Obraz przedstawiający rzekomy mord rytualny wojsławickich Żydów na chrześcijańskim dziecku, który przez lata był w kościele pw. Michała Archanioła w Wojsławicach, a później na miejscowej plebanii, jakiś czas temu zniknął. Część mieszkańców zastanawia się, co się z nim stało i uważa, iż powinien wrócić do Wojsławic.
Historia zbrodni z Wojsławic
Drastyczny w swojej wymowie obraz przez ostatnie lata nie wisiał w samej świątyni, ale zakrystii. Był ściśle związany z Wojsławicami i zbrodnią, która miała się tam wydarzyć w 1761 roku. Przed Świętami Wielkanocnymi z rzeki przepływającej przez Wojsławice wyłowiono bardzo okaleczone i zmaltretowane zwłoki trzyletniego chłopca. Bez trudu rozpoznano ciało synka Marcina i Katarzyny Andrzejuków ze wsi Czarnołozy – Mikołaja. O zbrodnię na tle rytualnym oskarżono miejscowych Żydów.
Według rozpowszechnianej wtedy wersji wydarzenia, Żydzi zamęczyli w lochach pod ratuszem chrześcijańskie dziecko a zwłoki wrzucili do pobliskiej rzeki. Oskarżenie do sądu wniósł burgrabia rodziny Potockich, właścicieli Wojsławic. W piśmie procesowym jako oskarżeni wymienieni są: Sender Zykieluk, Herszek Jozefowicz, Lejba Moszkowicz zwany Siennickim, Josek Szymułowicz, oraz cała gmina żydowska. Oczywiście była to prowokacja i celowe działanie.
Według dokumentów procesowych podstawiona kobieta podająca się za żonę jednego z wojsławickich rabinów doniosła miejscowemu proboszczowi, iż jej mąż dokonał rytualnego zabójstwa dziecka. Prawdopodobnie faktycznie była członkinią sekty frankistów, którzy na polecenie swojego guru Jakuba Franka osiedlili się w Wojsławicach z zamiarem wyrzucenia stąd Żydów i przejęcia miasteczka. W tym celu sfabrykowali dowody winy starozakonnych. Najprawdopodobniej sami stali za zabójstwem małego Mikołaja Andrzejuka.
Sprawa trafiła do sądu w Krasnymstawie, gdzie poddani okrutnym torturom Żydzi przyznali się do niepopełnionej zbrodni. Skazano ich na ćwiartowanie żywcem. Jednak za wstawiennictwem krasnostawskich jezuitów Żydom, którzy wyrazili chęć przyjęcia chrztu, zamieniono ćwiartowanie na karę ścięcia. Rabin Herszko Józefowicz umarł podczas tortur. W dokumentach procesowych napisano, iż popełnił samobójstwo.
Sprawa wojsławickich Żydów stała się głośna w całej Rzeczypospolitej. W końcu trafiła do Sądu Papieskiego, który orzekł, iż oskarżenie było fałszywe, a wyroki zostały wydane niesłusznie.
Dzieje obrazu
O powstaniu obrazu przedstawiającego okaleczone dziecko można się dowiedzieć z pracy Jana Krystyjańczuka „Przeklęci Dziedzice” wydanej przez Redakcję „Zwierciadło” w Chełmie w 1938 roku. Jest tam opis znalezienia zwłok dziecka. „…Zaczepiło się dziecko o gałęzie łoziny rosnącej nad rzeką. Zobaczyły to wrony i dalej zabiegać żeby żerować. Szczęściem nawinął się jakiś poczciwy pies co zaczął wrony odganiać skacząc to na tę to tę stronę.
Dziewczęta i kobiety co kopali rzędy na rozsadę poszły zobaczyć co ten pies z wronami wyprawia. … Wszczął się straszny lament i płacz. I dużo ludzi się naschodziło. A matka tego dziecka zaczęła mdlić i padać. W tym nadjechała kasztelanowa Potocka co powracała z Chełma. Uspokoiła trochę ten gwałt. Dziecko zabrała do powozu i pojechała z powrotem do Chełma. Tam z dziecka tego odmalowali kilka portrety. Jeden taki portret jeszcze dotąd wisi na ścianie zakrystii kościoła w Wojsławicach…”
Dziecko pogrzebano w Chełmie. Nieznane jest miejsce pochówku.
Wędrówka obrazu
Obraz faktycznie bardzo długo wisiał w zakrystii kościoła pw. Michała Archanioła w Wojsławicach. Był ogólnie dostępny. Tak miejscowi jak i przyjezdni mogli bez przeszkód oglądać malunek – dokument, choć bardzo drastyczny w swojej wymowie i przedstawiający fałszywy obraz wydarzeń. Jakiś czas wisiał też w kościelnej kruchcie nad drzwiami. Później przeniesiono go do nowo wybudowanej wówczas plebanii. Jednym z powodów „ukrycia” obrazu w plebanii, jak tłumaczyli księża, była chęć ukrycia go przed komunistami”, którzy zbytnio zaczęli się interesować obrazem.
