„Pan jest niebezpieczny” – miał powiedzieć premier Tusk do Rafała Brzoski podczas gali nagród im. Jana Wejcherta w 2013 roku. Co prawda znamy tę historię wyłącznie z relacji samego twórcy automatów do paczek, ale zdaje się, iż Tusk nie protestował przeciwko włożeniu mu tej kwestii w usta, a sam Brzoska promował tym cytatem poświęconą swoim biznesowym sukcesom książkę Jutro w Nowym Jorku.
Weźmy więc to stwierdzenie za dobrą monetę – choć dla wszystkich z naszej trójki znaczy prawdopodobnie co innego.
Niebezpieczny ewangelizator ultraliberalizmu
W etykietce Tuska „niebezpieczny” nie lokuje Brzoski w okolicach niebezpiecznego króla dopalaczy, któremu premier rzucił wyzwanie 15 lat temu. By lepiej zrozumieć jego optykę, warto sięgnąć po rozmowę z Guyem Sormanem i Maciejem Nowickim, w której Tusk być może najprecyzyjniej wyjaśnił swoje polityczne korzenie:
„Miałem swoje doświadczenie w latach 80. – i to było doświadczenie całego środowiska gdańskich liberałów – które pokazywało, iż zanurzenie się w liberalnej praktyce rzeczywiście może być źródłem szczęścia osobistego. W Trójmieście bardzo wielu ludzi angażowało się w Solidarność, potem siedzieli w więzieniu czy internatach, ale w końcu musieli wrócić do życia, a nie mogli wrócić do dawnych, państwowych miejsc pracy. I tak narodził się tak wielki boom w połowie lat 80., gigantyczna fala małych spółdzielni pracy, które de facto były substytutem prywatnych firm. I to dawało poczucie wręcz uniesienia: byliśmy niezależni od komunistów, chodziliśmy do pracy wtedy, kiedy chcieliśmy, mieliśmy fascynujące hobby, trochę ryzykowne – mówię o drukowaniu pańskich [Sormana] książek… Czy mogło być lepiej: robić romantyczną rewolucję, a jednocześnie zarabiać więcej pieniędzy niż ci, którzy pracują w państwowych instytucjach? Powtarzam: Solidarność w swojej istocie była liberalną rewolucją, która zniosła sztuczny, przemocą narzucony projekt ideologiczny, gospodarczy, polityczny. Ta świadomość powinna towarzyszyć Polakom, choćby jeżeli niewielu z nas rozumiało, iż uczestniczy w przywracaniu liberalnej normalności w Polsce” (Idee z pierwszej ręki. Antologia najważniejszych tekstów Europy – sobotniego dodatku do „Dziennika”, Axel Springer, Warszawa 2008).
Cały premier – egocentryzm nuworysza, samozadowolenie, z trudem maskowana pogarda dla gorzej sytuowanych, podejrzliwość wobec państwa wyniesiona jeszcze z PRL, nieskomplikowane rozumienie historii. Ten długi, ale symptomatyczny cytat to moim zdaniem niedoceniony punkt biografii młodego rekina biznesu, moment formacyjny, który sprawia, iż wszystkie postępowe, nieliberalne pomysły musi podbierać dziś Kaczyńskiemu, który jako inteligent potrafił się wyrwać z ograniczeń własnej grupy i zrozumiał, iż w walce o władzę dla siebie i kolegów może coś tam odpalić społeczeństwu w ramach słynnej „korekty socjalnej”.
Ale to język Tuska dziś dominuje w debacie publicznej po niepisowskiej stronie, a jego permanentne poczucie prywaciarskiego uniesienia to podstawa do tego, żeby sądzić, iż o „niebezpieczeństwie” Brzoski Tusk mówił z zachwytem. Bogacze w Polsce byli nietykalni za Kulczyka, Krauzego i Gudzowatego, Elon Musk i jemu podobni cieszą się u nas nieomal boskim statusem.
I to jest wizja oligarchicznego pseudoliberalizmu, niestety. Wizja, która wlewa się dziś w każdą szczelinę dyskursu.
Od Nędzy do pieniędzy
We własnej biografii, którą fragmentarycznie serwuje mediom niezwykle sprawny w pijarze i marketingu Brzoska, znajdziemy sporo materiału do krzyczących nagłówków – między innymi to, iż przyszły miliarder wychował się w „prawdziwej polskiej wsi” (jak pisze w książce) – gminie Nędza w powiecie raciborskim. To niezwykłe, jak łatwo upokorzonym liberalnym językiem „brania sprawy w swoje ręce” Polakom udało się sprzedać tego typu najtańszą socjotechnikę w co najmniej dwóch przypadkach. Pierwszym był znany w całej Polsce, choć coraz rzadziej w Polsce widywany wójt Pcimia – tak przysłowiowego, iż aż posłużył za hasło koszalińskiej nocy kabaretowej w 2021 roku.
