80 lat temu, 9 września 1944 roku na dworcu w Komarnie pod Lwowem w nalocie dywanowym zginęło ponad 100 mieszkańców Pleszewa. Wysiadali z pociągu, który 1 września wyjechał z Pleszewa, żeby dowieźć ich do Lanckorony, gdzie bezpiecznie mieli przeczekać wojnę. Zostali pochowani na miejscowym cmentarzu, który dziś leży w granicach Ukrainy.
Pociągiem, który wyjechał z Pleszewa na wschód, podróżowało ponad 200 cywilów — były to żony i dzieci oficerów 70 pułku piechoty w Pleszewie, który 1 września wyruszył z koszar na wojnę. Pociąg jechał przez Jarocin, Wrześnię, Kutno w kierunku Warszawy, bo musiał przepuszczać pociągi wojskowe. 9 września pociąg zatrzymał się na stacji w Komarnie pod Lwowem, skąd rodziny wojskowych miały być odwiezione w „bezpieczne miejsce". Tymczasem na wysiadające kobiety z dziećmi poleciały bomby. Kiedy kurz opadł, okazało się, iż ponad 100 osób zginęło. Jedna matka straciła czworo dzieci, Halina Jezierska, która podróżowała z mamą i ciocią, straciła je obie w nalocie.
na fot.: rodzice i siostra Haliny Jezierskiej
Wiadomość o tragedii dotarła do Pleszewa, ale ci, którzy przeżyli, mogli wrócić do domu dopiero na początku 1940 roku, bo Lwów był już pod okupacją sowiecką. Ofiary pochowano na miejscowym cmentarzu, tymi, którzy przeżyli, zaopiekowali się miejscowi. W Komarnie na cmentarzu jest grób upamiętniający ofiary nalotu. Pleszewianie — zwłaszcza bliscy ofiar, go nawiedzają.
na fot.: bliscy ofiar przy zbiorowej mogile w Komarnie
Krzyż i tablica znajdują się też na cmentarzu w Pleszewie. To tam, zawsze 9 września rodziny ofiar nalotu zapalają znicze.
Fotki moje a to stare od pani Jezierskiej