Maria Książak od 25 lat zajmuje się pomocą osobom uchodźczym. Z zawodu jest psycholożką i pracuje z osobami z traumą po doświadczeniach przemocy politycznej. W 2016 roku Maria Książak została powołana przez Adama Bodnara na ekspertkę Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur i Rady ds. Migracji przy RPO. Jest współzałożycielką Polskiego Ośrodka Rehabilitacji Ofiar Tortur przy Fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna, programu, który od kilkunastu już lat wspiera ofiary tortur w Polsce.
6 grudnia sąd uwolnił Marię Książak od zarzutu prokuratury, która na wniosek straży granicznej oskarżyła ją o próbę uprowadzenia uchodźcy w detencji ze szpitala.
Katarzyna Przyborska: W 2007 roku Maria Kaczyńska odwiedziła w szpitalu migrantkę, która szła przez polską granicę z przemytnikiem i straciła dziecko. Nikt wtedy nie mówił o tym, iż prezydentowa spotkała się z „nielegalną” migrantką.
Maria Książak: Znam dobrze tę sytuację, bo wspierałam wówczas Kamisę, która doświadczyła strasznej straty i traumy – trójkę swych dzieci straciła w lesie w Bieszczadach, od śmierci przez hipotermię udało jej się uratować tylko najmłodszego synka, którego niosła na rękach i przez to grzała nieco swoim ciałem.
Otrzymała mieszkanie, niestety w miasteczku dalekim od Warszawy, w którym nie było żadnej diaspory, nie było też w tamtych czasach programu pomocy dla uchodźców po tak ciężkiej traumie. Nie udało jej się w Polsce zintegrować. Miała rodzinę w innych krajach Europy, ale nie mogła skorzystać z programu łączenia rodzin, bo według prawa europejskiego nie była to rodzina wystarczająco bliska.
Uchodźców z Czeczenii Polska też nie chciała przyjmować.
Pracowałam w Terespolu, w Brześciu, w 2016 i 2017 roku, kiedy pociągiem elektrycznym z Brześcia przyjeżdżali głównie Czeczeni. I z całego pociągu z ponad setką ludzi chyba jedna rodzina była przepuszczana, reszta została pushbackowana.
Pomysł wypchnięcia problemu ludzi przekraczających granicę był już wówczas. Rozkwitł natomiast w pełni, jak umowę o readmisji zerwał Łukaszenka. Bo przecież Polacy deportowali do Białorusi osoby z Czeczenii. Potem okazało się, iż już nie mamy gdzie ludzi wyrzucić.
Teraz na granicy polsko-białoruskiej jest płot. Nie ma przejść granicznych. Nie ma komu pokazać twarzy, dokumentów, wniosku o azyl. W ogóle nie ma warunków, by spotkał się człowiek z człowiekiem. Osoby, które przekraczają granicę, od razu są podejrzane i ścigane.
Dlatego uważam, iż trzeba otworzyć przejścia graniczne, bo trzeba od czegoś zacząć, żeby wyjść z pułapki kryminalizacji migracji.
Na czym polega ta kryminalizacja?
Zanim ktokolwiek podejdzie pod granicę, już jest napiętnowany, zdegradowany do intruza, który przyszedł zburzyć nasz spokój, jest nazwany kryminalistą, bo z różnych przyczyn wybrał drogę do Europy przez Białoruś.
Człowiek, który przekracza naszą granicę, ma inny kolor skóry niż biały i nie ma niebieskich oczu, nie może podejść do punktu granicznego, musi iść w sposób nieregularny i od razu musi się ukrywać.
Najpierw Mariusz Kamiński i Mariusz Wąsik na konferencji z krową oskarżyli migrantów o wszystko, co najgorsze, łącznie z zoofilią. A potem niemal cały Sejm, posłowie Koalicji 15 października, stwierdzili, iż idą hordy, bandyci, do których można strzelać.
To grzech podstawowy, który leży u podstaw całej tej sytuacji. Fikcja, pornografia znaleziona jakoby w dwustu zarekwirowanych telefonach, stała się dowodem na to, iż idą do nas zboczeńcy. A gdzie są akta oskarżenia o zoofilię, o bandytyzm? Takie oskarżenie powinno być przedmiotem dochodzenia kryminalnego.
