
— Czy istnieje przypadek, w którym owady same w sobie stały się kluczem do rozwiązania zagadki, choćby bez udziału zwłok? To pytanie dotyka jednej z najbardziej fascynujących i jednocześnie przerażających kwestii w entomologii sądowej. Istnieje kilka takich przypadków, ale jeden z nich szczególnie utkwił mi w pamięci — przyznaje w rozmowie z Onetem dr Paweł Leśniewski, specjalista techniki kryminalistycznej, biegły sądowy w dziedzinie kryminalistyki, ekspert od śladów entomologicznych.
— W pewnym europejskim mieście entomolodzy badający lokalną populację much plujkowatych zauważyli niepokojący wzrost liczby larw zawierających ślady specyficznych toksyn. Były to substancje rzadko spotykane w przyrodzie, stosowane głównie w przemyśle chemicznym i farmaceutycznym. Ta anomalia skłoniła ich do dalszych badań. Podążając śladem owadów, dotarli do opuszczonego budynku w przemysłowej dzielnicy. Wśród resztek organicznych znaleziono larwy, które zawierały ślady ludzkiego DNA. Zaalarmowani eksperci poinformowali policję, która po przeprowadzeniu szczegółowych badań odkryła szczątki kilku ofiar ukrytych w zamurowanej piwnicy. W ten sposób, zanim ktokolwiek zgłosił zaginięcie, zanim ktokolwiek podejrzewał zbrodnię, to owady wskazały, iż ktoś tam zginął, a ich ciała zostały ukryte — ujawnia.
Ekspert mówi o „jednym z najbardziej makabrycznych odkryć”
Joanna Urbaniec, Onet: Temat trupich farm budzi skrajne emocje – od naukowego zachwytu po moralne oburzenie. Czy Polska byłaby gotowa na stworzenie takiej placówki? Jakie bariery należałoby pokonać, by w naszym kraju powstało laboratorium śmierci na miarę amerykańskich czy europejskich wzorców?
Dr Paweł Leśniewski: Zanim przejdziemy do Polski, warto spojrzeć szerzej. „Trupie farmy” to miejsca, w których śmierć staje się narzędziem nauki. Pierwsza taka placówka powstała w Knoxville, w stanie Tennessee, z inicjatywy Williama Bassa. Było to przełomowe wydarzenie w historii kryminalistyki – oto po raz pierwszy naukowcy mogli w kontrolowanych warunkach badać, jak ludzka materia poddaje się działaniu czasu, natury i owadów.
W Europie podobne miejsca powstają z trudem – najnowszy projekt tego typu realizowany jest w Amsterdamie. Polska natomiast napotyka bariery prawne i kulturowe. W naszej mentalności silnie zakorzeniony jest szacunek dla zmarłych – traktowanie ciała jako obiektu badawczego wielu osobom wydaje się nie do zaakceptowania.
Czy jednak nauka nie wymaga od nas przełamania pewnych tabu? Zwłoki przechowywane w warunkach laboratoryjnych dostarczają przecież bezcennych informacji. Jak dziś prowadzone są badania w tej dziedzinie, skoro Polska nie posiada własnej „trupiej farmy”?
W Polsce badania nad procesem rozkładu prowadzi się, choć w ograniczonym zakresie. Przykładowo, w latach 90. na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu analizowano kolonizację zwłok przez owady.
Jednak zamiast ciał ludzkich wykorzystywano świnie – ich anatomia i struktura tkanek są najbardziej zbliżone do ludzkich. Zwierzęta te były pozostawiane w różnych warunkach – na otwartym powietrzu, zakopywane, umieszczane w wodzie czy w zamkniętych przestrzeniach. To pozwoliło naukowcom odtworzyć scenariusze zbrodni i zrozumieć mechanizmy rozkładu.

Dr Paweł Leśniewski
Świnie zamiast ludzi… To interesujące, ale czy wystarczające?
Nie do końca. Mimo podobieństw do ludzkiej anatomii, zwłoki zwierzęce nie oddają w pełni procesów, jakie zachodzą w ciele człowieka. Przykładowo, skóra ludzka różni się pod względem strukturalnym, inaczej reaguje na wilgoć i temperaturę. Rozkład tkanki tłuszczowej, namnażanie bakterii, aktywność larw owadów – wszystko to przebiega odmiennie u ludzi i zwierząt.
Zwierzęta, zwłaszcza świnie, są często wykorzystywane w badaniach nad rozkładem. W Polsce, ale także w USA i Europie Zachodniej, przeprowadzano eksperymenty, umieszczając tusze świń w różnych warunkach: zakopane, zanurzone w wodzie, porzucone na otwartym terenie.
