Ten „Król jaszczurów”, jak go nazywano ze względu na fascynację gadami, żył na granicy obłędu, w czasach hippisowskiej rewolty, LSD, wojny w Wietnamie. Rzucił deliryczne wyzwanie purytańskiej moralności, mieszczańskim, zakłamanym instytucjom Ameryki, którą porzucił cztery miesiące przed śmiercią skazany na pół roku więzienia za obnażenie się na scenie podczas koncertu w Miami. I… to wtedy „Paryż uczynił miejscem swoich ostatnich inspiracji” – uzasadniła zastępczyni mera niedawną decyzję rady miasta nazwania 130-letniej kładki dla pieszych koło placu Bastylii „Kładką Jima Morrisona”, w 60. rocznicę powstania grupy The Doors.
Kładka łączy dwa brzegi Bassin de l’Arsenal, gdzie mieści się marina, w której może zacumować 150 statków. Łączy też dwie dzielnice: „Dwunastkę” z „Czwórką”. Ta pierwsza opada na zachodzie masywnym cielskiem hipopotama w wannie, jakiego przypomina Opéra Bastille, jedna z pięciu scen operowych Paryża, „monarchistyczna” inwestycja prezydenta Mitterranda, o której złośliwi mówią, iż architektonicznie, akustycznie i nastrojowo nadaje się bardziej na wielkie kino. A… IV Dzielnica to czworobok prawie doskonały, wciśnięty w sekwańskie wyspy, sięga harmonii cegły i bruku, gdzie magia z nostalgią flirtuje. Plątanina dziedzińców z małymi fontannami, pasaży tonących w blasku latarni, uliczek z galeriami sztuki i barami tętniącymi życiem. To tu, w Le Marais, przy ulicy Beautreillis 17 mieszkał Jim Morrison i tu zmarł ten archetyp rokowej gwiazdy, symbol pokoleniowej kontestacji, ikoniczny Dionizos w skórzanych spodniach o nagim torsie.
Nazywał siebie politykiem erotyzmu podążającym za utopijną wizją kosmicznej miłości. W subkulturze buntu mieścił się gdzieś między Burroughsem a Ginsbergiem. Łączył rock z poezją, z parateatralnym spektaklem, z szamańskim rytuałem. Oprócz Rimbauda wielbił Artauda i Kerouaca. Na długo przed głośnym raperem Eminemem symbolicznie zabił swojego ojca, admirała marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, oraz zgwałcił swoją matkę w utworze The End, wykorzystanym później w filmie Coppoli Czas Apokalipsy.
Mit Morrisona już za jego życia karmił się wczesną śmiercią. – O śmierci myślę jak o szczytowym momencie życia. Zuchwale kreował się na psychodeliczne medium łączące świat widzialny z tym głębszym, ukrytym za drzwiami percepcji. Stąd nazwa The Doors, nawiązująca do cytatu z Williama Blake’a: Jeśli drzwi percepcji szeroko otworzymy, doświadczymy rzeczywistości absolutnej. Doorsi próbowali tego, czuwając w odurzeniu meskaliną, LSD, halucynogennymi grzybami, tłumaczył Ray Manzarek, współzałożyciel tej kultowej grupy powstałej na kalifornijskiej Venice Beach.
Te poszukiwania przywoływały też obrzędy Indian, z którymi Morrison łączył profetyczne przeżycie z dzieciństwa, jakie miało go naznaczyć na resztę życia. Lubił opowiadać, iż będąc czteroletnim dzieckiem, widział na pustyni stanu Nowy Meksyk wypadek drogowy z udziałem kilku Indian. Miał wtedy poczuć, iż dusza jednego z nich, konającego czarownika, w nim się schroniła i odtąd jego życie zostało naznaczone wczesną śmiercią. Po nagłych zgonach, w odstępie dwóch tygodni, zaledwie 27-letnich Janis Joplin i Jima Hendricksa powtarzał, iż on będzie tym trzecim. I… gdy miał 27 lat, znaleziono go martwego w mieszkaniu przy rue Beautreillis. Jego dziewczyna Pamela Courson powiadomiła amerykańską ambasadę, że: poeta, podkreśliła POETA!!! – James Douglas Morrison nie żyje. Pogrzeb odbył się na cmentarzu Pere-Lachaise w obecności pięciu osób, w tym dwóch kobiet: Pameli i znanej reżyserki filmowej Agnes Vardy. Nie było nikogo z Doorsów.
Po śmierci Morrisona nie przeprowadzono sekcji zwłok, uznając, iż przyczyną zgonu było ustanie pracy serca spowodowane przedawkowaniem heroiny. Z czasem biografowie zaczęli podawać różne wersje jego śmierci. Że zmarł z przedawkowania w toalecie nocnego klubu Rock’n’Roll Circus i aby uniknąć policyjnego nalotu na klub, ciało przewieziono do jego mieszkania, gdzie je znaleziono w wannie. Albo iż mimo przedawkowania w klubie przeżył jeszcze kilka nocy lub iż go zabił diler narkotyków, serwując za dużą dawkę heroiny. Są też wersje spiskowe. Że jego śmierć była częścią spisku Centralnej Agencji Wywiadowczej USA, mającego wyeliminować bohaterów kontrkultury; iż stały za tym francuskie tajne służby; iż padł ofiarą syjonistycznego spisku. Ba, Manzarek zasugerował nawet, iż Morrison sfingował swoją śmierć, aby rozpocząć nowe życie; w internecie pojawiły się informacje, iż przez cały czas żyje i mieszka w stanie Oregon pod nazwiskiem William Loyer.
Grób Jima Morrisona do dziś jest celem pielgrzymek z różnych stron świata, pełen graffiti, kwiatów, zdjęć, poematów, kadzideł, butelek. Jedyny na Pere-Lachaise ogrodzony i monitorowany, by go chronić przed niszczącą „miłością” fanów. Kładka Morrisona również wymaga ochrony, choć jedynie tymczasowej, na czas remontu. Okazało się, iż zaraz po nadaniu jej jego imienia wymaga przebudowy, zwłaszcza usunięcia związków ołowiu z metalowych powierzchni. Odnowiona, z drewnianym tarasem, będzie otwarta przed 55. rocznicą śmieci jej nowego patrona, który jak pijany statek Rimbauda – odpłynął i tylko czasem słychać jego śpiew:
This is the end, the end, the end.