Dach nagle runął na gołębiarzy. Ciszę przerwało pianie koguta. „Jakby dał sygnał”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Kiedy pod ciężarem zalegającego śniegu zaczął walić się dach, 28 stycznia 2006 r. na terenie hali wystawowej Międzynarodowych Targów Katowickich przebywało ok. 700 osób
  • — Nigdy nie zapomnę twarzy ludzi, którzy tam zginęli, a widziałem większość — wspominał w rozmowie z TVN24 Aleksander Malcher, który brał udział w akcji ratunkowej
  • Akcja była wyjątkowo trudna ze względu na panującą na zewnątrz temperaturę. Tej nocy termometry pokazywały – 15 st. C
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu

Wystawa gołębi pocztowych zorganizowana 28 stycznia 2006 r. na terenie hali zgromadziła niemal 700 wystawców i miłośników gołębi. Po południu wiele osób opuściło już Międzynarodowe Targi Katowickie, by udać się do domów. Nic nie zapowiadało tragedii, która wydarzyła się ok. godz. 17.15.

Pod ciężarem zalegającego śniegu, nagle zaczął się walić dach hali, pozostawiając wiele osób bez możliwości ucieczki.

— Ktoś wtedy krzyknął „Dach się wali!”. Ten dach się walił od odwrotnej strony, gdzie my staliśmy. I szwagier do mnie mówi: „Uciekamy!”. Wtedy pogasły już wszystkie światła (…) Słyszałem tylko za nami dźwięki spadających belek i innych części dachu — wspominał hodowca gołębi Michał Wiosna w rozmowie z portalem wkatowicach.eu. On i jego szwagier wybiegli z budynku cało.

Tego szczęścia nie miało 65 osób, które zginęły w wyniku zawalenia się dachu hali. Późniejsze dane mówią też o 144 osobach rannych i 26, które doznały trwałego uszczerbku na zdrowiu. Ostatnie ciała zostały wyciągnięte spod gruzów 14 lutego.

Wśród ofiar śmiertelnych byli obywatele naszego kraju, Czech, Słowacji, Niemiec, Belgii oraz Holandii, a dzień ten zapisał się w historii jako największa katastrofa budowlana w Polsce.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„Nigdy nie zapomnę twarzy ludzi, którzy zginęli”

W akcji ratunkowej w katowickiej hali wzięło udział 1,3 tys. ratowników. Całą noc przeczesywali zawalony budynek w nadziei na znalezienie żywych pośród stali i lodu.

— Nigdy nie zapomnę twarzy ludzi, którzy tam zginęli, a widziałem większość. Otwierałem worki z ciałami, bo szukałem braci. Modliłem się, żeby ich tam nie zobaczyć — wspominał w rozmowie z TVN24 Aleksander Malcher, który brał udział w akcji ratunkowej. W katastrofie stracił wtedy dwóch braci, zapalonych hodowców gołębi.

Akcja była wyjątkowo trudna ze względu na panującą na zewnątrz temperaturę. Tej nocy termometry pokazywały -15 st. C, a ratownicy bez wytchnienia przeczesywali zawaloną konstrukcję.

„Kogut dał sygnał: tu już nie ma życia”

W akcji brał też udział ratownik górniczy Jan Jafernik. Chociaż miał duże doświadczenie w ratowaniu ludzi pod ziemią, jak sam potem mówił, akcja w katowickiej hali nauczyła go dużej pokory.

Razem z kolegami z zastępu ocalił cztery żywe osoby i wyciągnął 14 ciał. Jak wspominał, w przeciwieństwie do pracy pod ziemią, nie było tu czasu w oswojenie się z tragedią. — Masa ludzi pokrwawionych, panika — relacjonował na łamach TVN24.

Gruzy przeczesywał całą noc. Jak opowiada, gdy nadszedł kolejny dzień, z kolegami nasłuchiwali czy nie dochodzą spod nich jakieś głosy. Przejmującą ciszę przerwało pianie koguta. — Jakby ten kogut dał sygnał: tu już nie ma życia — mówił.

Szymon Pulcyn / PAP

Podczas akcji ratunkowej na właścicieli czekało kilkadziesiąt gołębi, które wydostały się z zawalonej hali

„W nocy poczułam nagle, iż mąż nie żyje”

W katastrofie zginął m.in. Stanisław Kois, wychowawca i społecznik, były radny Tychów. Pierwsze gołębie dostał w wieku 50 lat jako prezent od zięcia, a kilka lat później w jego gołębniku mieszkało już 400 okazów.

Jego żona Grażyna Kois, gdy dowiedziała się o tragedii, miała od razu złe przeczucia. O godz. 22 sztab akcji ratunkowej podał, iż liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 20. Nazwiska męża wśród nich jeszcze nie było.

W nocy poczułam nagle, iż mąż nie żyje. To był ten rodzaj kobiecej intuicji, której słowami nie da się wytłumaczyć, bo to się wie. Leżałam z radiem przy uchu, bo o spaniu nie było mowy i w nocy usłyszałam kolejny komunikat, iż wydobyto ciała siedmiu osób. W tym właśnie momencie poczułam, iż mąż jest wśród tych siedmiu ofiar. Gdy potem dostałam kopertę z jego rzeczami, nosiła numer: 27 — wspominała w rozmowie z „Gazetą Pomorską”.

Hodowców gołębi uratowały skoki narciarskie?

Jak mówili świadkowie, gdyby do wypadku doszło wcześniej, ofiar mogło być znacznie więcej. Tuż przed zawaleniem się dachu wielu zwiedzających wyszło z hali, by oglądać transmisję skoków narciarskich, która rozpoczęła się o 16.30.

— Do katastrofy doszło po 17, czyli podczas trwania tej najciekawszej części I serii, kiedy to skaczą najlepsi. O ile wiem, wiele osób wyszło wtedy z hali, żeby obejrzeć transmisję — wspominał Apoloniusz Tajner, były trener Adama Małysza.

Jak wykazało późniejsze śledztwo, główną przyczyną tragedii były błędy w projekcie wykonawczym hali, który odbiegał od sporządzonego prawidłowo projektu budowlanego, zatwierdzonego przez Wydział Architektury Urzędu Miasta w Chorzowie. Hala już od momentu wybudowania była więc tykającą bombą, a ciężar śniegu spowodowany obfitymi opadami, osłabił wadliwą konstrukcję, powodując nagłe zawalenie.

19. rocznica tragedii w Katowicach

Co roku, 28 stycznia, przy pomniku w pobliżu miejsca po zawalonej hali, składane są kwiaty i zapalane znicze. W tym roku miłośnicy gołębi uczczą pamięć zmarłych kolegów o godz. 11.

Przybądźmy tam ze sztandarami, by godnie uczcić ich pamięć. Niech ta 19. rocznica udowodni, iż jesteśmy solidarnym środowiskiem, połączonym wspólną pasją, które szanuje własną tradycję i pamięta o przyjaciołach — napisał w komunikacie Krzysztof Kawaler, prezes Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych.

Idź do oryginalnego materiału