Na pozostawione przez nas paragony oszuści tylko czekają. Potrafią wyłudzić tysiące złotych

3 godzin temu
Wielu z nas (w tym ja) bardzo rzadko bierze paragony przy kasie. W większości przypadków nigdy nam się do niczego nie przydadzą. Nam nie, ale nieuczciwych ludzi, lub mówiąc wprost: złodziei, nie brakuje i z chęcią skorzystają z pozostawionych kwitków. Na czym polega oszustwo "na paragon"?


Lata temu w Polsce prowadzona była kampania "Nie bądź jeleń, weź paragon". Jej celem była przede wszystkim walka z szarą strefą (by przedsiębiorcy je wystawiali, a przez to ewidencjonowali działalność), ale także przypomnienie, iż paragon ułatwia nam złożenie reklamacji, porównywanie cen, czy po prostu sprawdzenie, czy cena produktu, czy usługi jest prawidłowa.

Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Papierowe paragony nie są już zawsze potrzebne do reklamacji lub zwrotu, bo zapisują się (jako e-paragony) w aplikacjach sklepów (np. Biedronki czy Lidla), kiedy zeskanuje się je przy kasie. Dowodem zakupu może być też potwierdzenie płatności kartą. Stąd wiele osób zupełnie sobie tym nie zaprząta głowy (i kieszeni).

Na czym polega oszustwo "na paragon"? W ten sposób złodzieje podbierają pieniądze za zwrot towaru


Okazuje się jednak, iż paragony powinniśmy i tak brać ze sobą z jeszcze innego powodu. Nieuczciwy sprzedawca, kasjer lub inny klient może je wziąć i... wyłudzić pieniądze ze zwrotu towaru. Brzmi to jak miejsca legenda, ale w zeszłym roku w ten sposób działał pracownik outletu w Gdańsku.

"Mężczyzna co jakiś czas dokonywał na kasie zwrotu towaru, który ktoś wcześniej kupił. Oczywiście sam towar na półkę nie wracał, a przez resztę obsługi sklepu był uznawany za skradziony. Pieniądze ze zwrotów lądowały zaś w kieszeni 26-latka" – podawał portal trojmiasto.pl.

Możliwe, iż sprawa nie wyszłaby na jaw, ale pracownik był zachłanny i zgłosił ponad 60 lipnych zwrotów. Procedurę w końcu wykrył jego pracodawca i wyszło na to, iż 26-latek ukradł w ten sposób... ponad 50 tysięcy złotych.

"Takie przypadki oszustw są zgłaszane w całej Polsce. Przykładem jest praktykant w pizzerii, który ukradł 7,6 tys. zł w dwa tygodnie, czy 19-latek z Garwolina, który dzięki podobnej metodzie wyłudził aż 90 tys. zł" – wylicza jeszcze portal dlahandlu.pl.

Zaciekawiło mnie, jak można tej metody użyć w pizzerii. Przecież nie da się zwrócić placka. Znalazłem więc artykuł, który to opisał. Cwany praktykant po prostu brał sobie z kasy pieniądze za rzekomo anulowane zamówienia, które klienci opłacili gotówką. Jak więc widać, ta metoda jest bardzo uniwersalna.

Zatem porzucone paragony mogą bezpośrednio zaszkodzić właścicielowi sklepu czy lokalu gastronomicznego. Biorąc go, możemy mieć czyste sumienie, iż uniemożliwimy ewentualną kradzież. Jednak my także możemy paść ofiarą złodzieja, gdy będziemy chcieli naprawdę dokonać zwrotu (np. na podstawie wyciągu z banku), a okaże się, iż ktoś już to za nas zrobił.

Idź do oryginalnego materiału