To nie jest nowy mechanizm. Kiedyś mniejszość żydowska była piętnowana zarzutem porywania chrześcijańskich niemowląt, używania ich krwi do robienia macy.
To bardzo adekwatne porównania, bo mechanizmy wykluczające i piętnujące niestety działają. Napędzają nienawiść i strach. Za strachem idą czyny. Wzbudzanie lęku może być łatwe, kiedy mówimy o małej grupie ludzi, która gdzieś tam siedzi na granicy. Wtedy pojawia się myśl: ja tam nie wiem, niech oni robią, co trzeba, ja chcę mieć tu święty spokój.
Lęki mogą kazać nam trzymać się tego, co mamy, by tego nie stracić. Wszystko, co nowe, wydaje się zagrożeniem. Wydaje mi się też, iż mamy w społeczeństwie nieprzerobioną historię strat, przemocy, bycia sprawcami i katami i bycia katowanymi.
Do tego dochodzi militaryzacja granicy. Nie ma urzędników. Są funkcjonariusze straży granicznej, policji, wojska. Wysyłani jak na ćwiczenia, daleko od domów, usłyszałam ostatnio sformułowanie, iż jeżdżą na granicę ci, którym po Afganistanie brakuje wrażeń.
Jeżeli człowiek, który migruje, przeszedł wojnę, tortury, stracił bliskich, trafia w detencji na strażników, na funkcjonariuszy, którzy sami nie radzą sobie ze swoimi problemami, ze swoimi traumami, są pełni złości i agresji, to nie ma szans na wzajemne słuchanie.
Jak to wygląda w praktyce?
Najczęściej migranci jakoś znoszą myśl, gdy sąd im daje 30 albo 60 dni pobytu w zamkniętym ośrodku detencyjnym. Ale moment, kiedy przychodzi koniec tego okresu i daje im się przedłużkę, jest dla nich bardzo trudny.
Ludzie nie rozumieją. Przecież było napisane w pierwszym postanowieniu sądu, iż mam tu być nie dłużej niż 60 dni. Czyli co? Czyli mogę być dłużej? Jak dużo dłużej? W nieskończoność? Ile osoba niepełnosprawna ma przesiedzieć w takim miejscu? Kobieta w ciąży? Osoba z zaburzeniami psychicznymi?
Ale prawo nie pozwala na osadzanie w detencji grup wrażliwych. Wyjaśnijmy, iż cudzoziemcy przyjeżdżający do Polski mogą zostać pozbawieni wolności, choćby jeżeli nie popełnili żadnego przestępstwa.
Kiedyś brałam udział w opracowywaniu narzędzi wczesnej identyfikacji osób szczególnie wrażliwych. Kwestionariusz Protect, 10 prostych pytań i szkolenie, jakie symptomy oznaczają, iż osoby muszą być przekierowane do lekarzy, psychologów, by te identyfikowały dalej w oparciu o protokół stambulski, a osoby po torturach i przemocy były zwalniane z detencji i przekierowywane do ośrodków otwartych. Ale pułkownik Andrzej Jakubaszek postanowił osoby z grup szczególnie wrażliwych zwalniać z detencji jedynie w ostateczności.
Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur i Rzecznik Praw Obywatelskich wysłali dogłębną analizę i wiele uwag do opracowanego przez niego algorytmu, ale nie zostały one przyjęte i wprowadzone. Sytuacja detencji ofiar przemocy w ośrodkach strzeżonych opiera się w tej chwili nie na identyfikacji ofiar przemocy, a na ich antyidentyfikacji.
To znaczy?
Celem działań straży granicznej jest zatrzymanie ludzi w detencji jak najdłużej, choć nie jest to zgodne z prawem. o ile ktoś już zaczyna korzystać z pomocy psychologicznej na terenie ośrodka detencyjnego i wyjawi psychologowi, iż był ofiarą przemocy bądź tortur, to nie jest identyfikowana przesłanka z art. 400 i zalecane zwolnienie do ośrodka otwartego, a najwyżej zapewniana pomoc na terenie ośrodka strzeżonego. I dopiero po czasie i jeżeli stan zdrowia się dalej znacznie pogarsza, można przekierować do pomocy innego zakontraktowanego przez SG terapeuty. Zanim się rozważy zwolnienie osoby na zewnątrz, to jeszcze sprawdza się, czy ta osoba nie ma zakończonej decyzji powrotowej i czy nie można jej po prostu deportować.
