O wydanej właśnie nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej Dialektyce oświecenia Theodora Adorno i Maxa Horkheimera Marek J. Siemek pisze w posłowiu:
„[…] książka ta zawiera kwintesencję »niepamiętnie starej« samowiedzy naszych czasów najnowszych. Jest źródłem i skarbnicą jej głównych archetypów – poczynając od tego, który każe wytrwale tropić i bezlitośnie demaskować wszelkie myślowe i uczuciowe archetypy. To jej oskarżycielski patos, podnoszący do wyższej potęgi całą »sztukę podejrzeń« w wydaniu takich jej dawnych mistrzów jak Marks, Nietzsche, Freud czy Lukács, rozbrzmiewa pełnym głosem w europejskiej filozofii drugiej połowy stulecia i wciąż daje się usłyszeć jako dominujący ton również w tak dziś donośnym chórze »ponowoczesnych« krytyków nowoczesności. Bo też cała ta formacja wywodzi się – choć sama rzadko do tego się przyznaje – wprost z Dialektyki oświecenia. Tak zwany postmodernizm – i to w obu swych głównych nurtach, »późnoheideggerowskim« i »poststrukturalistycznym«, na każdym kroku zdradza objawy tego, jak dalece jest poczęty z jej ducha, a więc także zależny od niej i wobec niej wtórny”.
Poniżej publikujemy fragment pochodzącego z książki rozdziału Żywioły antysemityzmu. Granice oświecenia w tłumaczeniu Małgorzaty Łukasiewicz.
**
Antysemityzm jako ruch ludowy był zawsze tym, co jego podżegacze lubili zarzucać socjaldemokratom: brutalnym zrównywaniem. Tym, którzy nie mają żadnej władzy rozkazodawczej, ma powodzić się równie źle jak ludowi. Od niemieckiego urzędnika po Murzynów w Harlemie, zachłanni prześladowcy w gruncie rzeczy zawsze wiedzieli, iż na koniec sami nic z tego nie będą mieli prócz radości, iż inni też już nic nie mają. Aryzacja mienia żydowskiego, na czym skorzystali przede wszystkim prominenci, nie przyniosła bodaj masom w III Rzeszy więcej pożytków niż kozakom nędzne łupy, zgarniane w splądrowanych dzielnicach żydowskich.
Realną korzyścią było częściowe zdemaskowanie ideologii. o ile ekonomiczna daremność panaceum, proponowanego przez narodowców, czyni je tym bardziej atrakcyjnym, to okoliczność ta ujawnia jego prawdziwą naturę: owo panaceum nie pomaga ludziom, ale ich pędowi do destrukcji. adekwatny zysk, na który liczy ten czy ów członek wspólnoty narodowej, to usankcjonowanie jego furii przez kolektyw. Im mniej innych rezultatów, tym bardziej uporczywie, wbrew lepszej wiedzy, będzie się trzymał ruchu. Antysemityzm okazał się odporny na argument nieopłacalności. Dla ludu antysemityzm jest luksusem.
Jego użyteczność dla celów panowania jest oczywista. Antysemityzm odwraca uwagę, jest tanim środkiem przekupstwa, ustanawia terroryzujący przykład. Czcigodni gangsterzy utrzymują go, a niegodni uprawiają. Kształt ducha, społeczna i indywidualna mentalność, która manifestuje się w antysemityzmie, prehistoryczno-historyczny splot, w którym antysemityzm tkwi jako rozpaczliwa próba wyłamania się – wszystko to pogrążone jest w mroku. Gdy poznanie nie oddaje sprawiedliwości cierpieniu tak głęboko zakorzenionemu w cywilizacji, nie zdoła go złagodzić poznaniem choćby jednostka tak pełna dobrej woli jak same ofiary. Przekonywająco racjonalne, ekonomiczne i polityczne deklaracje i kontrargumenty – choćby na wskroś słuszne – nie są w stanie tego dokonać, albowiem powiązana z panowaniem racjonalność sama ma u swych podstaw cierpienie.
Prześladowcy i ofiary, ślepo uderzający i ślepo się broniący, tkwią na równi w fatalnym błędnym kole. Antysemickie zachowania wybuchają wówczas, kiedy w zaślepionych, pozbawionych podmiotowości ludziach nagle roznieca się podmiotowość. Zachowania te są – dla uczestników – zabójczymi i zarazem bezsensownymi reakcjami, jak stwierdzają behawioryści, nie dając zresztą żadnej interpretacji. Antysemityzm jest wpojonym schematem, ba – rytuałem cywilizacji, a pogromy to faktyczne mordy rytualne. Demonstrują bezsilność tego, co mogłoby im położyć kres, bezsilność refleksji, znaczenia, w końcu – prawdy. Absurdalna rozrywka, jaką jest zabijanie, potwierdza otępiałe życie, na które ludzie się godzą.