Jednym z najbardziej makabrycznych, ale jednocześnie istotnych odkryć było tempo szkieletacji zwłok w środowisku wodnym – w niektórych przypadkach proces ten trwał zaledwie kilkanaście dni. Tego typu badania pozwalają nam lepiej zrozumieć mechanizmy dekompozycji i czynniki wpływające na szybkość rozkładu. Na przykład w Kanadzie analizowano, jaki wpływ ma zimno ma aktywność zwierząt padlinożernych – od lisów po niedźwiedzie. W USA prowadzono badania nad zwłokami zamkniętymi w samochodach, co symulowało przypadki porzuconych ofiar w upale. W Polsce natomiast analizowano wpływ torfowisk na konserwację zwłok, co jest szczególnie cenne w kontekście badań archeologicznych. A jednak, dopóki nie będziemy mieli własnej „trupiej farmy”, te badania pozostają naszą jedyną opcją.
Czy w takim razie moglibyśmy uzyskać dostęp do podobnych badań za granicą?
Teoretycznie tak, ale w praktyce naukowcy z innych państw niechętnie dzielą się swoimi danymi. Badania nad zwłokami są prowadzone w ściśle kontrolowanych warunkach i dostęp do wyników często jest ograniczony do lokalnych śledczych oraz ekspertów. Co więcej, klimat Polski różni się od warunków panujących w Stanach Zjednoczonych czy choćby w Holandii, gdzie działają tego typu ośrodki. Procesy rozkładu są zależne od temperatury, wilgotności, składu gleby – bez własnych badań nigdy nie będziemy mieli pewności, jak ciało zachowuje się w naszych warunkach.
Korzyści z „trupiej farmy”
Przejdźmy do konkretów – co tak naprawdę dzieje się na „trupiej farmie”? Jak wygląda codzienność w miejscu, gdzie śmierć staje się przedmiotem badań?
To niezwykle specyficzne przestrzenie. Ciała są pozostawiane w różnych warunkach: niektóre leżą na otwartej przestrzeni, inne są przykryte liśćmi, zamknięte w samochodach, umieszczone w wodzie czy w płytkich grobach. Wszystko po to, by symulować rzeczywiste scenariusze śmierci i ukrywania zwłok.
Czasem są przywiązane, owinięte folią, zamknięte w walizkach – śledczy odtwarzają w ten sposób modus operandi sprawców zbrodni. Każda minuta, każdy dzień przynosi kolejne dane: entomolodzy badają, jakie owady zasiedlają zwłoki i w jakiej kolejności, chemicy analizują gazy wydzielane podczas rozkładu, antropolodzy przyglądają się zmianom w strukturze kości.

Zdjęcie z laboratorium
Brzmi jak scena z mrocznego thrillera.
Bo w pewnym sensie tak jest. Ale to właśnie dzięki takim badaniom można skutecznie identyfikować ofiary, określać przyczynę i czas zgonu, a także pomagać w rozwikłaniu spraw kryminalnych, które w innym przypadku nigdy nie zostałyby rozwiązane.
Czy młodzi ludzie zainteresowani kryminalistyką mają szansę zgłębiać tę dziedzinę w Polsce? Gdzie można się tego nauczyć?
Tak, choć to wciąż dziedzina wymagająca rozwoju. Mamy świetnych specjalistów, takich jak prof. Jarosław Kadej, prof. Krzysztof Szpila, prof. Szymon Matuszewski czy prof. Szymon Konwerski z Uniwersytety Adama Mickiewicza w Poznaniu, którzy prowadzą badania na najwyższym poziomie. Istnieją kursy i specjalizacje z zakresu entomologii sądowej, prowadzone na wybranych uniwersytetach, takich jak Uniwersytet Wrocławski czy Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Akademia Nauk Stosowanych im. Stanisława Staszica w Pile.
Ponadto niektóre instytucje policyjne organizują szkolenia dla techników kryminalistyki, choć na razie jest ich zbyt mało. Młodzi naukowcy mają możliwość odbywania staży zagranicznych, głównie w USA i Niemczech, gdzie entomologia sądowa jest bardziej rozwinięta.
Czyli przyszłość kryminalistyki to właśnie badania nad owadami i rozkładem zwłok?
To jeden z wielu kierunków. Kryminalistyka nieustannie ewoluuje, ale natura pozostaje niezmienna. Owady były, są i będą pierwszymi świadkami śmierci, a ich analiza pozwala rozwikłać zagadki, które w innym przypadku pozostałyby nierozwiązane.
Obok entomologii sądowej rozwijają się też inne dziedziny, takie jak analiza mikrośladów, toksykologia czy balistyka. Jednak wciąż brakuje nam w Polsce odpowiedniej infrastruktury badawczej, która umożliwiłaby prowadzenie badań na szeroką skalę.
Jakie są największe wyzwania stojące przed polską entomologią sądową?
