Paulina Januszewska: „Nieprawdopodobne. Prokuratura umorzyła dochodzenie w sprawie zachowań Tomasza Lisa z powodu… przedawnienia karalności czynu. Świetny sygnał dla wszystkich, którzy właśnie tak się zachowują. Wykorzystujesz swoją pozycję, wkładasz koleżance z pracy rękę w spodnie, próbujesz dotykać i całować i nie zostajesz za to ukarany, jeżeli odpowiednio przeciągniesz sprawę. Potrzebna zmiana przepisów” – napisała na portalu X posłanka Paulina Matysiak. Czy także podzielasz tezę, iż nie sprawdziła się litera prawa? A może jednak problem tkwi w jej interpretacji?
Dorota Dudek: Zawiodła litera prawa i jej interpretacja w przypadku części zachowań zgłoszonych przez zawiadamiające. Przede wszystkim jednak zawiodły osoby, które powinny działać na rzecz sprawiedliwości gwałtownie i sprawnie, biorąc pod uwagę krótki termin przedawnienia spraw dotyczących naruszenia nietykalności cielesnej – w tym o domniemanym podłożu seksualnym. jeżeli widełki czasowe nie wpływają na organy ścigania motywująco, a wszystko wskazuje na to, iż tak jest, być może należy zmienić przepisy i wydłużyć okres przedawnienia. Sprawa ta pokazuje nam jednak szereg wielu innych palących problemów. Pamiętajmy tutaj, iż postępowanie toczyło się w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie. Z materiału red. Jadczaka oraz komentarza Tomasza Lisa wynika, iż w tej sprawie nigdy nie przedstawiono zarzutów.
Zanim do nich przejdziemy, wyjaśnijmy, co dokładnie się wydarzyło. Wirtualna Polska dotarła do dokumentów Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Śledczy prowadzili dochodzenie pod kątem podejrzenia popełnienia dwóch przestępstw – uporczywego i złośliwego naruszania praw pracowniczych oraz naruszenia nietykalności cielesnej”. Drugie z nich – jak wynika z tekstu Szymona Jadczaka, obszernie cytującego dokumentację – zakończyło się umorzeniem z powodu „przedawnienia karalności czynu”. Po jakim okresie ono następuje? I czy czas ten jest liczony od momentu popełnienia czynu, czy zgłoszenia do organów ścigania?
Karalność naruszenia nietykalności przedawnia się bardzo gwałtownie – w ciągu roku od czasu, gdy pokrzywdzony dowiedział się o osobie sprawcy przestępstwa. Nie później niż z upływem 3 lat od czasu jego popełnienia. W tej sprawie zastanawiające jest to, iż z art. 102 Kodeksu karnego jasno wynika, iż o ile w trakcie wspomnianego okresu jednego roku wszczęto postępowanie, karalność przestępstwa ustaje dopiero z upływem 5 lat od zakończenia tego rocznego okresu. Zatem stwierdzenie prokurator, iż sprawa się przedawniła, mogło być przedwczesne. Nie mamy dostępu do treści całości uzasadnienia postanowienia prokuratora, więc nie wiadomo, czy zawiadomienie dotyczyło naruszeń z 2022r., czy sprzed wielu lat. Od tego zależy termin przedawnienia. Wiemy natomiast, iż Szymon Jadczak opisał niepożądane zachowania Tomasza Lisa w redakcji „Newsweeka” w czerwcu 2022 roku. Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa nastąpiło błyskawicznie, a na jego mocy już w sierpniu 2022 roku wszczęto postępowanie przygotowawcze. To dawało nadzieję, iż sprawa jest traktowana poważnie. Jednak fakt, iż umorzenie pojawia się w kwietniu 2024, a więc blisko dwa lata później, świadczy moim zdaniem o opieszałości organu prowadzącego dochodzenie.
Czym owa opieszałość może być motywowana?