Dopiero ślepota antysemityzmu, fakt, iż pozbawiony jest on intencji, użycza nieco prawdziwości stwierdzeniu, iż antysemityzm jest wentylem bezpieczeństwa. Furia wyładowuje się na tym, kto w widoczny sposób nie korzysta z żadnej osłony. I tak jak ofiary są między sobą wymienne, w zależności od danej konstelacji: wagabundzi, Żydzi, protestanci, katolicy, tak każda z nich może zająć miejsce morderców, z tą samą ślepą uciechą zabijania, gdy tylko poczuje w sobie siłę normy. Nie ma autentycznego antysemityzmu, na pewno nie istnieją urodzeni antysemici. Dorośli, u których wołanie o żydowską krew stało się drugą naturą, nie wiedzą, dlaczego tak jest, podobnie jak młodzież, która tę krew ma rozlać. Wysocy zleceniodawcy zaś, którzy wiedzą, nie nienawidzą Żydów i nie lubią popleczników.
Poplecznicy tymczasem, którzy nie otrzymują ani satysfakcji ekonomicznej, ani seksualnej, nienawidzą bez granic; nie zniosą odprężenia, ponieważ nie znają spełnienia. Zorganizowanych zbójów ożywia w istocie coś na kształt dynamicznego idealizmu. Wyruszają, by plądrować, i dorabiają do tego wielką ideologię, bełkoczą o ratowaniu rodziny, ojczyzny, ludzkości. Ponieważ w końcu zostają nabrani, czego zresztą w skrytości ducha się spodziewali, żałosny motyw racjonalny – rabunek któremu miała służyć cała racjonalizacja, odpada i racjonalizacja staje się mimowolnie uczciwa. Ciemny popęd, z którym racjonalizacja od początku była bliżej spokrewniona niż z rozumem, bierze górę. Racjonalna wysepka zostaje zatopiona, a desperaci ukazują się już tylko jako obrońcy prawdy, odnowiciele ziemi, którzy muszą zreformować wszystko aż do ostatniego zakamarka.
Wszystko, co żywe, staje się materiałem ich okropnego obowiązku, niezmąconego już żadną skłonnością. Czyn naprawdę staje się autonomicznym celem samym w sobie, osłania własną bezcelowość. Antysemityzm wzywa zawsze do wykonania całej roboty. Między antysemityzmem a totalnością istniał od początku najściślejszy związek. Zaślepienie ogarnia wszystko, ponieważ niczego nie pojmuje.
Liberalizm zagwarantował Żydom posiadanie, ale bez władzy rozkazodawczej. Sensem praw człowieka było obiecywać szczęście także tam, gdzie nie ma żadnej władzy. Ponieważ oszukiwane masy domyślają się, iż obietnica ta, jako ogólna, pozostaje kłamstwem dopóty, dopóki istnieją klasy, wzbudza to ich furię; czują się wydrwione. Muszą wciąż na nowo tłumić myśl o owym szczęściu, choćby jako możliwość, choćby jako ideę, zaprzeczają jej tym gwałtowniej, im bardziej jest aktualna. Gdziekolwiek myśl ta wydaje się zrealizowana – pośród zasadniczych rozczarowań muszą powtarzać ucisk, jakiego doznała ich własna tęsknota.
To, co stwarza okazję do takiego powtórzenia, choćby samo było bardzo żałosne, Ahaswer i Mignon, obcość, która przypomina o ziemi obiecanej, piękno, które przypomina o płci, zwierzę, potępione jako budzące wstręt, które przypomina o promiskuityzmie – wywołuje wolę zniszczenia u cywilizowanych, którzy bolesnego procesu cywilizacji nigdy nie zdołali doprowadzić do końca. W oczach tych, którzy kurczowo opanowują naturę, natura udręczona podniecająco odzwierciedla pozór bezsilnego szczęścia. Myśl o szczęściu bez władzy jest nie do zniesienia, ponieważ ono dopiero byłoby w ogóle szczęściem. Urojony spisek lubieżnych żydowskich bankierów, którzy finansują bolszewizm, jest znakiem przyrodzonej bezsilności, dobre życie jest znakiem szczęścia.
Dochodzi do tego obraz intelektualisty; wydaje się myśleć, na co inni sobie nie pozwalają, oraz nie ocieka potem trudu i siły fizycznej. Bankier na równi z intelektualistą, pieniądze i duch, ci eksponenci cyrkulacji, to zakłamany obraz pragnień tych, którzy zostali okaleczeni przez panowanie, którymi panowanie posługuje się dla uwiecznienia siebie.
