Marcin Romanowski ścigany. Były „łowca cieni”: nie ma ludzi niewidzialnych

news.5v.pl 1 dzień temu
  • Już drugi tydzień realizowane są poszukiwania byłego wiceministra sprawiedliwości. W czwartek został wystawiony za nim europejski nakaz aresztowania, a z najnowszych informacji wynika, iż otrzymał azyl na Węgrzech
  • Z nieoficjalnych informacji wynika, iż w akcję jego ścigania zaangażowali się „łowcy cieni”. Jeden z byłych funkcjonariuszy tej grupy zdradza nam, jak może przebiegać akcja
  • — Dobry poszukiwacz zacznie od miejsca, w którym ścigany na 100 proc. ostatni raz był widziany i stąd sprawdzi całą jego drogę. Rzuci wszystkie siły na to miejsce – podkreśla w rozmowie z Onetem
  • — „Łowcy cieni” kierują się zasadą „Pracuj w ciszy, niech sukces przynosi grzmot”. Bo zazwyczaj, jak sprawa przycicha, to sam poszukiwany zaczyna odzyskiwać wewnętrzny spokój, a wtedy traci czujność i zaczyna popełniać błędy – dodaje
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Od czwartku Marcin Romanowski poszukiwany jest europejskim nakazem aresztowania. Tak zdecydował Sąd Okręgowy w Warszawie, uwzględniając wniosek Prokuratury Krajowej. Wcześniej ta wystawiła za nim list gończy.

Tymczasem w czwartek wieczorem adwokat byłego wiceministra sprawiedliwości przekazał, iż uzyskał on azyl na Węgrzech. — Były polski wiceminister rzeczywiście przyjechał na Węgry i zwrócił się do państwa węgierskiego o azyl polityczny. Dostał go, zgodnie z ustawodawstwem węgierskim i unijnym — oświadczył natomiast Gergely Gulyas, szef kancelarii premiera Viktora Orbana na łamach serwisu Mandiner.

„Dobry analityk kryminalny jest w stanie go namierzyć”

Były wiceminister sprawiedliwości w rządzie PiS, podejrzewany o udział w szeregu nieprawidłowości w związku z funkcjonowaniem państwowego Funduszu Sprawiedliwości, ukrywa się od blisko dwóch tygodni. 9 grudnia br. Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa zadecydował o trzymiesięcznym areszcie dla posła. Nie stawił się on jednak na posiedzeniu i ślad po nim zaginął.

Z informacji prokuratury wynika, iż Marcin Romanowski 6 grudnia wypisał się z placówki medycznej, w której dwa dni wcześniej przeszedł planowany zabieg lekarski. Miało to miejsce w jednym z lubelskich szpitali. Po opuszczeniu go polityk wyłączył zarejestrowane na jego nazwisko telefony i zniknął.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

O to, jak w takiej sytuacji przebiega akcja poszukiwawcza, zapytaliśmy byłego policjanta z wieloletnim stażem w grupie tzw. łowców cieni, czyli funkcjonariuszy CBŚP, zajmujących się m.in. ściganiem ukrywających się przestępców. To oni, według ustaleń dziennikarzy Radia Eska, włączyli się w akcję poszukiwawczą Marcina Romanowskiego.

— To naturalne, iż dziś człowiekowi, zwłaszcza ukrywającemu się, wyjątkowo trudno jest funkcjonować bez telefonu komórkowego. Należy więc założyć, iż po jego wyłączeniu, poszukiwany ma już inny aparat, z nowym numerem, prawdopodobnie nieprzypisanym do jego nazwiska. Dobry analityk kryminalny jest w stanie go jednak namierzyć. Nikt przecież nie zmienia swoich nawyków telekomunikacyjnych – zaznacza nasz rozmówca (personalia do wiadomości redakcji).

„Zawsze coś pozostawia ślad”

— Potem jest już kwestia namierzenia tego telefonu, na co technika kryminalna dzisiaj pozwala. Chyba, iż ktoś jest bardzo ostrożny i na przykład wykonuje z niego tylko połączenia, a potem wyłącza telefon, a choćby wyjmuje z niego baterie. Są też tacy, którzy wykorzystują wyłącznie sieć internetową, którzy robią tylko kopiowanie, tzn. nie podchodzą pod jakieś wi-fi i wykorzystują zewnętrzne urządzenia elektroniczne. Jest to skomplikowane, ale dobry analityk również jest w stanie to ustalić – podkreśla.

Jak dodaje były policjant, jest takie powiedzenie powtarzane zarówno przez cyberprzestępców, jak i przez funkcjonariuszy, którzy pracują w cyberprzestrzeni: „zawsze coś pozostawia ślad”. Jest tylko kwestia tego, jak długa jest droga, by do tego dotrzeć.

Pytamy byłego „łowcę cieni”, na jakiej podstawie można to jednoznacznie stwierdzić, iż osoba poszukiwana jest poza granicami kraju. Wszak w strefie Schengen granice są otwarte i nie ma już kontroli.

— Pierwsza sprawa to oczywiście może go gdzieś zarejestrować monitoring. Ale wiadomo, iż nie wszędzie są kamery. Tu pojawia się kolejna sprawa z telefonem — o ile mamy już namierzony nowy numer poszukiwanego i on dzwoniąc do Polski nie loguje się na polskich przekaźnikach, to wiadomo, iż jest za granicą. Można też sprawdzić, jakimi kartami płatniczymi się posługuje. Ostrożny człowiek w takiej sytuacji nie będzie się również przemieszczał samolotem, ale np. autobusem prywatnej firmy, w której również można zostawić ślad kupując bilet – wylicza nasz rozmówca.

