Balet Opery Paryskiej trzęsie się w posadach. Po skandalach związanych z oskarżeniami o molestowanie seksualne i strajkach zamęt na nowo zawładnął korytarzami Palais Garnier. Tym razem grupa tancerzy kwestionuje uświęconą tradycję konkursu, praktykowaną wyłącznie w Paryżu. Raz w roku wszyscy, którzy chcą awansować w tej bardzo zhierarchizowanej trupie baletowej, muszą podejść do wewnętrznego egzaminu. Wyjątek stanowi jedynie najwyższy poziom (pierwszy tancerz i primabalerina, czyli danseur i danseuse étoile), nominowani przez dyrektora artystycznego. Inni, aby przejść na kolejny poziom – a więc dostać lepszą pensję i móc tańczyć ciekawsze role – muszą stanąć przed komisją i zaprezentować dwie klasyczne wariacje.
Tymczasem grupa tancerzy zażądała od dyrekcji zniesienia konkursu. Z inicjatywą wyszli nie młodzi artyści, jeszcze pełni zapału, ale ci, którzy już od jakiegoś czasu zderzają się ze ścianą. Dla wielu konkurs to prawdziwa „skamielina” paryskiej opery. Benjamin Millepied – niegdyś pierwszy tancerz New York City Ballet, a potem dyrektor ds. baletu w Paryżu – przyznaje, iż był zaskoczony, gdy objął urząd w 2014 r.: – Nie rozumiałem, czemu ten wewnętrzny egzamin przez cały czas istnieje, choć nie jest praktykowany w żadnym innym zespole na świecie i choć wprowadza on tancerzy w stan absolutnego stresu. To, ile ktoś jest wart, widać na zajęciach. Poza tym nie rozumiałem, czemu przyznawaniem awansu zajmuje się jury, w którym decydującą rolę ma dyrektor Opery, który nie ma pojęcia o tańcu, a nie dyrektor ds. baletu, który od dzieciństwa poświęcił się tej sztuce i który jest odpowiedzialny za przyznawanie ról i organizację pracy. Kto zatem poza nim może mieć kompetencje w zakresie doboru tancerzy na odpowiednie stanowiska?