W postanowieniu sądu jest najczęściej napisane, iż „człowiek jest zdrowy”, bo takie oświadczenie w języku polskim daje cudzoziemcowi do podpisania SG w trakcie zatrzymania. I to oświadczenie, podpisane na ogół nieświadomie, niepotwierdzone żadną dalszą diagnozą jest cytowane w postanowieniach sądu o detencji.
Jak to, na podstawie podpisu złożonego pod informacją, której nie rozumieją, bo jest po polsku?
Nie ma podczas zatrzymania żadnego badania, z tłumaczem, w sposób niezależny, by sprawdzić zdrowie i historię tego człowieka, historię zdrowia i choroby, zaburzenia i jakoś go zakwalifikować do pomocy, której potrzebuje bądź nie. Cudzoziemcy dostają coś do podpisu, a czasem – mówią mi klienci – iż sami niczego nie podpisywali, iż ktoś za nich podpisał oświadczenie: jestem zdrowy, czuję się dobrze, nie potrzebuję lekarza, nie potrzebuję adwokata, nie mam problemu z tym, jak mnie potraktuje straż graniczna i nie będę się od tego odwoływał. Koniec, kropka, podpis.
Co jest dalej?
Jak się wyprodukuje tego typu oświadczenie w protokole zatrzymania na granicy, to później już następny krok dla SG jest łatwiejszy, bo jest podstawa, by zawnioskować do sądu o umieszczenie w detencji.
Drugie kłamstwo to informacja, iż uchodźca nie ma się gdzie podziać, co często pojawia się we wnioskach SG do sądu. A przecież są ośrodki otwarte, jest Dębak, Biała Podlaska, jest bodajże dziewięć w tej chwili ośrodków otwartych, które mają jeszcze miejsca i gdzie człowiek mógłby być zakwaterowany natychmiast, mieć dach nad głową, wyżywienie. Tylko iż z tego ośrodka mógłby wyjść lub wejść do niego i być osobą wolną. Jako osoba wolna mógłby się łatwiej integrować, uczyć polskiego, dotrzeć do pomocy organizacji pozarządowych, dzieci miałyby lepszy dostęp do edukacji, w detencji to wszystko jest znacznie trudniejsze.
Słuchaj podcastu „Blok wschodni”:
I trzecia rzecz to iż w ośrodku otwartym cudzoziemiec ma możliwość zebrania materiału dowodowego w sprawie azylu. Osobie w ośrodku zamkniętym, szczególnie doświadczonej przemocą, dużo trudniej będzie mówić przez Skype o wszystkich koszmarach, przez które przeszła w kraju pochodzenia. Skype się rwie, z jednej strony tłumacz, z drugiej strony osoba zadająca pytania, a człowiek siedzi zamknięty w tym więzieniu, w jakimś małym pomieszczeniu. Tu bardzo łatwo o silną retraumatyzację.
Nie można takiego wysłuchania przeprowadzić na miejscu, w ośrodku?
Oczywiście z Urzędu do Spraw Cudzoziemców mógłby teoretycznie ktoś przyjechać i się spotkać z takim cudzoziemcem, ale osób, które wykonują czynności związane ze zbieraniem materiału dowodowego, czyli przeprowadzaniem wywiadów statutowych, jest, zdaje się, trzydzieści parę na całą Polskę. Droga z Warszawy do Białej Podlaskiej to kilkaset kilometrów. Do tego potrzebny tłumacz. Robi się drogo. Poza tym po przesłuchaniu ofiara tortur lub przemocy zostaje sama za kratami z otwartymi na nowo ranami i przeżyciami najgorszych traum, a to czasem może wręcz zagrozić jej życiu i zdrowiu.
Jeśli są w ośrodku otwartym, to mogą przyjechać sami?
