Ideologia woke i jej wrogowie

10 miesięcy temu

Im jestem starszy, tym bardziej radykalnie popieram ideologię woke, cancel culture a zwłaszcza ruch #metoo. Przeciwnicy ostrzegają, iż oto zaniknie sztuka flirtu i prawienia damom komplementów, strach będzie zażartować, a ponadto ludzie będą niszczeni na podstawie jednego oskarżenia. I tutaj mamy dużo fabularnych fantazji z serii „profesor zaszczuty z powodu niewinnego romansu ze studentką”.

Jeśli jednak przyjrzeć się prawdziwym historiom tego typu, to zawsze okazuje się, iż studentki zgłaszały skargi, które olewano, iż wyrafinowany flirt polegał na łapaniu za piersi, a subtelne komplementa na wulgarnym komentowaniu ich rozmiaru. To nigdy nie jest „zaszczuwanie z powodu niewinnego romansu”.

Sama nazwa „#metoo” wzięła się przecież od tego, iż gdy wreszcie uda się nagłośnić jakiś przypadek, odzywają się kolejne ofiary tego samego predatora. Oni nie wpadają za pierwszym ani za drugim razem, tylko za fafnastym.

W moim długim życiu byłem świadkiem kilku takich przypadków. Nie wszystkie dotyczyły świata mediów, akurat pierwszy wydarzył się w fandomie science-fiction.

To było dobre 10 lat temu, najstarsi komcionauci prawdopodobnie to pamiętają. Wtedy po raz pierwszy przeżyłem ten szok, iż jakiś mój (oczywiście były już) znajomy miał drugie oblicze, które pokazywał tylko ofiarom.

Jak wielu w fandomie, coś tam pisywał. Lubił w tekstach niby-fantastycznych umieszczać złośliwe karykatury znajomych (moją też!), przy czym karykatury koleżanek z fandomu czasem umieszczał w kontekstach ocierających się o pornografię gwałtu.

Potem się okazało, iż on te fantazje wprowadzał w realu, ignorując wyraźne „nie” swoich ofiar. Wtedy chyba jeszcze nie było hasztagu „#metoo”, ale biegło to w klasyczny sposób – gdy jedna ofiara wreszcie przemówiła, inne napisały, iż spotkało je to samo.

Powie ktoś, iż te obleśne wątki jego niby-prozy powinny być wystarczającym sygnałem ostrzegawczym. Ale na podstawie tych kilku znanych mi przypadków zaryzykuję pewną prawidłowość.

Predatorzy zwykle budują sobie linię obrony na wypadek kłopotów prawnych. W przypadku Kąckiego jest nią alkoholizm, bo przecież w Polsce nic tak nie wzrusza jak łzy pijaka. Nasz fandomowy pisarz mogł z kolei powiedzieć, iż on przecież nie ukrywał swoich fantazji, więc ofiary wiedziały do czego będzie dążył na randce.

Wbrew pozorom nie jest tak, iż tacy predatorzy działają tylko w środowiskach hierarchicznych. Fandom jest raczej egalitarny, ale z relacji ofiar wynikało, iż wspomniany fantasta to właśnie wykorzystywał. Ofiary nie spodziewały się takiego ataku po kimś, kogo uważały za kolegę.

Nie jest też tak, iż to zjawisko typowe dla „dziadocenu”. Znałem sprawców znacznie młodszych od siebie.

Nie wierzę też, iż akurat w mediach te zjawiska są wyjątkowo częste. Po prostu afera z udziałem znanego dziennikarza (pisarza, filmowca itd) jest bardziej klikalna niż afera z udziałem starszego referenta w urzędzie powiatowym.

Tak naprawdę schematy widzę jeszcze dwie. Po pierwsze, w każdym przypadku ofiary były wmanipulowane w zmowę milczenia przy pomocy prostego mechanizmu.

Pierwszy atak to rozpoznanie bojem. Predator aranżuje go tak, żeby mieć łatwą drogę odwrotu – plausible deniability.„Wypiłem o jednego za dużo, żartowałem, cytowałem opowiadanie nad którym pracuję, mam taki bezpośredni śródziemnomorski styl życia”.

Ofiara jest teraz w trudnej sytuacji. jeżeli odrzuci te nieszczerze przeprosiny, predator bez trudu przedstawi ją jako wariatkę, co to nie zna się na żartach, nie rozumie konwencji, przewrażliwiona cnotka niewydymka.

Większość ludzi nie lubi awantur, więc potencjalna ofiara spróbuje zapomnieć o sprawie. Ale potem będą kolejne ataki, coraz śmielsze, a każdy będzie ją wiązać niczym pajęczyna.

Teraz jeszcze łatwiej z niej zrobić wariatkę. Czemu protestuje dopiero teraz? Czyli przedtem jej się podobało?

W każdym znanym mi przypadku sprawca wytwarzał jakiś wariant tego mechanizmu. To oczywistość bliska tautologii, po prostu predator, który tego nie umie, wpadnie na samym początku.

Ludzie czasem dziwią się: jak to, i nikt nic nie wiedział? Ale skąd można wiedzieć jak ktoś się zachowuje sam na sam z ofiarą?

Druga prawidłowość też jest trywialna, ale wydaje mi się jednak ważna. W kilku przypadkach znałem takich ludzi na tyle blisko, iż gadaliśmy m.in. o polityce (oczywiście tylko do zerwania relacji).

Za każdym razem byli to zdeklarowani wrogowie „politycznej poprawności”. Lubili na nią narzekać.

Uzasadnienia mieli różne w zależności od poglądów politycznych. Czasem zwalczali „ideologię woke” z pozycji konserwatywnych, czasem libertariańskich, czasem niby-progresywnych (wolna miłość! hipisi! anarchia! zabrania się zabraniać! brejkam wszytkie rule!).

Punkty wyjścia były różne, punkt dojścia ten sam. Pilcho-rudnicka fantazja o której pisałem na początku – iż #metoo to nowy purytanizm, zagrożenie dla wolności, upadek sztuki flirtu i wewogle fundamentów zachodniej cywilizacji.

Jak już pisałem – uważam iż to bzdura. Ale jeżeli nawet, to niech już upadają, bo nie ma czego żałować.

Idź do oryginalnego materiału