Poruszające wyznania na koniec głośnego procesu. "Moje życie bez córki to wegetacja"

5 dni temu

- Tego dnia życie skończyło się nie tylko dla dziewczynek, ale także dla ich rodziców - mówiła w koszalińskim sądzie reprezentantka rodziny jednej z nastolatek, które zginęły ponad pięć lat temu w pożarze escape roomu. W środę odbył się mowy końcowe, za dwa tygodnie ma zapaść wyrok w sprawie, która wstrząsnęła Polską.

Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia zmarły w przerażających okolicznościach. 4 stycznia 2019 roku nastolatki wybrały się do koszalińskiego escape roomu "ToNiePokój" z okazji urodzin jednej z nich.

- Dziewczynki zginęły w miejscu, które miało być bezpieczne, miało przynieść radność i zabawę, a przyniosło śmierć - mówiła podczas mowy kończącej jedna z mam.

Tragedia w koszalińskim escape roomie. Proces dobiegł końca

Dziewczyny znalazły się w pokoju zagadek, których rozwikłanie pozwalało odnaleźć klucz, na jaki zamknięte było pomieszczenie. Nagle wybuchł pożar. Gimnazjalistki zdążyły wezwać straż pożarną, a jedna z nich skontaktowała się jeszcze z ojcem.

Niestety, jak się okazało po zamknięciu ich w pokoju, zostały w budynku same. - Nie możemy mieć żadnych wątpliwości, iż oskarżeni dopuścili się zarzucanych im czynów - mówiła pełnomocnik rodziców jednej z dziewczynek o czterech osobach, które zasiadły na ławie oskarżonych - pracowniku, właścicielu oraz jego matce i babci.

ZOBACZ: Koszalin: Wyciek amoniaku w zakładzie produkcyjnym. Są poszkodowani

Wobec Radosława D. zarzut jest szerszy i dotyczy zaniechanie podjęcia określonych czynności w celu uwolnienia dziewczynek. - Prawda jest taka, iż jego nie było, kiedy się ten pożar rozpoczął. Więc nie mógł zrobić nic. Wpuścił dziewczynki, zamknął na klucz i opuścił escape room. Wyszedł poza obiekt - mówiła adwokatka.

Wszystkie dziewczyny zginęły w wyniku zatrucia tlenkiem węgla.

Tragedia w escape roomie. Zarzuty dla oskarżonych

- Moje życie bez córki to wegetacja. Dzień spędzam na podtrzymywaniu płomienia w zniczach stojących na grobie mojej córki. Straciłam rodzinę, pracę, wszystko - mówiła mama jednej z nastolatek.

Z ustaleń prokuratury wynika, że doszło do rozszczelnienia butli z gazem, która służyła do ogrzewania escape roomu. Nastolatki nie miały zapewnionej drogi ucieczki, a pracownik zeznał, iż w momencie wybuchu pożaru wyszedł rozmienić pieniądze.

Na wszystkich oskarżonych ciąży zarzut umyślnego stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślnego doprowadzenie do śmierci pięciu dziewcząt. Nikt nie przyznaje się do winy.

ZOBACZ: Koszalin: Skradziono sprzęt ratujący życie. To kolejny taki przypadek

- Nie ma dnia, żebym nie słyszał głosu córki, jak mówi do mnie przez telefon, iż wybuchł pożar. Nie ma dnia, bym nie widział ciał pięciu dziewczynek, leżących tam, przed miejscem tragedii. Nie ma dnia, bym nie widział tragedii, jaką przeżywa codziennie moja żona - powiedział podczas mów kończonych wygłaszanych w środę ojciec jednej z ofiar.

Wyrok w tej sprawie ma zapaść 21 listopada. Miłoszowi S. i Radosławowi D. grozi osiem lat więzienia, Małgorzacie W. i Beacie W. sześć. Poza tym prokuratura domaga się też po 200 tys. zł zadośćuczynienia dla każdej z rodzin oraz 10-letniego zakazu prowadzenia działalności gospodarczej.

WIDEO: Aleksandra Gajewska tłumaczy się ze słów o 800 plus
Idź do oryginalnego materiału