Fajbusiewicz wraca do spraw sprzed lat: Mordercę ruszyło sumienie

4 miesięcy temu

Dziś piszę o jednej z takich spraw, kiedy to prezentowałem sprawę śmierci rencisty z Zielonej Góry.

Wszystko zaczęło się 17 kwietnia 1992 roku, około godziny 12, kiedy to Zdzisław R. powiadomił dyżurnego Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze, iż w mieszkaniu przy ulicy Krzywoustego znalazł zwłoki gospodarza – niejakiego Witolda D. Twierdził, iż mężczyzna ten nie żyje, i dodał, iż denat siedział w fotelu. Jak się później okazało, owym informatorem był kumpel nieboszczyka, od niedawna zamieszkujący też w tym lokalu.

Gdy pojawił się w południe we wspomnianym mieszkaniu, zastał gospodarza śpiącego w fotelu. Gdy próbował go obudzić, ten osunął się na podłogę. Po chwili pan Zdzisław zorientował się, iż kolega nie żyje. Witold D. od lat ciężko chorował na astmę i niejednokrotnie trafiał do szpitala. kilka brakowało, a przeświadczenie o naturalnej śmierci gospodarza udzieliłoby się również policji. Na zlecenie prokuratury dokonano jednak sekcji zwłok. Ustalono, iż schorowany rencista nie zszedł z tego świata w sposób naturalny… Przyczyną zgonu ofiary było zagardlenie, czyli inaczej mówiąc – uduszenie. Na ławie w pokoju, gdzie znaleziono zwłoki, stały puste butelki po alkoholu. Z mieszkania nic nie zginęło. Zaczęła się żmudna praca śledczych i ustalanie wszystkich kontaktów towarzyskich zamordowanego 63-letniego rencisty. A miał ich wiele – policja przesłuchała kilkadziesiąt osób.

Jak już wiemy, Witold D. mieszkał w Zielonej Górze przy ulicy Krzywoustego, w jednym z wieżowców położonych w pobliżu dworca PKP. Zajmował niewielkie, dwupokojowe mieszkanie. Sąsiedzi nie przepadali za panem Witoldem, bowiem codziennie gościł wielu znajomych, a byli to jego trunkowi koledzy. Głośne libacje odbywały się dość często, a Witold, mimo iż chorował na astmę, nadużywał alkoholu. Będąc pod wpływem, stawał się agresywny. Nie pomagały też prośby lekarzy, którzy apelowali do schorowanego, aby ten porzucił alkoholową pasję. Ustalono, iż pijał tandetne alkohole z przygodnie spotkanymi osobami. Od pewnego czasu miał też sublokatora – kompana do kieliszka – pana Zdzisia. Dokładnie nie można było ustalić, gdzie panowie się poznali, ale prawdopodobnie było to przy okazji jakichś libacji. Stał się on jednym z pierwszych i głównych podejrzewanych o tę zbrodnię. Ale jak się okazało, miał alibi, bowiem w czasie, kiedy pojawił się zabójca, pracował na budowie.

Właściwie pan Witold każdego ranka, zwykle około 8, zjawiał się w niedalekim supersamie, gdzie kupował jedno, a czasem dwa wina owocowe. O tej samej godzinie przed sklepem pojawiali się też jego koledzy od kielicha. Gdy pogoda była ładna, pili na świeżym powietrzu, w parku. W razie niepogody przenosili się na libację do pana Witolda.

Najważniejsze informacje, jakie uzyskali śledczy, pochodziły ze wspomnianego supersamu. Sprzedawczynie go znały i pamiętały jego ostatnie odwiedziny. Zjawił się w ich sklepie 17 kwietnia tuż przed 8. Kupił dwa wina. Sklepowe zauważyły, iż kiedy pan Witold opuszczał sklep, zaczepił go młody mężczyzna ubrany w ciemną kurtkę z kapturem. Mógł mieć około 25 lat i jak mówiły kobiety, miał około 170 cm wzrostu, zniszczoną cerę na czole oraz charakterystyczną bliznę po jakiejś operacji. Kolejni świadkowie widzieli chwilę później tych mężczyzn, gdy wchodzili razem do bloku przy ul. Krzywoustego. Stworzono precyzyjny portret pamięciowy tego młodego mężczyzny, który niewątpliwie gościł tego dnia w mieszkaniu Witolda D. Prawdopodobnie podczas tej libacji doszło do sprzeczki między gospodarzem a jego gościem. Podczas szarpaniny mężczyzna z portretu pamięciowego udusił pana Witolda. Być może powodem tej awantury były finanse.

Pół roku po tej zbrodni przedstawiłem jej szczegóły w Magazynie Kryminalnym „997”. Po emisji programu nadeszło choćby sporo ważnych informacji, ale żadna z nich nie doprowadziła śledczych do sprawcy. Minęło 5 lat, kiedy to kryminalni lubuskiej Komendy Wojewódzkiej Policji zwrócili się do mnie z prośbą o ponowne przedstawienie tej sprawy w „997”. Nazajutrz po styczniowej emisji programu (1997 r.), zadzwonił do mnie współpracujący od lat z naszym programem podinspektor Andrzej Trawiński z Wydziału Kryminalnego w Zielonej Górze z informacją, iż ma dla nas „bombę” związaną z ustaleniem sprawcy tego zabójstwa. Trawiński pojawił się w kolejnym wydaniu „997” i poinformował telewidzów, iż zabójcę ruszyło sumienie i sam zgłosił się na policję, kiedy zobaczył swą podobiznę na ekranie telewizora.

Idź do oryginalnego materiału