Również Brzoska może wciskać ludowi narrację „od Nędzy do pieniędzy”, choć niewielu młodych ludzi ma takie możliwości, jak nasz wizjoner. Brzoska już jako nastolatek dostał od rodziców całe oszczędności na inwestowanie na giełdzie. Pieniądze zainwestowane w Rafako – pracodawcę rodziców, choć akurat tego, czym zajmowali się matka i ojciec Brzoski, w przeciwieństwie do modelowej opowiastki pozytywistycznej, trudno się dowiedzieć – gwałtownie stracił. To oczywiście wczesna „lekcja pokory” dla żółtodzioba, kolejny niezbędny element budowania mitologii sukcesu.
Symptomatyczne, iż Brzoska ma typowe dla miliarderów postrzeganie społecznej równowagi i sprawiedliwości. „Jak się komuś wydaje, iż mamy bananowe dzieci, to muszę rozczarować” – mówi w finale jednego z wywiadów, tuż po tym, jak wyznaje, iż jego córka najpierw normalnie studiowała (i pracowała!), by teraz dostać się na studia medyczne i pracować w start-upie przy prostych czynnościach.
Małżeństwo Brzosków zdaje się nie wiedzieć, iż komisja debananfikacyjna nie wystawia certyfikatów za samo podjęcie pracy, nieprzejęcie fotela prezesa w jednej ze spółek majętnych rodziców tuż po maturze i ogólnie niebycie stereotypowym, krzykliwym nepo baby. Niestety, choć niektórym trudno będzie się z tym pogodzić, Kaczor Donald również był bananem.
Ale nie zdziwię się, jeżeli za 10-15 lat usłyszymy, jak dzieci Brzoski kontynuują rodową historię wyrywania się z Nędzy, opowiadając, jak same zapracowały na swój sukces – bez srebrnej łyżeczki w ustach i wsparcia surowego, wymagającego patriarchy, którego majątek wyceniany jest na prawie 4 mld zł. Na takie zrozumienie nierówności i budowania kariery „od zera” pracują niemal wszystkie polskie media.
Bezbronne media klęczą przed bogactwem
Miejmy to z głowy – miliarderzy, podobnie jak nepo babies w show-biznesie, bananowcy w polityce, konserwatywni dziennikarze, papieże, księża, konfederaci, mundurowi, kabareciarze, myśliwi, komentatorzy sportowi, opus deiowcy, palacze i antysemici – nie należą do moich ulubieńców. Rafał Brzoska na pewno jest na co dzień przesympatycznym i troskliwym człowiekiem, ale jako zabiurkowy publicysta nie jestem w stanie tego zweryfikować, ma to zresztą marginalne znaczenie z systemowego punktu widzenia. Tymczasem nabożna cześć, z jaką choćby doświadczeni dziennikarze przyglądają się jego bogactwu, to dla mnie, biedaka cebulaka, czysty cringe.
Weźmy choćby wywiad Sebastiana Ogórka z Brzoską i jego żoną, Omeną Mensah, po przyznaniu parze Krzyża Kawalerskiego – i zostawmy na chwilę na boku fakt przyznawania z pompą najwyższych odznaczeń państwowych najbogatszym ludziom w Polsce za wzmacnianie polskiej gospodarki. Gdyby ktoś nie wiedział, iż Ogórek ma za sobą lata doświadczenia pracy dziennikarskiej w poważnych redakcjach, mógłby nie uwierzyć, iż to postać realna, a nie wynajęty pijarowiec pod zmyślonym nazwiskiem.
Serdecznie polecam lekturę tych dziwacznych dziennikarskich modłów, wznoszonych do najsłynniejszej polskiej power couple (Lewandowscy odpadają – w końcu najpopularniejszy polski piłkarz wziął urlop na mecze decydujące o awansie do MŚ 2022, żeby pojawić się na urodzinach Brzoski, co dobrze pokazuje, kto w tym układzie jest górą, a kto Mahometem).
Ogórek najpierw w ramach pomocy recytuje listę środków przekazanych przez parę na cele charytatywne, ubolewa nad spływającym na nich hejtem i pomaga w jego odbijaniu, wyśmiewa zarzuty komentujących, ledwo powstrzymuje ekscytację na myśl o „polskim planie Marshalla, a raczej Brzoski” dla Ukrainy, wreszcie zachwyca się nieznanym sposobem na oszczędności – wiadomo, liberał! – polegającym na nieznanej mu wcześniej sztuczce z przecięciem nożyczkami kończącej się tubki pasty do zębów, którą „będzie stosował”.
