WZBUDZAĆ STRACH I PODZIW

2 lat temu

Znaczna część dostępnej literatury dotyczącej polskiej przestępczości zorganizowanej w latach 90. XX wieku i w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku, to wspomnienia gangsterów, którzy choćby nie tyle chcieli rozliczyć się z przeszłością, co wyrównać rachunki, czego nie zdążyli zrobić dzięki innych metod. Czy można ufać ich wynurzeniom? Czy w Polsce była mafia?

Nie bez powodu o Jarosławie S., pseudonim „Masa”, ktoś stwierdził, iż jest jedynym człowiekiem na świecie, który napisał więcej książek niż ich przeczytał. Po lekturze podobnych pozycji można nabrać przekonania, iż gangsterzy żyją w swoistej schizofrenii – wybielanie się współistnieje u nich z podkreślaniem swojego znaczenia.

Cóż, sądy nie przepadają za „prawdziwymi kozakami”.

Własna skala dobra

Jest oczywiście jasne, iż przestępczość zorganizowana karmi się złem i iż jeżeli spojrzymy z – tak to ujmę – perspektywy globalnej, to gangsterzy znajdują się na przeciwnym miejscu w skali dobra i zła niż święci. Jednocześnie ich własna skala dobra i zła także nie składa się jedynie z dwóch przeciwstawnych punktów. Oceny średnie nie zwracają oczywiście uwagi tak bardzo, jak oceny jednoznacznie dobre lub jednoznacznie złe. No, ale nie o zwracanie uwagi tu przecież chodzi.

Wypowiedzi wielu byłych (albo – rzekomo byłych) gangsterów cechuje specyficzne połączenie kalkulacji z emocjonalnością – często oczerniają tylko tych, którzy i tak nie zrobią z nimi żadnego interesu i którzy nie mają na nich haków. Ponadto, przypisują im wszelkie negatywne cechy, jakie można człowiekowi przypisać, co oczywiście sprzyja przedstawieniu siebie – w kontraście – jako tego dobrego. Pomijają, iż do rzeczywistości przybliża wielobarwność.

Z Afganistanu do gangu

Rozmawiam z Giennadijem Sz., zwanym „Gieną”, Białorusinem urodzonym na terenie ZSRR. „Giena” dwa lata spędził na wojnie w Afganistanie. Formalnie jest bezpaństwowcem, a gościnne okazywały się dla niego jedynie zakłady karne. W polskich więzieniach spędził ponad 20 lat, będąc jednym z kilku obcokrajowców, którzy grypsowali.

6 lat siedział na „enkach”, czyli w celach dla najbardziej niebezpiecznych osadzonych. Trafił tam, jak mówi, bo trafiali tam wszyscy, od których policjanci walczący z przestępczością zorganizowaną chcieli uzyskać „odpowiednie” zeznania. Formalnym powodem było usiłowanie zrobienia podkopu z czwartego piętra białołęckiego aresztu – nie przeszkodziło to w przeniesieniu z piętra czwartego na piętro pierwsze. Sąd przyznał mu później rację, stwierdzając bezprawność osadzenia na „enkach” oraz nakazując Aresztowi przeprosić go.

W notatkach policyjnych określany był jako „prawa ręka „Pershinga”. On sam twierdzi, iż takie sformułowania służyły zbudowaniu złego wizerunku przed wydającymi wyroki sądami. W jego wielkim chevrolecie (samochód sprowadzony przez port w Świnoujściu, tą samą drogą, którą grupa pruszkowska sprowadzała kokainę; w latach 90. był to wtedy oczywiście unikat na polskich drogach) zginął boss grupy wołomińskiej Wiesław N. pseudonim „Wariat”.

Siedzimy w celi białołęckiego aresztu. Giennadij ma mnóstwo dokumentów, które niewielu widziało, choć wielu chciałoby zobaczyć, a wielu prawdopodobnie doprowadzić do ich utajnienia na wieczność.