W opublikowanych teraz w mediach fragmentach uzasadnienia można odnaleźć informację, iż w sprawie przesłuchano wielu świadków, co z pewnością było czasochłonne. Wyobrażam sobie jednak, iż można było na przykład wyłączyć postępowanie w przedmiocie naruszenia nietykalności cielesnej do odrębnego postępowania, o ile to wyjaśnienie kwestii mobbingu wymagało dalszych czynności dowodowych. To pozwoliłoby przyspieszyć prace, zwłaszcza iż akurat kwestia naruszenia nietykalności cielesnej zdaje się nie wymagać skomplikowanych operacji w zbieraniu materiału dowodowego czy opiniowaniu przez biegłych. Sprawa powinna natomiast być rozpatrywana najszybciej, jak się da. Zarówno z uwagi na krótki termin przedawnienia, jak i dbałość o dobro osób pokrzywdzonych. Niestety – podobnie zresztą, jak to ma miejsce w przypadku ścigania większości przestępstw na tle seksualnym – nie widać tu woli szybkiego zbadania sprawy. Można się tylko zastanawiać, na ile było to na rękę osobie, której dotyczyły zarzuty. Za co najmniej zastanawiający uważam brak determinacji prokuratury w wykryciu sprawcy i doprowadzeniu go przed sąd, zwłaszcza, iż prokurator nie jest związany ujawnioną w zawiadomieniu o możliwości popełnienia przestępstwa kwalifikacją prawną czynu.
Co to znaczy?
Wiemy, iż prokuratura prowadziła czynności w kierunku zbadania naruszenia nietykalności cielesnej, ale nie mamy pewności, czy w zawiadomieniu zostało wskazane dokładnie to przestępstwo. Tak czy inaczej, prokurator w celu realizacji swoich obowiązków w postępowaniu karnym powinien rozeznać się w przepisach i zastanowić, czy to, co zostało opisane w zawiadomieniu o możliwości popełnienia przestępstwa, nie wyczerpuje znamion jakichś innych czynów karalnych. Na przykład takich, które również dotyczą sfery cielesnej – w tym o podłożu seksualnym, a które być może przedawniają się w późniejszym okresie. Można by przyjrzeć się chociażby przepisowi art. 199. Kodeksu Karnego, który mówi o wykorzystaniu stosunku zależności albo krytycznego położenia w celu doprowadzenia do obcowania płciowego albo poddania się innej czynności seksualnej.
Czy opisy zeznań świadków pozwalałyby na taką kwalifikację czynu?
To jest decyzja prokuratora. Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by zapoznać się z aktami sprawy. Bazując na materiale Szymona Jadczaka – w mojej ocenie z relacji osób, które ze strony Tomasza Lisa miały doświadczyć naruszeń w postaci dotykania po nogach, wkładania palców w odzież celem dotknięcia ciała, przyparcia do ściany i całowania czy też próbie pocałunku, wynika, iż zachowania byłego szefa „Newsweeka” mogły wyczerpywać znamiona zagrożonego karą więzienia do lat trzech przestępstwa wykorzystania stosunku zależności. Stwierdzenie tego z całą pewnością należy do zadań prokuratury. Warto dodać, iż okres przedawnienia karalności tego czynu wynosi pięć lat.
W przypadku naruszeń o podłożu seksualnym bardzo często dzieje się tak, iż osoby pokrzywdzone decydują się na zgłoszenie sprawy po upływie choćby kilku lat z uwagi na strach przed zemstą sprawcy czy brak psychicznej gotowości do składania zeznań, bo tę nabywa się często dopiero w toku terapii. Czy prawo powinno to uwzględniać?