Są zaproszeni, przyjeżdżają, siadają kulturalnie w pokoju z tłumaczem w jednym pomieszczeniu, z osobą, która zadaje im pytania. jeżeli mają potrzebę, to przesłuchanie jest z psychologiem, bo proces ten i tak jest bardzo trudny, ale wówczas rozmawiają o tym, co jest najcięższe w ich życiu – a potem mogą mieć wsparcie.
Rozmowa na terenie ośrodka strzeżonego wiąże się często z bardzo głęboką retraumatyzacją, bo na przykład ktoś musi opowiadać o tym, jak go torturowali w detencji, a tu jest też w detencji. Osoba może mieć flashbacki albo o połowie rzeczy nie powie, bo nie czuje się komfortowo, rozmawiając przez jakieś tam urządzenie, nie wiedząc, czy rozmowa jest rejestrowana albo podsłuchiwana. Bardzo często też spotykam się z sytuacją, iż osoby w detencji mogłyby dostarczyć o wiele więcej dowodów w postępowaniu, ale muszą mieć do nich dostęp, czyli na przykład internet, by ściągnąć rozmowy, przesyłkę, zdjęcia z telefonu – ale ich telefon leży w depozycie, do internetu w ośrodkach strzeżonych mają bardzo ograniczony dostęp, a przesyłki – dokumenty z innego kraju – nie są przyjmowane, tylko odsyłane z powrotem, bo też były takie sytuacje.
Ale detencja jest potrzebna, kiedy trzeba ustalić czyjąś tożsamość? Kiedy ktoś nie ma dokumentów.
I to jest też interesujący moment, bo zatrzymuje się człowieka po to, żeby go identyfikować. Ale w jaki sposób można identyfikować osobę w procedurze uchodźczej, która jest w detencji?
Najczęściej straż graniczna sugeruje, żeby taka osoba spotkała się z konsulem kraju pochodzenia. A dla człowieka, który prosi o status uchodźcy, skłanianie takiej osoby do kontaktu z ambasadą jest niezgodne z prawem, ponadto może nieść zagrożenie dla niej albo jej rodziny w kraju pochodzenia.
Zadaniem detencji jest zatem kara?
Karzemy ludzi za to, iż przyszli do naszego kraju, być może po to, aby ukarać całą ich społeczność za to, iż w ogóle skorzystali ze ścieżki, którą im Łukaszenka podsunął.
Jakie warunki panują w detencji?
W ustawie zapisane są dwa metry kwadratowe na cudzoziemca mieszkającego w ośrodku. Ten metraż już wyczerpuje parametry nieludzkiego traktowania. Umieszczanie w stosunkowo małych pomieszczeniach wiele osób prowadzi do chronicznego braku dobrego snu. Każdy człowiek potrzebuje minimum sześciu godzin snu, w ośrodkach detencyjnych to nie jest możliwe. Większość osób, które znam, nie jest w stanie przespać sześć godzin w nocy ze względu na stres, zaburzenia lękowe i tak dalej. I tu znowu przekroczona jest kolejna granica stanowiąca o nieludzkim traktowaniu – systemowa deprywacja snu, bo strażnicy wchodzą w nocy, nad ranem, liczyć ludzi. Nie mówię, iż żadna osoba nigdy nie powinna być poddana detencji. Natomiast powinna być to detencja jak najkrótsza, jak najdelikatniejsza. I nigdy niestosowana wobec osób, które były ofiarami przemocy, tortur, są w złym stanie zdrowia.
Są przecież lekarze w ośrodkach, psycholodzy.
Za mało. A jak się okaże, iż ten, który jest, źle potraktował człowieka, to taka osoba już więcej do lekarza nie chce iść, choćby jak cierpi, a wyboru specjalistów nie ma. Cudzoziemcy mówią na przykład, iż czasem słyszeli od lekarza: po co tu przyjeżdżałeś, trzeba było sobie tam zostać i tam się leczyć. Zanim zaczęły się wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej, było tak, iż o ile ktoś chciał mieć dostęp do badania medycznego, którego nie zalecała straż graniczna i zakontraktowani przez nich lekarze, to można było umówić wizytę na swój koszt. Teraz już nie ma choćby tej możliwości.
Czyli migranci adekwatnie stają się kompletnie zależni od straży granicznej?