Oczywiście taka wersja jest nie do końca przekonująca. Faktem natomiast jest, iż obraz był przechowywany w plebanii.
W latach 2017-2019 wyremontowano synagogę w Wojsławicach w ramach projektu „Na szlaku kultur i tradycji Ziemi Wojsławickiej – ochrona i wykorzystanie zasobów dziedzictwa kulturowego gminy Wojsławice”. Teraz mieści się w niej działająca od 2015 roku Izba Tradycji Ziemi Wojsławickiej. Salę główną synagogi przeznaczono na wystawę stałą pokazującą dzieje lokalnej społeczności. Zgromadzono dość sporo pamiątek, a wśród nich dokumenty dotyczące prowokacji i mordu rytualnego, czyli wydarzeń z 1761 roku. Do kompletu brakowało tylko obrazu, wizualnego dowodu tamtych tragicznych wydarzeń. Jednak obraz i słuch po nim gdzieś zaginął.
Podczas XV Spotkań Trzech Kultur w Wojsławicach, które miało miejsce 28 lipca 2024 roku, ktoś ze Stowarzyszenia Miłośników Wojsławic podczas rozmowy powiedział, iż przedstawiający mord rytualny obraz zniknął z plebanii i „wyparował” z Wojsławic. Ta wiadomość zaskoczyła wszystkich zainteresowanych. Okazało się, iż kierownik chełmskiej Delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Lublinie Paweł Wira też kilka wie o wędrówce obrazu. Udało mu się ustalić, iż obraz w bliżej nieokreślonym czasie trafił do Muzeum Diecezjalnego w Lublinie.
Od ponad roku obraz figuruje w inwentaryzacji muzealnej, co w znacznym stopniu utrudni ewentualny powrót do Wojsławic. – Praktyka i dobre obyczaje nakazują, iż przy takich działaniach należałoby zasięgnąć opinii konserwatora zabytków – powiedział Paweł Wira. Nikt nie ma jednak wątpliwości, iż obraz z Wojsławic historycznie i emocjonalnie związany jest z konkretnym wydarzeniem, miejscem i środowiskiem. I tak powinno pozostać.
Sandomierski precedens
Obraz z Wojsławic nie był pierwszym, który przedstawiał rzekome rytualne mordy dokonywane przez Żydów na chrześcijańskich dzieciach. Pierwszym był obraz namalowany w 1710 roku przez Karola de Prevot na zamówienie katedry w Sandomierzu, przedstawiający Żydów toczących krew niemowlęcia wrzuconego do nabitej gwoździami beczki. Namalowanie tego obrazu zlecił ksiądz Stanisław Żuchowski, proboszcz sandomierski. Artysta miał uwidocznić na płótnie dwa morderstwa rytualne, które w tamtych latach wstrząsnęły miastem.
Krążyły wtedy opowieści o Żydach używających ludzkiej krwi. Teorii było wiele. Jedna mówiła, iż Żydzi rodzą się ślepi i dopiero przemycie oczu krwią chrześcijan przywraca wzrok. Były i takie pomysły, iż przy pomocy krwi niewinnego dziecka Żydzi sprowadzają zarazę na chrześcijan i ich zwierzęta albo krew dodają do macy. Obrazy jak ten z Wojsławic czy z Sandomierza stanowiły element wizualnej propagandy. Dziś realizowane są dyskusje, co należy zrobić z krwawymi obrazami. Niektórzy uważają, iż powinny być uzupełnione wyjaśniającym komentarzem, inni, iż w ogóle nie powinno się ich pokazywać. Obraz z katedry w Sandomierzu od 2006 do 2014 roku był niedostępny dla zwiedzających ze względu na treść. Teraz jest już ogólnie dostępny wraz z tablicą wyjaśniającą, iż Żydzi nie popełniali mordów rytualnych.
W Wojsławicach też słychać głosy, iż „wojsławicki” obraz, opatrzony stosownym wyjaśnieniem, powinien wrócić albo do miejscowego kościoła albo synagogi i być dostępny dla odwiedzających, bo jest związany z historią tej ziemi i jest swego rodzaju dokumentem.
Ks. kanonik Zbigniew Kasprzyk, proboszcz parafii pw. św. Michała Archanioła, zapewnia, iż w „zniknięciu” obrazu z Wojsławic nie ma nic tajemniczego, ani sensacyjnego. – Obraz nigdzie nie zniknął, a został oddany do Muzeum Archidiecezjalnego w Lublinie w celu renowacji – wyjaśnia proboszcz Kasprzyk. – Jest na to stosowne poświadczenie, którego kopia została przekazana konserwatorowi – dodaje.
Czy jednak obraz wróci jeszcze do Wojsławic?
Juliusz Stachira