Jak najbardziej tak. Jako prawniczka od lat obserwuję konieczność zmiany przepisów. Przyglądam się sprawom dotyczącym przemocy seksualnej, m.in. wobec kobiet w Polsce i w tym tych, które sprowadzają się do „innych czynności seksualnych” – nie tylko przestępstw zgwałcenia, ale też inaczej naruszających nietykalność cielesną. Rzadko zdarza się, by osoby pokrzywdzone były w stanie zgłosić zaistnienie tego typu zdarzeń od razu. Pamiętajmy też, iż jeżeli sprawcami okazują się przełożeni, osoby publiczne o dużych przywilejach i poparciu społecznym, zgłoszenie okazuje się jeszcze większym wyzwaniem. Jednocześnie muszę podkreślić, iż choć omawiana sprawa stanowi istotny asumpt do rewizji obowiązujących przepisów i długości okresu przedawnienia, nie możemy uznać, iż prokuratura miała ręce związane literą prawa. Nie mam na myśli pójścia w stronę, o jakiej mówi się często w kontekście patologii polskiego postępowania karnego, czyli zasady „pokaż mi człowieka, a znajdę ci paragraf”. Nie twierdzę, iż trzeba kogokolwiek dopaść na podstawie byle jakiego przepisu, ale za wszelką cenę należy dbać o sprawiedliwość dla osób pokrzywdzonych, których zeznania jasno wskazują na doświadczenie nieprawidłowych, będących nadużyciem wobec ich sfery cielesnej i psychicznej zachowań.
Nie brakuje – choćby opisywanych w mediach – dowodów na to, iż w redakcji Tomasza Lisa działo się, mówiąc delikatnie, źle. Jak mamy więc rozumieć to, iż prokuratura zdaje się umywać ręce także w sprawie mobbingu i w sytuacji, która dotyczy osoby publicznej, której znaczenie społeczne jest ogromne? Oczywiście wszyscy są równi wobec prawa, ale czy prokuratura nie powinna dostrzec wyjątkowej wagi tego postępowania?
Artykuł 32. naszej konstytucji, dotyczący równości wszystkich wobec prawa, nie zmienia faktu, iż reguły i dyrektywy postępowania karnego sprowadzają się między innymi do umacniania poszanowania prawa, zasad współżycia społecznego i zapobiegania popełnianiu przestępstw przez członków społeczeństwa. W tym osób publicznych. Dlatego jeżeli autorytety czy ludzie posiadający jakąś formę władzy i wpływów dopuszczają się zachowań mogących wyczerpywać znamiona przestępstwa, to jak najdokładniejsze zbadanie takich spraw i ewentualne pociągnięcie sprawców do odpowiedzialności powinno być priorytetem. Ale swoim pytaniem zwróciłaś mi też uwagę na jeszcze jedną bardzo istotną kwestię.
Jaką?
Chodzi o dostęp do potencjalnego materiału dowodowego. W postępowaniu karnym ciężar jego zdobycia spoczywa – inaczej niż w postępowaniu cywilnym – na prokuraturze. Prokuratura z uwagi na zasoby kadrowe, środki operacyjne i uprawnienia ma szersze pole do działania niż pozywający podmiot prywatny. Może zażądać wydania dokumentów, do których „zwykły” obywatel nie ma wglądu lub musi o niego specjalnie wystąpić. Na marginesie dodam, iż są wyjątki. Gdy sprawa dotyczy na przykład molestowania seksualnego w miejscu pracy, to pracodawca, a nie pozywający pracownik czy pracowniczka, musi udowodnić, iż przeciwdziałał takim praktykom. W postępowaniu karnym natomiast prokuratura powinna stawać po stronie osób, które doświadczyły przestępstwa i w ich imieniu sprawdzać, co dokładnie się wydarzyło.
Mobbing – zdaniem prokuratury – się nie wydarzył, co w decyzji o umorzeniu z powodu „braku znamion czynu zabronionego” opisano tak: „Tomasz Lis nie był mobberem. Był szefem, którego styl zarządzania zatrzymał się w latach 90. – jego grubiańskie zachowania, dowcipy z seksualnym podtekstem, straszenie utratą pracy, władczy styl zarządzania, budziły coraz większy sprzeciw podległych mu osób. Do redakcji «Newsweeka» przychodzić zaczęli również ludzie młodzi, wychowani w nowoczesnym społeczeństwie, którzy zupełnie nie rozumieli, iż model zarządzania naczelnego «Newsweeka» był kiedyś standardem w mediach i oceniali go jako nieakceptowalny”. To cię przekonuje jako prawniczkę?