Dzisiejsze społeczeństwo, w którym pierwotne i odrodzone uczucia religijne podobnie jak masa spadkowa rewolucji stały się przedmiotem rynkowych przetargów, w którym faszystowscy przywódcy za zamkniętymi drzwiami handlują ziemią i życiem narodów, podczas gdy doświadczona publiczność przy radioodbiorniku oblicza cenę; społeczeństwo, w którym demaskujące je słowo tym samym właśnie wystawia sobie rekomendację do politycznego gangu: to społeczeństwo, w którym już nie tylko polityka jest interesem, ale interes stanowi całą politykę – oburza się na przestarzałe maniery przekupnia u Żyda i określa go jako materialistę, krętacza, który powinien chylić czoło przed płomiennym duchem tych, co interes wynieśli do rangi absolutu.
Mieszczański antysemityzm ma pewne swoiste podłoże ekonomiczne: okoliczność, iż panowanie przebrało się za produkcję. o ile w dawniejszych epokach panujący stosowali bezpośrednią represję, gdyż nie tylko pozostawiali pracę wyłącznie podwładnym, ale deklarowali też, iż praca jest hańbą – czym pod panowaniem zawsze była – to w epoce merkantylizmu absolutny monarcha zmienia się w wielkiego pana manufaktury.
Produkcja uzyskuje wstęp na dworskie salony. Panowie, zmieniając się w mieszczan, zrzucili wreszcie kolorowy frak i przywdziali strój cywilny. Praca nie hańbi, powiadali, aby w sposób bardziej racjonalny zawładnąć pracą innych. Sami zaliczali się do wytwórców, choć pozostali jak zawsze zgarniaczami. Fabrykant ryzykował i inkasował jak potentat handlowy i bankier. Kalkulował, dysponował, kupował, sprzedawał. Na rynku konkurował z tamtymi o zysk, odpowiadający jego kapitałowi. Zgarniał jednak nie tylko na rynku, ale także u źródła: jako funkcjonariusz klasy troszczył się, by nie wyjść źle na pracy swoich ludzi. Robotnicy mieli dawać z siebie możliwie jak najwięcej.
Jako prawdziwy Shylock fabrykant obstawał przy swoim pozornym wizerunku. Z tytułu posiadania maszyn i materiału wymuszał produkcję na innych. Nazwał się producentem, ale jak wszyscy w głębi ducha wiedział, jak jest naprawdę. Produktywną pracą kapitalisty, niezależnie od tego, czy uzasadniał swój zysk zapłatą należną przedsiębiorcy – w liberalizmie – czy poborami dyrektora – jak dzisiaj – była ideologia, zasłaniająca istotę umowy o pracę i grabieżczy charakter systemu ekonomicznego w ogóle.
Dlatego krzyczy się: Łapać złodzieja! i wskazuje na Żyda. Żyd jest w rzeczywistości kozłem ofiarnym, nie tylko w odniesieniu do poszczególnych manewrów i manipulacji, ale w szerokim sensie: i obarcza się go ekonomicznymi niesprawiedliwościami całej klasy. Fabrykant ma swoich dłużników, robotników, na oku i kontroluje ich świadczenia, zanim wypłaci pieniądze. Co dzieje się naprawdę, tego robotnicy dowiadują się dopiero, gdy zobaczą, co mogą za to kupić: byle magnat może dysponować usługami i towarami na skalę niedostępną dawniejszym władcom; robotnicy natomiast otrzymują tak zwane minimum kulturalne. Nie dość, iż na rynku przekonują się, jak kilka dóbr na nich przypada, ale w dodatku sprzedawca zachwala jeszcze to, na co nie mogą sobie pozwolić.
Dopiero stosunek płac do cen wyraża to, czego odmawia się robotnikom. Wraz z zapłatą robotnicy przyjęli zarazem zasadę wynagradzania. Kupiec przedstawia im weksel, który wystawili fabrykantowi. Kupiec jest sądowym egzekutorem całego systemu i za innych bierze na siebie odium. Odpowiedzialność sfery cyrkulacji za wyzysk jest społecznie niezbędnym pozorem.
**
Theodor W. Adorno (1903–1969) – filozof, socjolog i teoretyk muzyki związany ze szkołą frankfurcką i teorią krytyczną. Po polsku ukazały się m.in. Dialektyka negatywna (1986), Minima moralia (1999).
Max Horkheimer (1895–1973) – z wykształcenia psycholog i filozof, jedna z najważniejszych postaci i dyrektor frankfurckiego Institut für Sozialforschung. W Polsce ukazały się m.in. Krytyka rozumu instrumentalnego (2007) oraz Społeczna funkcja filozofii. Wybór pism (1987).