Fascynacja złem

Mafia – brzmi poważnie. O mafii nagrywa się teraz seriale i filmy, a następnie straszy nią niegrzeczną młodzież, która to młodzież z kolei – ot, paradoks – powołuje się na nią jako na coś zapewniającego nietykalność. Narracje wielu dziennikarzy śledczych przedziwnie przenoszą się między wymaganym i poprawnym potępieniem, a bezskutecznie ukrywaną fascynacją.

Giennadij śmieje się z książki pewnego dziennikarza, bezkrytycznie cytującego pornograficzne wynurzenia „Masy”. Jak stwierdza, ktoś taki jak „Masa”, nie tylko nie mógł mieć niczego do zaproponowania jakkolwiek rozumianej „rosyjskiej mafii”, ale też, gdyby robił przy stole z prostytutką to, co opisuje, zostałby najpewniej wyrzucony przez okno.

Giennadij wspomina wizyty w agencji towarzyskiej, do której wstęp mieli tylko pruszkowscy gangsterzy i osoby zaprzyjaźnione. „Masę” i Janusza P. pseudonim „Parasol” – należącego do nieformalnego zarządu „Pruszkowa”, opisuje jako sadystów doprowadzających prostytutki do rozpaczy, wyrywających im włosy i znęcających się nad nimi w akompaniamencie rechotu otoczenia. Opowiada też historię o tancerkach z hotelu „Polonia”, które schowały się w bagażniku jego samochodu przed wspomnianym „Parasolem”.

Wokół mafii w świadomości społecznej wytworzyły się przynajmniej dwa różne mity. Mit wyrasta z jakiegoś fragmentu rzeczywistości, a zarazem oddala się od niego i żyje swoim życiem. Opiera się pytaniom o konkrety i analizie. Paradoksalnie to, iż jest szlachetniejszy od plotki czy stereotypu, sprawia, iż skuteczniej betonuje społeczne pojmowanie niektórych zagadnień. Infekuje emocje i podświadomość.

Pierwszy mit dotyczący mafii, to mit honorowego gangstera, który wzbudza strach, ale też podziw. Mit ten odwołuje się do ludzkiej tęsknoty za władzą, luksusem i poważaniem, ale i jakimś rodzajem ładu i porządku.

Drugi mit dotyczący mafii, to mit wszechmocnych brutali, z którymi spotkanie kończy się – w najlepszym przypadku – na ostrym dyżurze albo – w gorszym przypadku – pożarciem przez piranie. Mit ten odwołuje się do ludzkiego strachu.

Honor to mit

Jak się ma do pierwszego mitu rzeczywistość polskiej przestępczości zorganizowanej, w której „Masę” piętnuje się dopiero, gdy zostaje świadkiem koronnym, ale to, iż kilka lat wcześniej siedział w więzieniu za gwałt, nikomu nie przeszkadzało?

Jak się ma do tego mitu to, iż uznawany za jednego z liderów grupy pruszkowskiej Andrzej Z. pseudonim „Słowik”, obciążył zeznaniami biznesmena Edwarda Mazura w śledztwie dotyczącym zabójstwa generała Marka Papały. Co prawda później wycofał się z tego w sądzie, tłumacząc – zupełnie tak, jakby miało go to usprawiedliwiać – iż prokurator złożył mu obietnicę, której nie dotrzymał. A jak się ma to, iż szef grupy przestępczej Jarosław Cz. pseudonim „Długi” jest oskarżycielem posiłkowym w dwóch procesach (zapewne tak bardzo nienawidzi prokuratury, iż postanowił ją zastąpić)? A to, iż do subkultury więziennej należy liczący się gangster Marek N. pseudonim „Marek z Marek”, były antyterrorysta, który być może brał opłaty za możliwość należenia do tej subkultury (być może zażądał 10 tysięcy złotych od „Rukata” z grupy wspomnianego „Długiego”)? A to, iż jednym z głównych wołomińskich gangsterów jest Grzegorz K. pseudonim „Małpa”, który obciążył zeznaniami Damiana A. Ten później uderzył „Małpę” publicznie, co spowodowało ubliżanie Damianowi A. przez więzienne okna, bo „podniósł rękę na ludzi”. Dla ścisłości – „ludzie”, to grypsujący w języku grypsujących, natomiast grypsujący, to subkultura więzienna w języku „oficjalnym”.