Po pierwsze, brak trupiej farmy lub podobnego ośrodka badawczego, który pozwalałby prowadzić eksperymenty w warunkach zbliżonych do rzeczywistych. Po drugie, niedostateczne finansowanie badań – bez odpowiednich środków trudno jest konkurować z zagranicznymi ośrodkami. Po trzecie, edukacja. Wciąż wielu śledczych nie zdaje sobie sprawy z potencjału entomologii sądowej i jej roli w rozwiązywaniu spraw kryminalnych. Musimy zadbać o szkolenia, które uwrażliwią techników kryminalistyki na ślady, jakie mogą pozostawiać owady.
Potrzeba jeszcze determinacji i odpowiedniego wsparcia ze strony nauki oraz instytucji ścigania. jeżeli uda się przekonać decydentów o wartości takich badań, Polska może stać się liderem w tej dziedzinie w Europie Środkowo-Wschodniej. Na razie pozostaje nam czerpać wiedzę z badań prowadzonych w innych krajach i stopniowo budować własny dorobek naukowy.
Czyli to nie prawo jest przeszkodą dla badań, ale brak edukacji?
Dokładnie. Legislacja nie stanowi największego problemu, choć oczywiście przepisy mogłyby zostać doprecyzowane. Kluczowym problemem jest jednak brak świadomości i niewystarczająca liczba godzin szkoleniowych dla tych, którzy pracują na miejscach zbrodni. Technik kryminalistyki nie musi od razu określać przyczyn zgonu, ale jego zadaniem jest skrupulatne zabezpieczenie śladów i ich rzetelna dokumentacja w protokole oględzin.
„Kluczowa była zawartość odkurzacza”

Zdjęcie z laboratorium
Brak tego typu instytucji w Polsce rzeczywiście wydaje się problematyczny, zwłaszcza iż w innych krajach entomologia sądowa jest szeroko stosowana. W jakich sytuacjach najczęściej korzysta się z tej metody w praktyce kryminalistycznej?
Najczęściej wykorzystujemy ją w przypadkach, gdy zwłoki odnaleziono po dłuższym czasie od śmierci, zwłaszcza w plenerze. Temperatura ciała czy sztywność pośmiertna przestają być wtedy wiarygodnymi wskaźnikami. Owady dają nam znacznie dokładniejsze dane – analizujemy ich stadia rozwojowe, skład gatunkowy i porównujemy je z warunkami środowiskowymi. Na przykład larwy much plujkowatych rozwijają się w przewidywalnym tempie, dzięki czemu możemy określić minimalny czas, jaki upłynął od śmierci.
Na czym dokładnie polega pańska praca?
Moja rola to przede wszystkim analiza miejsca zbrodni w kontekście śladów entomologicznych i innych mikrośladów. Wchodzę do pomieszczeń, które nie zdradzają, iż były miejscem kaźni – idealnie wysprzątanych, pastelowych, urządzonych z dbałością o szczegóły. Jednak moje narzędzia – mini drony, światłowody – pozwalają mi dostrzec to, co niewidoczne dla ludzkiego oka. Czasem choćby muchy mogą powiedzieć więcej, niż byśmy się spodziewali. Na przykład dorosłe muchówki, które napiły się krwi ofiary i sprawcy, nie opuszczają miejsca zdarzenia, krążąc w pobliżu. Ich obecność w kratkach wentylacyjnych może zdradzić szczegóły dotyczące czasu śmierci.
Ślady obecności insektów bywają bezcenne. W jednej ze spraw znalezione na ciele ofiary chrząszcze i pluskwiaki doprowadziły nas do ogrodu, gdzie sprawca ukrył zwłoki pod krzakiem agrestu. Z kolei analiza zawartości odkurzacza pozwoliła wykryć insekty niebędące synantropijne – co oznaczało, iż ciało znajdowało się na zewnątrz przez dłuższy czas, zanim przeniesiono je do mieszkania. Takie odkrycia bywają przełomowe.
Czyli, jeżeli dobrze rozumiem, owady nie tylko zdradzają czas zgonu, ale także mogą ujawnić, gdzie ofiara została zamordowana? To fascynujące, ale i przerażające zarazem.
Oczywiście. W jednej sprawie znaleziono larwy na dywanie, mimo iż ciało znajdowało się na odludziu. To wskazywało, iż pierwotnie zwłoki były w mieszkaniu. Owady mogą wskazać czas zgonu, ale też miejsce i warunki przechowywania ciała. One nigdy nie kłamią, nie mają interesu w ukrywaniu prawdy. Ich obecność, rozwój i sukcesja na zwłokach tworzą mapę wydarzeń, którą tylko trzeba umieć odczytać. Kryminalistyka przyszłości to analiza mikrośladów, ale też umiejętność interpretacji tego, co zostawia natura.