Były „łowca cieni”: da się ustalić, czy w ucieczce pomagał ktoś z bliskich

— Dobry poszukiwacz zacznie od miejsca, w którym ścigany na 100 proc. ostatni raz był widziany i stąd sprawdzi całą jego drogę. Rzuci wszystkie siły na to miejsce. W dzisiejszych czasach i przy tej ilości monitoringu zewnętrznego da się sprawdzić, czy na ten adres zamawiane były taksówki, jakiś Uber czy Bolt. Na podstawie zebranych danych można też ustalić, czy w ucieczce nie pomagał ktoś z bliskich – dodaje.

Były policjant przyznaje, iż nie mamy w Polsce jeszcze takiej techniki, jaką czasem widać na amerykańskich filmach, gdzie twarz poszukiwanego jest skanowana, gdy nagle pokazuje się na monitoringu w sklepie czy na stacji paliw, a potem informacja o tym przekazywana jest do odpowiednich służb.

— Pewnie chcielibyśmy taką technikę mieć, ale myślę, iż mogliby się zaraz odezwać obrońcy praw człowieka, iż to bezprawna inwigilacja. Tak było u naszych sąsiadów. Jeszcze kilkanaście lat temu Niemcy mieli cały system kamer na autostradach. Wystarczyło, iż choćby policjant w małym landzie wpisywał numer rejestracyjny i widział, gdzie przez ostatni rok jeździł samochód na tych blachach. System rysował mu choćby mapę. Dzięki temu był w stanie wytypować miejsca, w którym właściciel auta pracuje albo ma magazyn z narkotykami. Z tego, co pamiętam, niemieccy obrońcy praw człowieka podnieśli larum i cały ten system został wyłączony. Jego elementy kiedyś również stosowane były w Warszawie, ale trudno mi powiedzieć, czy to przez cały czas funkcjonuje – przyznaje były „łowca cieni”.

Pytamy, czy w przypadku osób poszukiwanych nasi policjanci, zanim jeszcze zostanie wystawiony europejski nakaz aresztowania, nawiązują współpracę ze służbami w innych krajach. Wszak mamy specjalnych łączników w służbach w Polsce.

— To zależy od kraju. Niektóre państwa różnie do tego podchodzą. Ale z reguły ta kooperacja jest owocna i przynosi dobre rezultaty. Większość państw Unii Europejskiej posiada również w szeregach policji wyspecjalizowane grupy pościgowe – zaznacza były policjant.

„Pracuj w ciszy, niech sukces przynosi grzmot”

Nasz rozmówca przyznaje wprost, iż hałas medialny przy takich sprawach nie pomaga. — Ja oczywiście szanuję pracę was, dziennikarzy, zwłaszcza, iż w niektórych sytuacjach jest inaczej i można zdziałać wiele dobrego. Ale funkcjonariusze CBŚP kierują się zasadą „Pracuj w ciszy, niech sukces przynosi grzmot”. Bo to jest zwykle tak, iż jak sprawa trochę przycicha, to sam poszukiwany zaczyna odzyskiwać wewnętrzny spokój. Wtedy my, policjanci, zyskujemy przewagę, bo gość traci czujność i zaczyna popełniać błędy – podkreśla były „łowca cieni”.

— Trzeba przy tym zaznaczyć, iż nikt nie będzie siedział wiecznie w wynajmowanym mieszkaniu, bo zwariuje. Wielokrotnie rozmawiałem z ludźmi, którzy ukrywali się przez wiele lat. Był taki znany gangster, który po pewnym czasie ukrywania się wpadł w obsesję. We wszystkich ludziach widział ścigających go funkcjonariuszy. Jak wychodził gdzieś na zewnątrz i widział kobietę z psem, był przekonany, iż to policjantka. choćby jak starszy człowiek kupujący bułki w piekarni się na niego popatrzył, również miał przeświadczenie, iż to jeden ze śledczych. A ludzie na niego zwracali uwagę, bo jak potem sam przyznał, zachowywał się bardzo nerwowo i każdemu się przyglądał – opowiada.

— Nie znam osobiście nikogo, kto będąc poszukiwanym, choćby gdy żył w dostatku, miał w domu kryjówkę z sauną i solarium, bo i tacy się zdarzali, wytrzymał dłużej niż kilka tygodni bez wyjścia na zewnątrz. Dlatego myślę, iż zatrzymanie każdego ściganego to kwestia czasu. Nie ma ludzi niewidzialnych. Ktoś w końcu wyjdzie z kryjówki, nawiąże kontakt z rodziną, zadzwoni do kogoś. A policjanci powinni ten moment wykorzystać – podkreśla były funkcjonariusz.

— Często przestępcy porównują policjantów do psów. Ale tych funkcjonariuszy, którzy ich ścigają, można porównać do pitbulla, który wisi na oponie. Nie puści, dopóki nie dopnie swego. Tak samo „łowca cieni” — jak złapie trop, to go trzyma, dopóki nie dorwie poszukiwanego. Zwłaszcza, gdy „sprawa żre”, jak to się mówi w naszym żargonie. Warto też podkreślić, iż ściganie i zatrzymywanie przestępców to nie tylko realizacje wyroków, ale też eliminacja ich z ulic i z życia uczciwych obywateli – podsumowuje nasz rozmówca.

Idź do oryginalnego materiału