Jak twierdzi Giennadij – w każdej znaczącej grupie przestępczej jest przynajmniej jeden policyjny informator.

Co do tego ostatniego stwierdzenia – ktoś może zapytać: czemu rozmaite służby wolą „przestępczość koncesjonowaną” od likwidacji przestępczości?

Odpowiedzi są przynajmniej dwie: pierwsza jest taka, iż jakaś przestępczość i tak będzie, zatem lepsza ta, do której jest dojście, a druga taka, iż przecież niektórzy śledczy uważają swoje pensje za niewystarczające, a przestępcy mają dostęp do tego, czego nie ma w Media Markt. Według niektórych śmierć generała Papały była skutkiem rozgrywek wewnątrz policji i jego wiedzy na temat handlu narkotykami przez funkcjonariuszy policji.

Do drugiego mitu odniosę się w kolejnym numerze „Reportera”. Przedstawię też Czytelnikom parę interesujących faktów.

Wszechmoc to legenda

Drugi mit dotyczy wszechmocy mafii.

Jak się ma do drugiego mitu to, iż egzekucje dokonywane w Polsce przez gangsterów zwykle były uderzeniem wyprzedzającym mającą wrogie zamiary konkurencję i raczej nie były wymierzane w „przeciętnego Kowalskiego”? Jak się ma do tego mitu czteroletnie polowanie gangsterów z Pruszkowa na „Wariata”, który wielokrotnie był uprzedzany o czasie i miejscu egzekucji (albo – rzekomej egzekucji)?

O tym ostatnim fakcie jeszcze nikt nigdy nie pisał. Media twierdziły – za gangsterami – iż „Wariat” cudem unikał śmierci. Z cudem miało to tyle wspólnego, iż działo się nad Wisłą. Nie padną tu żadne personalia, jednak – najkrócej rzecz ujmując – po spotkaniu w 1993 roku w warszawskim lokalu „Al Capone”, gdzie zapadła decyzja o zabiciu „Wariata” (wbrew temu, co podaje większość mediów, to on był przywódcą grupy wołomińskiej, nie zaś jego brat Henryk N., pseudonim „Dziad”), przez kilka lat część grupy pruszkowskiej polowała na niego, a kilku gangsterów do niej należących ostrzegało „Wariata” i informowało o szczegółach planowanej egzekucji. Czyli – dwie najsilniejsze w kraju grupy przestępcze teoretycznie toczyły wojnę, a faktycznie kilku gangsterów z jednej grupy chroniło przed śmiercią szefa grupy drugiej. Człowiek, który miał dokonać egzekucji, dobrze wiedział, iż do nikogo strzelać nie będzie, ale musiał odgrywać swoją rolę. Dlaczego? Dlatego, iż każdy kto wiedział i odmówił uczestnictwa, był potencjalnym konfidentem. Co mogło spotkać potencjalnego konfidenta – wyjaśniać nie trzeba.

Finałem powyższej historii była śmierć „Wariata” w chevrolecie należącym do „Gieny”. Jednocześnie ci, którzy polowali na „Wariata” oraz ci, którzy zapobiegali egzekucji, prowadzili później wspólnie „biznesy”. Ci pierwsi przez cały czas myślą, iż „Wariat” to dopiero miał fart, mimo iż ten „fart” to ich wspólnicy. A media myślą tak wraz z nimi.