„Istnieją przypadki, które potrafią zaskoczyć”

Zdjęcie z laboratorium
Mówił Pan o chrząszczach i pluskwiakach, które znalazły się na ciele ofiary, choć nie należały do gatunków nekrofilnych. Jak często zdarzają się takie anomalie?
Bardzo często, z entomologicznego punktu widzenia, każda sprawa jest inna – każdy przypadek ma swoje niuanse. Oczywiście, standardowo analizuję muchówki z rodziny plujkowatych, jednak w określonych warunkach – przy skrajnie wysokich lub niskich temperaturach – to chrząszcze mogą dominować w procesie kolonizacji. Ale gdy pojawiają się owady niepasujące do schematu – zaczyna się prawdziwa detektywistyczna robota.
Wspomniany przypadek, gdzie sprawca ukrył ciało pod krzakiem agrestu, pokazał, iż to nie muszą być owady wyspecjalizowane w dekompozycji. Czasem to przypadkowe chrząszcze, owady glebowe lub pluskwiaki z gatunku, który nigdy nie żeruje na zwłokach. A jednak tam były. To one wskazały miejsce zbrodni.
Czym jest tzw. biała plama w entomologii sądowej?
To określenie na luki w wiedzy dotyczące zachowań owadów w różnych środowiskach. Gatunki nekrofilne pojawiają się w innym czasie w środowisku wodnym, w lesie, czy w mieście. Co ciekawe, niektóre owady, takie jak mucha domowa czy zgniłówka pokojowa, przystosowały się do życia blisko ludzi. Istnieją jednak przypadki, które choćby doświadczonych specjalistów potrafią zaskoczyć.
Może Pan podać przykład?
Pewnego razu znaleziono ciało kobiety na przełomie czerwca i lipca – idealne warunki do rozwoju larw much. A jednak… nie znaleziono żadnych owadów. Pomimo już procesów gnilnych, które pojawiają się na zwłokach w związków z rozkładem białek ludzkich. To sytuacja, w której klasyczne założenia okazują się mylne i trzeba poszukiwać innej przyczyny braku kolonizacji zwłok.
Jak wygląda procedura zabezpieczania owadów na miejscu zbrodni?
Pierwsza zasada – wyłapujemy owady latające, bo mogą odlecieć. Nie wolno otwierać okien przedwcześnie, by nie stracić śladów. Wprowadzono choćby specjalne siatki entomologiczne dla techników, choć niektórzy śmiali się: „Co, idziemy na motyle?”. Kolejny krok – szukanie larw w otoczeniu ciała, bo mogą oddalić się o kilka metrów w poszukiwaniu miejsca do przepoczwarzenia.
Owady wskazały, iż ktoś tam zginął

Zdjęcie z laboratorium
Czy istnieje przypadek, w którym owady same w sobie stały się kluczem do rozwiązania zagadki, choćby bez udziału zwłok? Mówię o sytuacji, gdzie ślady entomologiczne mogły doprowadzić śledczych do zbrodni, której jeszcze nie odkryto?
To pytanie dotyka jednej z najbardziej fascynujących i jednocześnie przerażających kwestii w entomologii sądowej. Istnieje kilka takich przypadków, ale jeden z nich szczególnie utkwił mi w pamięci. W pewnym europejskim mieście entomolodzy badający lokalną populację much plujkowatych zauważyli niepokojący wzrost liczby larw zawierających ślady specyficznych toksyn. Były to substancje rzadko spotykane w przyrodzie, stosowane głównie w przemyśle chemicznym i farmaceutycznym. Ta anomalia skłoniła ich do dalszych badań.
Podążając śladem owadów, dotarli do opuszczonego budynku w przemysłowej dzielnicy. Wśród resztek organicznych znaleziono larwy, które zawierały ślady ludzkiego DNA. Zaalarmowani eksperci poinformowali policję, która po przeprowadzeniu szczegółowych badań odkryła szczątki kilku ofiar ukrytych w zamurowanej piwnicy. W ten sposób, zanim ktokolwiek zgłosił zaginięcie, zanim ktokolwiek podejrzewał zbrodnię, to owady wskazały, iż ktoś tam zginął, a ich ciała zostały ukryte.
Natura ma sposób na przechowywanie sekretów, ale ma też sposób na ich ujawnianie. Trzeba tylko umieć słuchać, co mówi. W tym przypadku to nie ludzka logika, nie nowoczesne technologie, a drobne, pozornie nieistotne istoty rozwiązały sprawę, której nikt jeszcze nie wiedział, iż należy się przyjrzeć. To właśnie jest najciemniejszy aspekt mojej pracy: świadomość, iż w każdym momencie, w każdym zakątku, natura może skrywać tajemnice, o których ludzkość jeszcze nie ma pojęcia. A gdy wreszcie je odkryjemy, może już być za późno.