Wyrzucono ją jak bezdomnego psa
— Pani, zgubiła pani telefon! Proszę zaczekać! — krzyknął nieznajomy, przebijając się przez szum ulewy.
Kinga wędrowała przez opustoszałe ulice Poznania, nie czując, jak zimne krople spływają po jej twarzy, mieszając się z łzami. Odwróciła się, spojrzała na mężczyznę zmęczonym wzrokiem i zmarszczyła brwi.
— To pani? — zapytał, podając mokry telefon z pękniętym ekranem.
— Mój… — odparła ledwie słyszalnie, głos drżał jej od zimna i bólu.
— Dlaczego pani sama w taką pogodę? Bez parasola, przemokła pani do suchej nitki! Zaziębi się pani! — w jego głosie brzmiała szczera troska.
Mężczyzna nie wydawał się natrętny, więc Kinga, kierowana jakimś wewnętrznym impulsem, poszła za nim pod daszek pobliskiego sklepu. Wstąpili do małej kawiarenki na rogu, by ogrzać się przy filiżance herbaty.
— Jestem Tadeusz — przedstawił się, uśmiechając. — A pani?
— Kinga… — szepnęła, patrząc w podłogę.
— Co panią zmusiło do takiej wędrówki w taką pogodę? choćby psa zabiera się do domu, gdy leje.
— A mnie… mnie wyrzucono jak bezdomnego psa — wyrwało się jej, a głos zadrżał od łez, które w końcu uwolniła.
Wspomnienia spadły na nią jak grom. Serce ścisnęło się od bólu, który tak długo próbowała stłumić. Kinga nigdy nie sądziła, iż jej życie, zbudowane ciężką pracą, rozpadnie się w jednej chwili. Ona i Krzysztof przeszli przez wszystko: kupili dom pod Poznaniem, otworzyli małą kawiarnię, marzyli o dzieciach. Kinga utopiła się w pracy, wspinała po drabinie kariery, zapominając o sobie. A dziś Krzysztof podniósł na nią rękę. Porwała płaszcz i wybiegła z domu pod zimny deszcz.
Miała przy sobie tylko dowód, kartę bankową i telefon, który teraz ledwie działał.
— Pani telefon jest kompletnie przemoczony — zauważył Tadeusz, próbując zmienić temat.
Kinga nagle zdała sobie sprawę, iż nie ma dokąd pójść. Obce miasto, ani przyjaciół, ani rodziny. Została sama, jak w pustce. Łzy popłynęły strumieniem i po raz pierwszy od wielu lat pozwoliła sobie na płacz.
— Płacze pani przez telefon? Mogę go naprawić — powiedział łagodnie, próbując ją pocieszyć.
— Co pana obchodzi moje życie? choćby się nie znamy! — wybuchnęła, ale w jej głosie było więcej rozpaczy niż gniewu.
— Nie gniewam się, tylko… zobaczyłem panią i wiedziałem, iż coś jest nie tak. Chciałem pomóc — odparł spokojnie.
Kinga wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić, i zdecydowała się opowiedzieć swoją historię temu przypadkowemu przechodniowi.
— Przyjechałam tu dwanaście lat temu z Gdańska. Rodzice tam zostali, kontakt prawie zerwany. Całe te lata żyłam pracą. Przyjaciół brak — nie było czasu. Każda minuta szła na projekty, na kawiarnię, na marzenia. Myślałam, iż to dobrze. A dziś… Krzysztof wrócił wkurzony. Zaprosiłam go na obiad, a on zaczął krzyczeć, iż nie kupiłam jego ulubionego wina. Nie kupiłam, bo i tak pije za dużo. Milczałam, by nie kłócić się, ale on… uderzył mnie. Żebro boli, choćby oddychanie sprawia trudność.
— Znam to — cicho powiedział Tadeusz. — Moja kuzynka żyła z takim człowiekiem. Rozumiem, jak ciężko. Pozwól, iż pomogę.
— Po co panu moje problemy? — odparła zmęczona. — To nie pierwszy raz. Przenocuję u koleżanki, potem wrócę. Sam zadzwoni, przeprosi. Jak zawsze.
— Ale telefon pani nie działa — zauważył.
— To sama pójdę przepraszać — gorzko się uśmiechała. — Co innego mi zostaje?
— A może to znak? — nagle powiedział. — Znak, iż czas wszystko zmienić. Zacząć od nowa.
Kinga zamyśliła się. Myśl o nowym życiu przychodziła nie raz, ale strach zawsze ją powstrzymywał. Zbyt wiele włożyła w te lata, zbyt wiele straciła. ale teraz, pod szum deszczu, słowa Tadeusza brzmiały jak zbawienie.
— Zabiorę panią w jedno miejsce — zaproponował. — Tam będzie bezpiecznie, można zostać, dopóki trzeba. Telefon naprawię, przyniosę. Potem zdecyduje pani, co dalej. Zgoda?
— Dziękuję… — wyszeptała, pierwszy raz tej nocy czując ulgę.
Odetchnęła, jakby zrzucając z ramion ciężar. Po raz pierwszy od lat ktoś wziął na siebie jej troski. Zasłużyła na oddech, choćby na kilka dni, po latach nieustannego wyścigu.