Janusz Waluś i Luigi Mangione. Czy wybraliście już swojego mordercę tygodnia?

1 tydzień temu

Gdy Łukasz Ż. mordował na Trasie Łazienkowskiej przypadkową rodzinę, w komentarzach na dużych portalach natychmiast pojawili się bohaterscy internauci, zapowiadający usmażenie przyrodzenia oprawcy na rozgrzanym akumulatorze w imię dziejowej sprawiedliwości.

Gdy po zniszczonych przez powódź miastach grasowali szabrownicy, widmo samosądu zawisło w powietrzu – przynajmniej na X i Facebooku.

A gdy zagrzewani do boju przez premiera Tuska samochodziarze przestali krygować się z epatowaniem wizją rozjeżdżanych aktywistek Ostatniego Pokolenia, do boju wkroczył Krzysztof Stanowski – największy szkodnik w polskiej przestrzeni publicznej tej dekady.

Reklamodawcy kochają antykomunizm

Kilka dni temu Stanowski zapowiedział, iż przeprowadzi rozmowę z Januszem Walusiem, mordercą Chrisa Haniego, który w ubiegłym tygodniu, po ponad 30 latach od popełnienia przestępstwa, z których większość spędził w południowoafrykańskim więzieniu, przy wtórze oklasków skrajnej prawicy wrócił na ojczyzny łono.

Nie ma niczego zaskakującego w tym, iż reklamodawcy Kanału Zero – Rocketjobs.pl, Carlsberg, KFC, XTB, bukmacherzy i wielu innych – nic sobie nie robią z promowania rasistowskiego „antykomunisty”. Odpowiednik Telewizji Republika dla fanów piłki nożnej od początku był tworzony przez prawicę dla prawicy, a gdy kandydatem PiS na prezydenta został intelektualista, którego największą zaletą jest zoologiczny antykomunizm, to trzeba bić w tarabany. Propagandowy wymiar antykomunizmu doskonale wyjaśniali na łamach Krytyki Politycznej m.in. Bożena Keff oraz Tomasz Żukowski.

Wczoraj Stanowski powiadomił o przełożeniu rozmowy, jednocześnie zachęcając do lektury jednej z książek wydanych przez wydawnictwo 3Dom, którą podobno czyta się bardzo dobrze, jak reportaż Cezarego Łazarewicza.

A jak święta – to wiadomo, po co płacić dwa razy za paczkomat? Od razu kupcie od zaprzyjaźnionego z Grzegorzem Braunem i kandydującego z list Konfederacji do Sejmu wydawcy inne jego bestsellery: dla ojca dzieła zebrane najbardziej znanego negacjonisty Holokaustu w Polsce, Dariusza Ratajczaka. Dla matki i babci nadadzą się „krople ziołowe na sprawy kobiece” – żeby się baby za dużo się nie naczytały, bo to zawsze rodzi problemy – ale dla męskich pasjonatów historii i polityki znajdzie się jeszcze cała półka z uwspółcześnionymi wersjami Protokołów mędrców Syjonu.

Są choćby pisma Kolbego o Żydach. Gdy w wakacje PiS, PSL i Wojciech Czuchnowski żądali przywrócenia ojczulkowi-żydożercy należnego miejsca w Muzeum II Wojny Światowej (z powodzeniem), myślałem, iż to raczej ta część spuścizny wielebnego, której Kościół katolicki i jego chuligani woleliby nie nagłaśniać. Czasem poraża mnie moja własna naiwność.

Ale w tym kontekście nie ma choćby większego znaczenia, czy do rozmowy z Walusiem ostatecznie dojdzie – sygnał z centrali, iż antysemickie broszury to dziś normalny element mainstreamu, a zabójstwo jest złe, dopóki nie chodzi o zabójstwo komunisty, poszedł w świat.

„Precz z komuną” – jak na obrazku Marka Raczkowskiego – może dziś znaczyć to, co tylko sobie wymarzysz, więc w jednym worze potencjalnych usprawiedliwiaczy mogą wylądować politycy walczący z segregacją rasową, zwolennicy wysokich podatków dla najbogatszych, kobiety popierające aborcję, zwolennicy wyższej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, Paweł Adamowicz i ci, którzy śmią mówić o tym, iż Polacy z ochotą zabrali się do mordowania Żydów po II wojnie światowej, gdy ziemie polskie opuścił już nazistowski okupant.