Tak. Nie możesz zrobić nic. Nikt cię nie słyszy. Jak ktoś chce mieć jakieś sprawstwo, pozostaje mu urządzić głodówkę.
Co robią wtedy służby?
Głodówka i to, co się dzieje dalej z tym człowiekiem, znowu jest czymś, na co siłowe struktury patrzą jedynie przez pryzmat dyscypliny. Głoduje, buntuje się – to trzeba go zmusić. Można kogoś przenieść do innego ośrodka albo na przykład wrzucić do aresztu czy izolatki.
Można to postępowanie zaskarżyć?
Umieszczenie arbitralne i niezgodne z prawem w detencji można skarżyć tylko przez rok od wyjścia. Natomiast przez rok od wyjścia bardzo trudno jest stanąć na nogi, jeżeli ktoś ma za sobą traumę w swoim kraju pochodzenia, na granicy, a potem w detencji. Złożenie skargi przeciwko Polsce za to, co ktoś wycierpiał, wymaga odwagi. Najczęściej ludzie się nie decydują, bo boją się, iż skarga wpłynie na to, czy dostaną kiedyś status uchodźcy, czy też nie.
Detencja uzasadniana jest tym, iż migranci uciekną do Niemiec.
Może to jest pierwsze pytanie, które powinni sobie zadać nasi politycy: co zrobić, żeby od nas nie uciekali?
A czemu uciekają?
Rozmawiam całymi dniami z ludźmi, którzy są lub byli w detencji, i wiem, jak się czują. Boją się wszystkiego, co im się kojarzy z Polską. Miałam kiedyś pacjenta, który był bardzo torturowany. Całe ciało miał popalone. Uciekł przez Białoruś. Przesiedział chyba siedem czy dziewięć miesięcy w Węgrzynie. Jak przyjechał do Berlina, był kompletnym wrakiem, psychicznie ledwo się trzymał. I wtedy dowiedział się, iż zabili mu siostrę i matkę. Dostał film, jak zarzynają je maczetami. W tym momencie chciał popełnić samobójstwo. Zawiozłam go do szpitala. Po kilku tygodniach wyszedł.
No i przyszła decyzja, iż zgodnie z dublińskim rozporządzeniem powinien wracać do Polski. To rozporządzenie dublińskie to jest coś, co przytrzymuje uchodźców w traumie.
Dlaczego?
Bo można prowadzić już w miarę uregulowane życie i nagle rano wyciągną cię z łóżka i wywiozą do Polski, gdzie znów lądujesz w detencji. To straszne. I jednocześnie wygodne dla Europy, która przymyka oczy na wszystko złe, co się dzieje w Polsce.
Polska przegrała sprawę związaną z pozwoleniem na więzienie CIA. Po tamtym doświadczeniu powinniśmy mieć pewność, iż Polska będzie w każdym centymetrze swojego terytorium wolna od stosowania tortur i nieludzkiego traktowania. Powinniśmy przeciąć tę spiralę ról kata i ofiary, by stworzyć bezpieczniejszy świat dla naszych dzieci.
Jakich słów używasz, żeby dać człowiekowi chociaż kawałek nadziei?
Najważniejsze jest to, iż słucham ludzi, którzy od momentu przejścia przez concertinę nie mieli okazji być człowiekiem. Mieli zniknąć, wypchnięci albo zamknięci w ośrodku detencyjnym. Nikt nie chciał ich wysłuchać, zobaczyć, zrozumieć. Kontakt z drugim człowiekiem, empatia rodzą jakąś nić zaufania. Potem pojawia się nadzieja i dalej chęć przeżycia – to długa droga. Terapia to proces trudny i tym dłuższy, im głębsza trauma i bardziej zachwiane poczucie bezpieczeństwa.
**
Maria Książak – psycholożka. Pracowała na Północnym Kaukazie, koordynując pomoc uchodźcom wewnętrznym w czasie drugiej wojny w Czeczenii, jest prezeską Fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna, pracuje w Berlińskim Ośrodku Pomocy Ofiarom Przemocy Politycznej XENION, działa w Europejskiej Sieci Ośrodków Rehabilitacji Ofiar Tortur i w Polskim Towarzystwie Badań nad Stresem Pourazowym.