Bałagan i bezkarność

Giennadij był świadkiem powstawania przestępczości zorganizowanej w Polsce. Pierwszą dekadę wolnej Polski opisuje jako czas całkowitej bezradności policji. Transformacja, jak to transformacja, spowodowała bałagan w państwie. Służby nie mogły korzystać z tego, z czego korzystały w epoce słusznie minionej. Mafia, czy też grupy przestępcze nazywane przez media mafią (do kwestii nazewnictwa jeszcze wrócę), z jednej strony korzystała z tego, a z drugiej – została przedstawiona jako winny tej sytuacji oraz jako straszak.

Narracja polityków i mediów była taka: mafia demontuje państwo, musimy dać policji dodatkowe uprawnienia, by nas chroniła przed mafią. W połowie lat 90. w pałacu Mostowskich (Komenda Stołeczna Policji) powstała pierwsza komórka policyjna do spraw narkotyków i przestępczości zorganizowanej. W 1997 roku natomiast została uchwalona ustawa o świadku koronnym. Towarzyszące wielu osobom zaangażowanym w przestępczość zorganizowaną w latach 90. przekonanie, iż rzeczywistość opisana wyżej nigdy się nie skończy, zostało podważone.

To, co mówi „Giena” o przestępczości zorganizowanej na początku lat 90., skojarzyło mi się z „teorią karaluchów”, o której mówiła jedna ze znających temat mafii osób w dokumencie telewizyjnym „Historia amerykańskiej mafii” (mafia ta była raczej włoska, a działająca na terenie Stanów Zjednoczonych) – tak, jak karaluchy wychodzą, kiedy robi się ciemno, tak mafia aktywizuje się, gdy państwo zajęte jest innymi problemami.

Co to jest mafia

Warto krótko odnieść się do pytania: czy w Polsce była mafia? Albo – czy grupy przestępcze, które działały w latach 90., łączyła taka symbioza z częścią aparatu państwa, iż wspólnie tworzyli zorganizowaną strukturę?

Gdy oglądamy „Kochając Pabla, nienawidząc Escobara”, to widzimy deputowanego do parlamentu, gdy oglądamy „Gomorrę”, to widzimy gangsterów z Neapolu fałszujących wyniki lokalnych wyborów, gdy oglądamy „McMafię”, to obserwujemy wspólne przedsięwzięcia gangsterów, biznesmenów i polityków z całego świata. Natomiast, gdy się ogląda „Odwróconych”, to widzi się relację „Blachy” z policjantem. W Polsce mieliśmy raczej mnóstwo różnych układów na styku przestępczości zorganizowanej, biznesu i państwa niż faktyczną strukturę. Nie pozostało mafią grupa osób organizujących się, aby prowadzić zarobkowo – przemocową działalność przeciwko innym osobom.

Jednocześnie mentalność postkolonialna, skłonność do zapożyczeń i efekt demonstracji dyktowały, iż mamy być „jak na Zachodzie”, a otoczenie opisywać przy pomocy kategorii pasujących do świata zachodniego. Przypomina się historia niemieckiego samolotu, który leżał rozbity, z dziurą w skrzydle na terenie Związku Sowieckiego. Sowieci skopiowali go w wielu egzemplarzach – oczywiście, razem z dziurą. Bo przecież Niemcy mieli świetne samoloty.

My natomiast musieliśmy się uczyć jeść bigos pałeczkami. No i – mieć „mafię”. Nie żadne „zorganizowane grupy przestępcze”, tylko „mafię”. Przecież na Zachodzie jest „mafia”. Pamiętam taką wypowiedź pewnego dziennikarza z serialu „Miasto gniewu” – nakręconego wiele lat po przedstawionych w nim zdarzeniach – mówiąc o publicznym rozstrzelaniu pięciu gangsterów z grupy wołomińskiej (w tym liderów: „Klepaka” i „Lutka”) w lokalu „Gama”, stwierdził, iż Warszawa wreszcie zasłużyła na miano polskiego Chicago i doczekała się egzekucji z prawdziwego zdarzenia. Czyli – mamy MTV i publiczne strzelanie w głowę, więc można aspirować.

Jacek Tomczak

Idź do oryginalnego materiału