Ogórek, nadworny ekspert od wielkiego polskiego miliardera i naczelny Wyborczej.biz, ze swoimi współpracownikami pisze o Brzosce często: a to o szantażu, iż szef InPostu przestanie sponsorować kadrę piłkarzy, a to o bólu, jaki sprawiło mu wycofanie się w ostatniej chwili z konferencji Everest, którą dopiero po chwili wszyscy zaczęli łączyć ze Sławomirem Mentzenem i Konfederacją, za co wizerunkowy koszt poniósł sędzia Marciniak.
Świetny jest też wywiad Ogórka z najbardziej irytującym małolatem najlepszym polskim maturzystą, Michałem Wyrębkowskim. Co ma wspólnego z Brzoską? Ano to właśnie Rafał Brzoska Foundation ufundowało młodemu talentowi studia na University of Pennsylvania, co kilkukrotnie staje się przedmiotem dociekań dziennikarza („dlaczego musi robić to biznesmen, a nie państwo?”), a dla zapominalskich zostaje przypomniane pod tekstem. Nieoznaczonym jako reklamowy, wszak byłoby zbrodnią domagać się od biznesmena płacenia za treści reklamowe, skoro reklamujemy wyłącznie jego dobroć i szczodre serce.
Redaktor nie odbiega jednak od średniej. Pamiętacie towarzyszącą strajkowi pracowników Poczty Polskiej dyskusję o tym, jaka firma powinna być punktem odniesienia dla monopolisty? Oczywiście InPost, choćby jeżeli pozycję Poczty Polskiej podkopał jednym prostym trickiem z doklejaniem do listów kawałka blachy, a przesyłki sądowe kompletnie położył. Neoliberalni politycy i komentatorzy nie dbają o detale i nie mają innego wzorca sukcesu w Polsce, niż firma Brzoski. Chyba iż wielkie firmy technologiczne, cieszące się podobną miłością klasy politycznej.
Inny dziennikarz, Konrad Bagiński z InnPoland, postanowił chronić Brzoskę przed atakiem ze strony Jana Śpiewaka. W tekście po przyznaniu medalu Bagiński napisał apologię InPostu, jednocześnie protekcjonalnie pisząc do „mającego jakiś problem” aktywisty i polityka – „panie Janku, ja bym radził gwałtownie tego tweeta skasować, jeżeli się jeszcze prawnicy Brzoski do niego nie dobrali”. Po prawników biznesmen musi sięgać wyjątkowo często, choćby w przypadku Pandora Papers – i to choćby w tak mu sprzyjającym pejzażu medialnym, gdzie Śpiewak jest jednym z niewielu „mających jakiś problem”.
Nic dziwnego, iż zupełnie ucichły regularnie pojawiające się kilka lat temu doniesienia o protestujących i skarżących się na warunki zatrudnienia kurierach InPostu. Dziś opinie o warunkach pracy w firmie Brzoski znajdziemy tylko na zapyziałych forach dla pracowników. Co prawda jak mówił sam Brzoska, „typowy kurier dostarcza codziennie 75 przesyłek. Kurier InPostu dostarcza do paczkomatów ponad 1000 paczek dziennie, a pracujemy już nad technologią, dzięki której będzie to 2000+ paczek” – ale przecież taka sytuacja nie musi rodzić żadnych pracowniczych patologii, jeżeli szefem firmy jest biznesowy geniusz.
Gdzie problem?
Oszołomione cyferkami na koncie Brzoski społeczeństwo nie rozumie implikacji wynikających z tego, iż klasa polityczna, czwarta władza i zwykli zjadacze chleba jednomyślnie klękają przed bogackim cielcem i każdy, choćby najdrobniejszy atak na taki stan rzeczy kwitują słynnym wersem Sokoła z WWO, z kawałka Damy radę – już w tytule pobrzmiewającego tą samą liberalną wrażliwością, jaką przesycony jest dziś mainstream – „zawiść, zazdrość, zamiast starać się mieć więcej”.
Ja Brzosce nie zazdroszczę – te wszystkie zagrożenia, krytyka, szeptanie o prawach pracowników, dyskusyjne od strony prawnej zarzuty optymalizacji podatkowej, ataki na żonę, obrzydliwe podejrzenia o to, iż dzieci miliardera mogą być bananami – nie wydają mi się warte żadnych pieniędzy.
Niepokojący za to wydaje mi się fakt, iż wpływ Brzoski na działanie państwa przy tej ekstazie i całkowicie uległej machinie medialnej może tylko rosnąć. Prawnicy InPostu pracują na pełnych obrotach, stanowiska dyrektorskie w firmie pełnią sprawdzeni eksperci z TVP z czasów PiS. Do czego to prowadzi?