Argumentację, iż Tomasz Lis prezentował po prostu konkretny styl zarządzania, który nie spodobał się młodemu pokoleniu, uważam za kuriozum. Zespół Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, w którym pracuję, od dawna zajmuje się działaniami na rzecz mediów. Ostatnie 1,5 roku poświęciłyśmy na realizację projektu skoncentrowanego na wsparciu osób pracujących w tej branży. Przekonałyśmy się, potwierdzając nasze wstępne założenia, iż sytuacja w polskich mediach jest zła, jeżeli chodzi o mobbing, dyskryminację i nadużycia w postaci m.in. molestowania seksualnego. Pracowałyśmy zarówno z osobami dziennikarskimi, jak i zarządzającymi redakcjami, by budować świadomość w zakresie ich praw oraz tego, co w miejscu pracy wolno, a czego – nie. Wiemy jednak, iż to nie wystarczy. Zarówno z praktyki procesowej, jak i pod wpływem uzasadnień, jakie zaprezentowała warszawska prokuratura w sprawie o której rozmawiamy, wynika moje przekonanie, iż tej świadomości brakuje organom ścigania. O ile rozumiem, iż wiedza o bezprawności przemocy może nie być oczywista dla osób dziennikarskich, które od lat pracują fatalnych warunkach, są źle traktowane i przyjmują to za standard, o tyle w przypadku prokuratury, a w następstwie – sądów – dla braku rozpoznania, czym jest nadużycie praw pracowniczych w Polsce, tej wyrozumiałości nie mam.
Pracując nad książką o tym, dlaczego w polskich mediach pracuje się tak źle, zauważyłam coś innego. Dziennikarze i dziennikarki często doskonale zdają sobie sprawę, gdzie zaczynają się nadużycia i co na ich temat mówi prawo, bo sami je od lat opisują – tyle iż w innych branżach. Wiedzą przy tym, jak kilka takich spraw, mimo zgłoszeń, kończy się pociągnięciem sprawcy do odpowiedzialności. Sprawa Lisa miała być zwiastunem zmian w środowisku medialnym. Nie masz poczucia, iż jednym ruchem prokuratury te szanse zostały zaprzepaszczone?
Uważam, iż to ogromny cios dla wszystkich, którzy doświadczyli przemocy w miejscu pracy albo próbują jej przeciwdziałać. Rozpoznanie tej sytuacji miało ogromny ciężar – także symboliczny – dla środowiska medialnego. Rzeczywiście dziennikarki i dziennikarze, z którymi współpracujemy, których bronimy w sądach, mają bardzo ograniczoną wiarę w skuteczność organów ścigania. Obecne doniesienia są jednak zaskakujące także dla nas, środowisk prawniczych. Może jestem naiwna, ale stwierdzenia, iż „on tak ma, tak się zarządzało ludźmi w latach 90., a teraz przyszli młodzi i nie znają życia” spodziewałabym się prędzej po redaktorze naczelnym, przyzwyczajonym przez dekady do przemocowego modelu pracy, niż po prokuratorach, którzy powinni być szczególnie wrażliwi na bezprawne i karalne zachowania. Mamy do czynienia z opieszałością organów ścigania w sprawie przemocy w miejscu pracy i usprawiedliwianiem stylu zarządzania domniemanego sprawcy.W dodatku zastanawia mnie posiłkowanie się definicją mobbingu w tym przypadku.
Dlaczego?
Z przytoczonych w tekście Szymona Jadczaka fragmentów można wywnioskować, iż prokuratura rozpatrywała mobbing w rozumieniu wziętym wprost z Kodeksu pracy, w którym definicja tego czynu jest bardzo rozbudowana i – wiemy to nie od dziś – trudno go udowodnić. W sądzie pracy zaledwie kilka procent spraw rocznie dotyczących mobbingu kończy się wygraną. W przypadku sprawy Tomasza Lisa mówimy jednak o porządku karnym, dokładniej o przepisie art. 218., który odnosi się do złośliwego albo uporczywego naruszania praw wynikających ze stosunku pracy, czyli kwestii znacznie wykraczających poza to, co wedle interpretacji mieści się lub nie w pojęciu „mobbing”.
Na przykład jakich?
