Jego matka jest rozdzierana każdego dnia przez miażdżące poczucie winy, jej dusza to pole bitwy, gdzie walczy z okrutną prawdą, iż skrzywdziła swojego najstarszego syna w sposób niewybaczalny – ból tak wielki, iż zmusił go do wyrzucenia jej ze swojego życia na zawsze.
Halina Kowalska, od dawna emerytka, kiedyś stała przed klasą, ucząc matematyki w zapomnianej wiosce na Mazurach. Od dziesięciu lat jej pierworodny syn nie odezwał się do niej ani słowem, jego serce zamieniło się w lodową twierdzę, zżeraną przez ranę, która nie chce się zagoić.
Halina wychowała trzech synów, a z dwoma młodszymi jej więź jest jak z baśni – ciepła, głęboka, niewzruszona. Ale fundamenty ich rodziny runęły w chwili, gdy postanowiła przejść na emeryturę. Przyjaciółka rzuciła jej śmiały pomysł: wyjechać do Kanady i pracować jako niania, bo tam potrzebowali pomocy. Halina chwyciła tę szansę z gorączkowym zapałem. Przyjaciółka załatwiła formalności – wizy, pozwolenia – i ledwie stanęła na kanadyjskiej ziemi, już miała pracę. Po roku wróciła, ale pieniądze, które zarobiła w tak krótkim czasie, zawróciły jej w głowie. Postanowiła wyjechać znowu, spragniona więcej.
Przez lata harowała za oceanem, gromadząc fortunę, grosz po groszu. Gdy jej najmłodszy syn ogłosił, iż jedzie do Warszawy szukać szczęścia, Halina nie wahała się ani chwili – kupiła mu mieszkanie tam, marząc o przyszłości, w której jej rodzina znów będzie razem. Widziała w tym święty dar, przepustkę do jego marzeń. Rodzina oszalała z radości, świętując jego nowy początek w stolicy – kieliszki brzęczały, śmiech rozbrzmiewał w triumfalnym uniesieniu.
Siedem lat później jej średni syn trafił na żyłę złota – awans i przeniesienie do warszawskiego oddziału z posadą, która lśniła obietnicami. Szansa życia, ale gdzie miałby mieszkać? Halina, niezłomna jak skała, znów wkroczyła do akcji – kupiła mu mieszkanie w tym samym budynku co młodszemu bratu. Wtedy najstarszy, którego dusza pękała pod ciężarem lat, nie wytrzymał. Wpadł do niej i uwolnił huragan czystego bólu – jego słowa były jak grzmoty, roztrzaskujące wszystko wokół.
Ryknął, z głosem drżącym od wściekłości, dlaczego jego bracia dostali nieskazitelne domy, podczas gdy on gnije w rozpadającej się chałupie na Mazurach, wśród karaluchów, a oni pławią się w warszawskim blasku. Halina, powalona jego cierpieniem, przysięgła na wszystko, co miała, iż za rok, po kolejnym wyjeździe do Kanady, podaruje dom również jemu. Planowała rzucić się jeszcze raz w wir pracy, przez cały, bezlitosny rok, by odkupić swój grzech.
Błagała go, jej słowa ciężkie od rozpaczy, obiecując, iż pieniądze niedługo się znajdą. „Wytrzymaj jeszcze trochę, a dostaniesz, co ci się należy” – zaklinała, przysięgając, iż załatwi mu miejsce w budynku braci. Ale te obietnice były jak domek z kart, skazany na zawalenie. Tym razem Kanada zatrzasnęła przed nią drzwi – wiza odmówiona z zimną bezwzględnością. Każda próba rozbijała się o mur odmowy, każde wołanie tonęło w ciszy. Walczyła, miotała się, ale jej marzenia rozsypały się w proch. Halina została sama, pogrzebana w gruzach swojej klęski.
Mimo to nie poddała się – postanowiła spróbować znowu za rok, pewna, iż nie ma prawdziwego powodu, by ją zatrzymać. Ale jej oszczędności przepadły, każdy grosz wydany. Mogłaby przeżyć z emerytury, ale związała się przysięgą wobec najstarszego syna – długiem, od którego nie mogła się uwolnić. Wróciła więc do klasy, z drżącymi rękami trzymając kredę, ucząc znowu w tej mazurskiej głuszy. Krzyczała na urzędników, jej głos ostry jak brzytwa, domagając się odpowiedzi, dlaczego ją odtrącają, ale to tylko pogorszyło sprawę.
Jak długo zajęłoby jej uzbieranie na mieszkanie w Warszawie z pensji nauczycielki? choćby siedemdziesiąt lat by nie wystarczyło! A jednak Halina walczyła dalej, trzymając się ostatniej iskry nadziei, iż dotrzyma słowa. Ale cierpliwość jej najstarszego syna pękła jak sucha gałąź. Wrócił, niczym tornado furii, i wyrzucił z siebie wszystko – o niej, o braciach, o okrutnej niesprawiedliwości, która go pożerała. Jego żona dolewała oliwy do ognia, rozsiewając jadowite plotki o Halinie po wiosce, malując ją jako bezduszną zdrajczynię. Podjudzała go bez wytchnienia, sycząc, iż jego bracia żyją w luksusie, podczas gdy oni wegetują w nędzy. Wchłaniał jej jad, jego gniew stał się pożogą, i wszystko to rzucił matce w twarz. Był pierworodnym – jego dziedzictwo skradzione, jego prawo zdeptane!
Kto ma rację, a kto jest winien, pozostaje zagadką w mgle cierpienia. Rodzina leży w ruinach, każdy kurczowo trzyma się swoich ran, ich głosy to kakofonia oskarżeń i wściekłości. Wszystko zaczęło się od fatalnych wyborów Haliny – iskra, która wznieciła nieugaszony pożar zdrady i rozpaczy.