Tylko w ostatnich tygodniach szef InPostu ogłosił prace nad projektem uzbrojenia kurierów i przeprowadzania szkoleń z obronności, przekonując, iż do pomysłu zapalił się Władysław Kosiniak-Kamysz. Uzbrojeni i umundurowani pracownicy mieliby chronić Polskę przed inwazją zielonych ludzików – co pewnie nie jest lekkim dorywczym zajęciem, gdy ma się do dostarczenia ponad 2000 paczek dziennie, ale na szczęście obrońcy granic dostali już glejt Kosiniaka na strzelanie do kogo popadnie, więc względny komfort pracy mają zapewniony.
Za kolejny przejaw swojego dobrego, dozbrojonego i propaństwowego serca Brzoska życzy sobie… zaledwie ulg podatkowych. O tym, iż wspomagana przez państwa takimi właśnie ulgami filantropia podtrzymuje nierówności i niesprawiedliwy system, iż społeczeństwo oparte na dobroczynności jest nie do pogodzenia ze społeczeństwem opartym na sprawiedliwości, napisaliśmy w Krytyce Politycznej solidne tomisko.
Wolałbym, żeby Brzosce – przypominam, prawdopodobnie do rany przyłóż człowiekowi! – podatki drastycznie zwiększać. Kilka praktycznych tricków w tym zakresie (i argumentów na rzecz takiej polityki) sugeruje George Monbiot.
Niebezpieczeństwo Brzoski tkwi też w jego bezdyskusyjnej sprawności w domykaniu medialnego ekosystemu. Z jednej strony pisze rozpaczliwy apel do Facebooka i Instagrama, w którym grzmi na temat fake newsów o żonie, zapowiadając: „dopadniemy ich”, z drugiej już kilka dni później porywa tłumy jako jeden z inicjatorów zbierania podpisów pod listem otwartym do ministra sprawiedliwości, w którym apeluje o walkę z bardzo mgliście zdefiniowanym hejtem.
Zrozumiałe, iż nikt nie chce prześladowania Omeny Mensah i świata zbudowanego na fake newsach, a Facebook już dawno zmienił się w dogorywający latami śmietnik, znienawidzony chyba przez większość globu, poza polskimi politykami. Jednak gdy „liderzy biznesu” (a konkretnie Rada Polskich Przedsiębiorców, Konfederacja Lewiatan, Polska Rada Biznesu oraz Związek Banków Polskich) ramię w ramię z dziennikarzami piszą o hejcie „nierzadko niszczącym latami budowaną pozycję, markę i reputację”, można mieć spore wątpliwości, czy naprawdę chodzi o kodeks dżentelmena.
Rozwiązania, jakie proponują przedsiębiorcy i dziennikarze, to m.in. system ślepych pozwów, wymuszający na sądach ustalenie danych „osoby podejrzewanej o popełnienie przestępstwa [w tym wypadku mowy nienawiści], szkalowania”, stosowanie algorytmów blokujących nienawistne treści czy zobowiązanie do udostępniania przestrzeni do komentarzy tylko zarejestrowanym użytkownikom. Na pewno pomoże to w obronie dobrego imienia Omeny Mensah – abstrahując od tego, iż większość fake newsów na jej temat wydaje się wygenerowana przez automaty. Czy przy okazji armia prawników Brzoski doprowadzi do całkowitego zniknięcia nieprzychylnych komentarzy na temat InPostu z ostatnich zakątków internetu, czas pokaże.
Któż zwróci Polakom dar słuchu i wzroku? Czy kraj, w którym powiązania najważniejszych osób w państwie, w tym premiera i marszałka Sejmu, z radykalną organizacją katolicką, wbrew własnym deklaracjom chętnie rekrutującą dzieci, nie robią żadnego wrażenia, potrafiłby powiedzieć „nie” swoim napędzaczom gospodarki? Brzoska przecież daje na chore dzieci i jest „zbawicielem” polskich tenisistek, który dorzuca na igrzyska, dla piłkarzy i siatkarzy, których sponsoruje.
Ale wy, bojący się jak święconej wody etykietki zazdrosnych lewaków, nie musicie wierzyć w wysokie podatki – w końcu liberalna edukacja medialna przyniosła efekty i za zdecydowanym podnoszeniem podatków najbogatszym w duchu Monbiota czy Piketty’ego jako odpowiedzi na potrzeby budżetowe Polski opowiada się cały 1 proc. naszych opływających w luksusy rodaków.
Po prostu zaufajcie Tuskowi.