M.in. prawo do poszanowania pracownika przez pracodawcę, prawo do poszanowania godności, dóbr osobistych czy do niedyskryminacji, braku molestowania. To także są prawa pracownicze. Gdy mówimy o złośliwości czy uporczywości, to – czytając fragmenty zeznań świadków w tej sprawie – można bez trudu stwierdzić, iż opisane zachowania wykazywały te cechy. Przytoczone opisy wskazują, iż mamy do czynienia z poniżaniem innych, wyżywaniem się na nich i wyładowywaniem agresji w celu obniżenia poczucia własnej wartości podwładnych. Z materiału zebranego przez prokuraturę wynika także, iż te sytuacje się powtarzały, osoby nie chciały pracować z Tomaszem Lisem i prosiły o ingerencję innych współpracowników, by ci pilnowali szefa i powstrzymywali go przed przekraczaniem granic. Jak wspomniałam wcześniej, nie ma w Kodeksie karnym definicji mobbingu, więc dowolne i ocenianie przez prokuratorkę tego, czy w redakcji „Newsweeka” doszło do mobbingu, wydaje się co najmniej ryzykowne.
To może mobbing powinien być ścigany karnie?
Fakt, iż brakuje tej definicji w Kodeksie karnym, ma wady i zalety. Zaleta jest taka, iż można poszukiwać nieprawidłowych zachowań, które być może w postępowaniu cywilnym nie zmieściłyby się w definicji mobbingu. Z drugiej strony daje to prokuratorowi dowolność co do rozumienia i interpretacji, czym w zasadzie ten mobbing jest. o ile trafimy na prokuratora, który nie chce szerzej spojrzeć na ten temat i frywolnie oraz bagatelizująco podchodzi do przemocy w miejscu pracy, to może stwierdzić: „to tylko taki styl zarządzania, który szef uprawia od lat, a teraz przyszli jacyś roszczeniowi młodzi ludzie i mają pretensje”.
Czy powtarzanie od lat, iż mobbing jest trudny do udowodnienia, nie działa trochę jak samospełniająca się przepowiednia? Czy mimo tego, co robią organy ścigania, przez cały czas będziesz namawiać do zgłaszania nadużyć?
Jak najbardziej tak, choć zdaję sobie sprawę, iż finał tej sprawy może działać mrożąco na pracowników i pracowniczki mediów. Wprawdzie jeden przypadek nie powinien przesądzać o całości, ale zdaję sobie sprawę, iż jest głośny i doniosły na tyle, by mieć wpływ na środowisko dziennikarskie. Przyznaję, iż sama się w takich sytuacjach zastanawiam nad sensem mojej pracy, ale nie zamierzam ustawać w próbach walki o prawa pracownicze i o to, by nieprawidłowości były zgłaszane i karane. Inaczej nigdy nie wyjdziemy ze stanu utrwalania kultury przemocy seksualnej i mobbingu w Polsce. Mimo iż nie ma w naszym kraju prawa precedensu – sądy powszechne nie są związane orzecznictwem innych sądów – to i tak propracownicze i antyprzemocowe orzecznictwo trzeba budować. Nie możemy dłużej usprawiedliwiać zarządzających redakcjami tym, iż w mediach pracuje się w dużym stresie i szybkim tempie. Problem leży gdzie indziej.
Gdzie?
Osoby, które stają na czele redakcji, może i są specjalistami w swoim fachu, ale często nie mają przygotowania do zarządzania ludźmi. Nie wiedzą, jak reagować na konflikty, trudne sytuacje, których nie da się uniknąć. Niestety w większości zgłaszają się do mnie osoby dziennikarskie – sporo ich było w ciągu ostatnich dwóch lat – które nie sprawują stanowisk kierowniczych. Udzieliłyśmy w PTPA 300 godzin wsparcia prawnego dla dziennikarek i dziennikarzy, z czego ponad połowa dotyczyła indywidualnych porad dla pracownic i pracowników polskich mediów, doświadczających dyskryminacji i mobbingu. Będę je dalej zachęcać do tego, żeby zgłaszały się po pomoc prawną, żeby sprawdzały procedury działające w swoich redakcjach i żeby informowały organy ścigania, jeżeli doświadczają zachowań wypełniających znamiona przestępstwa. A w razie konieczności składały pozwy – pod warunkiem, iż pozostaje to w ich granicach bezpieczeństwa i dobrostanu psychicznego. Uważam, iż warto budować standardy pracy w redakcji tak, aby osoby działające w mediach czuły się bezpiecznie, mogły przede wszystkim liczyć na natychmiastową reakcję przełożonych i nie musiały dochodzić swoich praw w sądach. Musimy wspólnie budować taką narrację, w której na przemoc po prostu nie ma miejsca. Ani w branży medialnej, ani w żadnej innej.
