ubrań itd. Wrócę jeszcze do bezpośredniego kontaktu z uchodźcami. W 2021 roku w moim domu był magazyn. Często pojawiały się osoby, które trzeba było przebrać, dzieci z biegunkami. Z czasem moja żona zaczęła reagować somatycznie i dostawała gorączki, gdy przychodzili.
I po co to wszystko?
By było mniej trupów w lesie, by nikt nie umarł, nie został kaleką. By pokazać, iż działania służb są przeciwskuteczne. Mężczyźni w Polsce boją się, iż dostaną się do nas gwałciciele, którzy zgwałcą ich partnerki lub żony? To czemu nie lecą z mordą do służb za to, iż potencjalny gwałciciel jest choćby kilkadziesiąt razy wyrzucany za płot i może próbować wracać do Polski? Przecież należałoby go wprowadzić w procedury i sprawdzić.
Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:
Nas jest garstka i jest nam coraz ciężej. Tylko co mamy zrobić? Pozwolić, by ci ludzie dogorywali w lasach? Nasi adwersarze mogą powiedzieć, iż jest lato, dobra pogoda i my teraz nie ratujemy, ale głównie podwyższamy jakość siedzenia w lesie. A to wygląda tak: ludzie przyjechali z Afryki, miesiąc siedzą pod płotem, obrywają pałkami po pokonaniu go, potem siedzą w polskim lesie, bo często nie mają już pieniędzy, a przecież na piechotę nie pójdą dalej, bo ich ktoś w pierwszej napotkanej wiosce podkabluje. Więc siedzą w tym lesie, ze strachu nie idą po pomoc, bez wody i jedzenia od nas osłabną – i wystarczy kilka chłodniejszych nocy, wtedy naprawdę mogą umrzeć.
Co będzie dalej?
Nie wiem, ile kryzys będzie trwał, ale będzie nas coraz mniej. Ile lat można robić takie rzeczy, jak my i udawać, iż to jest normalne życie? Mój poziom zniechęcenia i znerwicowania jest ogromny. Niektórzy włączyli farmakologię i tak ciągną. A ja nie po to się tu przeprowadzałem. Wpadłem w to wbrew sobie. Tu po lasach nie biegają ludzie, którzy przyszli prosto z manifestacji prouchodźczych czy marszów równości. To są mieszkańcy, którym poczucie odpowiedzialności za życie innych ludzi nie pozwala wyjść z gówna, w które wpuścili nas nie tylko Putin i Łukaszenka, ale i nasze władze.
Niektórzy z nas nie potrafią się już z tego wyzwolić, zrezygnować, choćby nie umieją już mówić o czymś innym niż granica. A z punktu widzenia Polaka poszczekującego na fejsie, aktywiści na granicy polsko-białoruskiej to są kryzysowi biznesmeni i tyle.
Słyszałam o stawkach, które dostajecie za jednego uchodźcę, choć nie wiem, co znaczy „za uchodźcę”, i słyszałam też, iż pieniądze macie „wiadomo skąd”.
Oczywiście, iż wiadomo… Są ludzie, którzy pomagają już zawodowo – ale dlaczego nie mieliby tego robić w taki sposób, skoro i tak nie są w stanie z tego wyjść? Głosy o zarobkach to jednak brednie, a koszty tej pracy są ogromne. To robota fizycznie i psychicznie wykańczająca. Do tego dochodzi hejt i niezrozumienie.
Jest taki moment, iż gdy znajduje się trupa w lesie, dostaje się kopa na wiele miesięcy. To kop do działania, a nie w przepaść. Pokazuje, iż nasza praca ma sens, bo wielu ludzi przed takim losem uchroniliśmy. Bywa, iż zwłoki są świeże. Po czymś takim podnoszenie się może trwać miesiące. Widziałem ludzi, którzy bardzo tym psychicznie oberwali, bo wiedzieli, iż gdyby doszli wcześniej, gdyby udzielili pomocy, człowiek żyłby. Miał przecież bliskich, którzy na niego czekali, miał rodzinę, która potem pojawia się na pogrzebie w Bohonikach. W takich momentach widzę, iż te wszystkie poszczekiwania na nas są nic niewarte. Czasem piszę do tych szczekających osób: „Wpadnij do mnie, pójdziemy do lasu, znajdziesz pierwsze ciało w puszczy i ci się przestawi sposób myślenia”. Wiele historii, które ludzi z Polski – bo tutaj na tych spoza Podlasia mówi się „z Polski” – mrożą, dla nas jest codziennością. Też czasem chciałbym być osobą z Polski i patrzeć na kryzys z daleka.
***
Kamil Syller – prawnik i aktywista. W 2015 roku wraz z żoną przeprowadzili się na Podlasie, a konkretnie do wsi Werstok w gm. Dubicze Cerkiewne. Prowadzą tu agroturystykę Dom Dobry. Wpadli prosto w spór o Puszczę Białowieska i zaangażowali się. W 2021 roku rozpoczął się kryzys na granicy polsko-białoruskiej, a iż mieszkają 5 km od niej, też się zaangażowali. Kamil przez cały czas pomaga uchodźcom, zarówno w kwestiach prawnych, jak i w lesie.