„Wiedziałem, iż zaatakuję szczyt… Nie było innego planu”

9 godzin temu

To był niesamowity wyczyn… sprawdzian swoich możliwości, umiejętności wspinaczki w górach wysokich, a także chęć zdobycia czegoś niebywałego – tak o swoim ataku szczytowym na Ararat mówi Tomasz Frankowski z Zagórowa.

Przygodę z wielkimi górami wraz z kilkunastoma innymi uczestnikami rozpoczynają z punktu startowego na wys. ok. 2 100 metrów nad poziomem morza i zmierzają do położonego na 3 100 m.n.p.m. obozu pierwszego. Po posiłku całe popołudnie spędzają w namiocie – mesie na przepakowywaniu i segregowaniu sprzętu. Już czuć wysokość, trochę zmęczenia przy najmniejszych ruchach, ale nie jest źle. Czas spędzony w obozie pierwszym to dobry moment do poznania współtowarzyszy wyprawy i wielu ciekawych rozmów o życiu.

– Drugiego dnia wybraliśmy się do obozu II na wysokości 4 200 m.n.p.m w celu aklimatyzacji. Spędziliśmy na tej wysokości godzinę i z powrotem w dół do obozu pierwszego. Trzeciego dnia jeszcze raz mordercze podejście do „dwójki” i tam już na krótki nocleg, bowiem czwartego dnia zaplanowany był atak szczytowy. W obozie drugim zaczęły się pierwsze problemy zdrowotne. Jeden z kolegów wymiotował, inni mieli biegunkę, a ja trochę byłem otumaniony, jakby po dwóch „głębszych”. Dochodził też stres, co to będzie się działo w nocy. Atak szczytowy przewodnicy i lider zarządzili na godzinę 1.00 w nocy. Przypuszczam, iż do tej godziny mało kto spał w namiocie, zważywszy, iż cały czas o jego boki walił silny grad a płótna rozdzierał silny wiatr. Atak szczytowy trwał 6 godzin. Przed 7.00 czasu lokalnego stanąłem na szczycie najwyższej góry Turcji Ararat 5 137 m.n.p.m. – wspomina Tomasz.

Atak szczytowy, jak dodaje, to 6-godzinna wspinaczka w 30 stopniowym nachyleniu stoku, cały czas po ogromnych głazach i piargu. Morderczy wysiłek i walka o swoje. Każdy o swoje. Miał problem z palcami u rąk. gwałtownie się odmrażały i trzeba było rozcierać. Kiedy oglądał się za siebie, po godzinie wspinaczki zobaczył, jak ich przewodnik biegnie do tyłu. Było ich trzech dla całej grupy. Niestety z tej gonitwy odpadli Kurdyjka i Serb z ekipy. Wysokość i ciśnienie ich pokonały. Para musiała zawrócić do namiotów. A oni dalej brnęli wydawało się nieskończenie do góry. Niekończąca się linia świateł czołówek idących z przodu nie dawała nadziei na końcówkę wspinaczki.

– Wreszcie pojawił się lodowiec i musieliśmy założyć raki, zmienić trochę osprzętu. Z topografii góry wiedziałem, iż na szczyt dzieli mnie już tylko godzina drogi. To była najgorsza godzina w moim górskim życiu. Palce już zaczynały mocno szczypać, wiatr się nasilał. Zdarzyła mi się jeszcze jednak interesująca rzecz, trochę niepokojąca, ale trochę śmieszna. Na 100 metrów przed szczytem tego ogromnego wulkanu nagle widziałem wszystko w jednym – fioletowym kolorze. Przede mną szedł Kenijczyk i wydawało mi się, iż ma fioletowe włosy. Spojrzałem na siebie i też wszystko we fiolecie. Później dostałem zaćmy, ale mgiełka z oka zeszła 2 tysiące poniżej szczytu. Teraz już wiem, czemu niektórzy opisują fioletowe krowy w Alpach – śmieje się dodając.

Zapytany o chwile kryzysowe, odparł, iż nie miał jednej chwili zwątpienia, bo wszystko szło zgodnie z planem, a on ogólnie nie miał problemu z wysokością, czy oddychaniem. Kondycyjnie był przygotowany bardzo dobrze. choćby kilka zjadł po drodze. Jedynie trochę herbaty wypił. Chęć zdobycia szczytu, za który zapłacił też niemałe pieniądze, była tak silna, iż nie było innego wyjścia.

– Do dziś wiem, iż to nie tylko treningi sprawiły o tym sukcesie. Wiem dobrze, iż siły czerpię także ze swojego ducha. Teraz czerpać będę trochę południowego morza dla relaksu, a jesienią powrót w góry wysokie. W październiku organizuję wyjazd na Narodową Górę Słowaków – Krywań mierzący blisko 2 500 m.n.p.m. Natomiast z dalszych ekspedycji, to w przyszłym roku wraz z kolegą Jarkiem, z którym zdobyłem Ararat wybieramy się do Maroka na Dżabal Tubkal (najwyższą górę Afryki Północnej – 4 167 m.n.p.m), a także do Gruzji na Elbrus mierzący 5 642 m.n.p.m. Chciałbym za pośrednictwem Kuriera Słupeckiego podziękować Zarządowi Ludowego Banku Spółdzielczego w Strzałkowie za dofinansowanie mojej wyprawy na Ararat. Pozdrawiam serdecznie – mówi Tomasz.

DR.
Idź do oryginalnego materiału