Czy istnieją jakieś narzędzia, którymi mogą posłużyć się osoby poszkodowane w sprawie Tomasza Lisa i jakoś inaczej próbować dochodzić swoich praw, pomimo umorzenia? A może branża dziennikarska, czy w ogóle społeczeństwo, powinna w jakiś sposób naciskać na ministra sprawiedliwości, by przyjrzał się postępowaniu?
Jeśli chodzi o to konkretne postępowanie, można złożyć zażalenie na jego umorzenie.
Prokurator generalny, czyli minister sprawiedliwości, powinien objąć postępowanie nadzorem i przyjrzeć się, czy rzeczywiście podjęto słuszne kroki. Będziemy na pewno o to walczyć jako PTPA, a także wszczynać dyskusję o konieczności zmiany prawa w zakresie definicji mobbingu i wydłużenia okresu karalności czynów związanych z naruszeniem nietykalności cielesnej. Problem z obecnymi przepisami, w tym wspomnianym wcześniej art. 218 Kodeksu karnego, polega także na tym, iż w nauce prawa dominuje pogląd, iż obejmuje on ochroną te osoby, które zostały zatrudnione na podstawie umowy o pracę. Tymczasem wiemy, iż w polskich mediach nie jest to powszechny sposób nawiązywania stosunków pracy.
Pracownicy mediów często pracują na umowach o dzieło czy cywilno-prawnych. Nie zapominajmy także o tym, iż obywatele mogą wystąpić z inicjatywą ustawodawczą. O ile indywidualną osobę może przerosnąć stworzenie całego projektu zmian, o tyle organizacje, choćby takie jak PTPA, mają ku temu lepsze warunki. Będziemy z nich korzystać, ale i zachęcamy do podobnych działań inne podmioty. Myślę, iż to także moment do wykorzystania 460 kontaktów do naszych reprezentantów w parlamencie, jak również na zwiększenie solidarności w środowisku dziennikarskim. Póki co, słyszę głosy, iż Tomasz Lis już swoje wycierpiał i poniósł karę, bo został przecież skazany na jakiegoś rodzaju publiczną banicję, odszedł z „Newsweeka”, teraz jest przede wszystkim działaczem X/Twittera.
Solidarność wygląda tak, iż „Gazeta Wyborcza” przemilczała sprawę umorzenia, ale zaprosiła czytelniczki na debatę senacką, zatytułowaną Co jest ważne dla Polski, organizowaną przez marszałkinię Senatu Małgorzatę Kidawę-Błońska, w której udział obok m.in. Adama Michnika i prof. Jerzego Buzka wziął były naczelny „Newsweeka”.
Jeśli dziennikarze i dziennikarki nie chcą żyć w świecie, który wygląda tak, jak ten opisany w redakcji „Newsweeka”, gdzie szef przyciska podwładną do ściany i nie ponosi konsekwencji, muszą kolektywnie zająć wspólne stanowisko wobec przemocowej kultury pracy. Sprzeciwianie się dotychczasowym i urągającym godności warunkom nigdy nie było i nie jest wymysłem przebudzonych młodych osób dziennikarskich, którym nie chce się pracować. Chodzi o standardy, których pracownicy mediów w Polsce oczekują. Wiemy to, bo z nimi rozmawiamy. Czas, by wszyscy usłyszeli ich głos.
**
Dorota Dudek – adwokatka, członkini Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, koordynatorka projektu „Równe media dla demokracji w Polsce” (2022-2024).