Złotoryja. Straż miejska chciała wywieźć chorego kota do lasu?

1 dzień temu
W sobotę po centrum Złotoryi błąkał się chory kot. Mieszkańcy wezwali straż miejską, aby się nim zajęła. Jak twierdzą, strażnicy zamierzali wywieźć zwierzaka do lasu, bo z działek ciągle wraca i przysparza miastu wydatków. Jan Pomykała, komendant Straży Miejskiej w Złotoryi, zaprzecza, iż tak było. Chodzi o jednego z tzw. kotów wolno żyjących, nie mających właściciela i podlegających opiece miasta. Zgodnie z uchwalanym co roku programem opieki nad zwierzętami bezdomnymi, burmistrz Złotoryi jest zobowiązany do pomagania wolontariuszom przy ich dokarmianiu oraz "podejmowania interwencji". Ma na ten cel skromne środki: 1,5 tys. zł rocznie.

Zwierzę było ewidentnie chore. Wymagało lekarskiej pomocy. Kobiety, które zobaczyły go przy placu Reymonta, zadzwoniły na numer alarmowy Straży Miejskiej w Złotoryi.

Według mieszkańców, komendant Jan Pomykała był osobiście na interwencji. Rozpoznał kota. Powiedział, iż miasto wydało już mnóstwo pieniędzy na jego leczenie. Według jednej z relacji, padła choćby konkretna kwota: 5 tysięcy złotych. Mieszkańcy twierdzą, iż funkcjonariusze planowali wywieźć kota do lasu, aby nie wracał do miejsca bytowania. Dlatego go nie wydali.

Jan Pomykała, komendant Straży Miejskiej w Złotoryi, zapewni
Idź do oryginalnego materiału