Nieuchwytny „Gumiś” podkładał bomby w Krakowie. Wybierał dworce i kościoły, wpadł przez głupi błąd

news.5v.pl 2 miesięcy temu
  • 30 lat temu Sylwester Augustynek, zwany „Gumisiem”, podkładał ładunki wybuchowe w różnych punktach Krakowa. Żądał okupu, ale nigdy go nie odebrał
  • Bomby były prawdziwe, ale żadna z nich nie była przygotowana do detonacji. „Gumiś” tylko straszył i chciał zwrócić na siebie uwagę
  • Krakowski bomber wpadł przypadkowo, kiedy próbował wyrobić fałszywy dowód w koszalińskim urzędzie
  • Sylwester Augustynek zmarł w więzieniu na udar mózgu. Jak ustaliła „Gazeta Krakowska”, stało się to pod koniec 2018 r.
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Był czwartek. W szkołach uczniowie startowali z nauką, a w redakcji „Gazety Krakowskiej” jeden z pracowników odebrał dziwny telefon. „Chciałbym zostawić wiadomość” — powiedział męski głos w słuchawce. „Na dworcu PKS w Krakowie w czerwono-fioletowej torbie jest bomba” — oznajmił. Nie wiadomo, dlaczego właśnie z dziennikarzami postanowił podzielić się swoim planem. Prawdopodobnie chodziło o to, by sprawie nadać jak największy rozgłos, co bomberowi udało się wtedy znakomicie. Akcja służb, zaalarmowanych przez redakcję, zaczęła się błyskawicznie. Od telefonu do rozpoczęcia ewakuacji dworca minęło zaledwie kilkanaście minut.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„Gumiś” się rozkręca

Bomba zostawiona na dworcu w reklamówce okazała się prawdziwa i fachowo wykonana — wypełniona amonitem — materiałem używanym do rozsadzania skał w kamieniołomach. Ale kabel zasilania od zapalnika był odłączony — najwyraźniej sprawca nie planował odpalić ładunków. To miał być jedynie straszak na wypadek, gdyby władze miasta nie spełniły jego żądania. Chciał 500 tys. marek niemieckich, o czym napisał w liście dołączonym do bomby. Podpis brzmiał: „Gumisie”. Skojarzenie z popularną kreskówką dla dzieci nie zmieniło faktu, iż bomber zaczął budzić strach.

Adam Golec / Agencja Wyborcza.pl

Rozbrajanie bomby na krakowskim dworcu PKS

Następnego dnia ponownie zadzwonił do redakcji. Zażyczył sobie pozostawienia pieniędzy w konkretnym punkcie na zakopiańskich Krupówkach. W przeciwnym wypadku miał podłożyć kolejne bomby. Policja przygotowała banknoty, ale nikt ich nie odebrał. Taka sytuacja powtórzyła się kilka razy, bo Augustynek dyktował coraz to inne warunki. „Był chyba jedynym szantażystą w historii, za którym policja biegała z pieniędzmi, a on ich nie brał” — napisał o nim „Newsweek”.

„Gumiś” był nieuchwytny i wydawał się kpić sobie ze służb, których działania wnikliwie obserwował. — Martwi mnie niezdecydowanie notabli. Prawdopodobnie niedługo przekonają się, iż ja nie żartuję — mówił w rozmowach z redakcją. Bo dzwonił dość często, zapowiadając kolejne bomby.

Jacek Bednarczyk / PAP

Początek procesu Sylwestra Augustynka (1995 r.)

„Bardzo dużo niewiadomych”

— Było bardzo dużo niewiadomych: jaki ładunek był podłożony, kto go podłożył. Pamiętajmy, iż w tamtych czasach nie mieliśmy prawie żadnego doświadczenia w dziedzinie terroryzmu. To była największa sprawa, jaką pamiętam — wspominała w zeszłym roku „Gazecie Krakowskiej” mec. Krystyna Kaleta-Wyroba, która jako prokurator prowadziła wtedy śledztwo.

Następne ostrzeżenia dotyczyły podłożenia ładunków w kilku krakowskich kościołach. Wtedy już policja wiedziała, kim jest sprawca, wciąż nie mogła jednak go namierzyć, chociaż niemal deptała mu po piętach. Podobno przeszukanie swojego mieszkania obserwował z ławki przed blokiem.

Akcje „operacyjnych”, obława na krakowskim dworcu, portrety pamięciowe i zdjęcia, a choćby wyznaczenie wysokiej wtedy nagrody (100 mln „starych” zł, czyli ok. 10 tys. obecnych zł) — nic nie pomagało. Co interesujące — o „Gumisiu” i jego inteligencji krążyły wtedy skrajnie różne opinie. Część policjantów uważała go za „półinteligenta” i prostego złodzieja, a część wspominała o jego wysokim ilorazie inteligencji i umiejętnościach pirotechnicznych. Miał podobno choćby talent muzyczny i potrafił grać na fortepianie i klarnecie.

Jak wyglądał krakowski bomber? — Z wyglądu zupełnie zwyczajny. Spokojny, nierzucający się w oczy. Mógł łatwo schować się w tłumie — mówiła „Gazecie Krakowskiej” Krystyna Kaleta-Wyroba.

Wpadł przez fałszywy dowód

Sylwester Augustynek pochodził z Trzebini w woj. małopolskim, z zawodu był technikiem budowlanym, ale „bombowy” fach w ręku zawdzięczał wojsku. Miał tam być oddelegowany do dywersji i nauczyć się konstruowania ładunków wybuchowych m.in. z rolniczych nawozów. Ze służby został wydalony za podejrzenie kradzieży. Później zajmował się głównie złodziejskim procederem. Pod koniec lat 70. został skazany za to na dziewięć lat więzienia. To m.in. dzięki temu, iż był przesłuchiwany w tych sprawach, jeden z policjantów rozpoznał go po głosie, kiedy śledczy monitorowali rozmowy telefoniczne „Gazety Krakowskiej”.

„Gumiś” trzymał Kraków w szachu przez kilka tygodni. Ostatecznie zgubiła go pewność siebie i prawdopodobnie zwykły pech. Wpadł podczas próby wyrobienia fałszywego dowodu osobistego na inne nazwisko. Urzędniczka w Koszalinie — bo tam starał się o dokument — rozpoznała go mimo bujnego zarostu.

Sylwester Augustynek został zatrzymany. W 1996 r. sąd skazał go na 5,5 roku więzienia. Kiedy odsiedział karę i wyszedł na wolność, miał odwiedzać od czasu do czasu redakcję „Gazety Krakowskiej” i próbować „sprzedać” kryminalne tematy. Mało kto wtedy go rozpoznawał. Sam się więc przypominał i wyjaśniał, iż akcją z bombami chciał sprawić mieszkańcom Krakowa psikusa. Chodziło o to, żeby się bali.

Niezbyt długo „Gumiś” cieszył się wolnością. Po kilku latach miał na karku kolejne wyroki — tym razem za działalność w gangu złodziei samochodów. Nie było mu jednak pisane odsiedzieć je do końca. Kiedy w maju 2019 r. miał zeznawać jako świadek w procesie pasera, sąd ujawnił, iż „Gumiś” nie żyje. Zmarł w więzieniu na udar mózgu. Jak ustaliła „Gazeta Krakowska” śmierć miała nastąpić pod koniec 2018 r. W mediach nie było wtedy o tym głośno, Sylwester Augustynek umarł w zapomnieniu.

Idź do oryginalnego materiału