Zniewalający uśmiech Luigiego

Czekając na rozmowę z sędziwym polskim emigrantem faszystą, nie wiedzieć czemu przywołującą skojarzenia z obchodzącymi w tym roku trzydziestolecie premiery Urodzonymi mordercami Olivera Stone’a, również postępowcy dostali nieco pożywki dla rozładowania swoich frustracji.

W ubiegłym tygodniu pod Hiltonem na Manhattanie zastrzelony został CEO firmy ubezpieczeniowej UnitedHealth. Jej nazwa okazała się prorocza – zachwyt zabójcą zjednoczył masy w stosunku do (nie tylko) amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej i zysków, które dzięki niemu zgarniają szczwani przedsiębiorcy w prezesowskich fotelach.

Gdy w poniedziałek 9 grudnia zatrzymano podejrzewanego o morderstwo Luigiego Mangione, świat oszalał na punkcie hociaka o włoskich korzeniach, z dyplomami najlepszych amerykańskich uczelni i naprawdę wielkim buzdyganem.

Nie wiadomo, od czego zacząć wyliczanie zalet współczesnego Raskolnikowa – na Goodreads dodał do listy czytelniczych życzeń Niewyczerpany żart Davida Fostera Wallace’a, na Spotify słuchał Outkast, Sabriny Carpenter, Kendricka Lamara i Magdalena Bay, więc łatwo pomyśleć, iż mamy do czynienia z jednym z nas.

Ale nie do końca – może się bowiem okazać, iż z pochodzącego z jednej z najbogatszych rodzin w Baltimore, mającej w swoim „portfolio” między innymi kluby golfowe i prywatne kliniki Mangione taki trybun ludowy jak z Maksymiliana Kolbego miłośnik pokoju i inkluzywności.

Ciekawym zbiegiem okoliczności po ukończeniu 26. roku życia – a tyle lat ma zatrzymany wczoraj podejrzany – w USA przestaje się być objętym ubezpieczeniem zdrowotnym rodziców. Lista książek z Goodreads, poza hipsterską literaturą piękną i kanonem „centroprawicowego tech brachola”, obejmuje też publikacje o życiu z chronicznym bólem. Podobne problemy sugerują również zamieszczone na profilach zabójcy zdjęcia rentgenowskie kręgosłupa.

Możliwe więc, iż Mangione błyskawicznie zradykalizował się przeciwko „korporacyjnej Ameryce” po wypadnięciu spod bananowego parasola, przy okazji tracąc nieco wiary w swoich dotychczasowych idoli – walczącego z wirusem woke Elona Muska czy „dyktatora z Doliny Krzemowej” Petera Thiela, których zastąpił Kaczynski. Ted Kaczynski.

Z pewnością jednak między bajki można włożyć przekonanie, iż zabójstwo CEO obudzi na nowo świadomość klasową w rygorystycznie nadzorowanym społeczeństwie spektaklu. Nie dlatego bowiem Mangione stał się bohaterem masowej wyobraźni, iż kierownictwo mediów społecznościowych straciło kontrolę nad własną maszynerią – tylko dlatego, iż pozwolono mu obsługiwać gniew przytłoczonego ceną masła i najbardziej oddalonego od jakiejkolwiek realnej władzy „aktywu”, spalającego się na przemian w jałowym gniewie i zachwycie.

Gotowi na przemoc?

Obie historie są bardzo pouczające i wiele mówią o stanie debaty publicznej na 2024 rok, choćby jeżeli na puenty będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Trwa konsekwentne rozszerzanie listy osób, na których zabójstwa można przymknąć oko, a media społecznościowe jak kościelne dzwony zapowiadają nadejście linczu.

Żołnierze mają strzelać do uchodźców, reklamodawcy z wielkich korporacji pompują miliony w programy z mordercami, Tusk realizuje politykę suflowaną przez Stanowskiego, a kierowcy czują się uprawnieni do szarpania dwudziestoletnich aktywistek na Wisłostradzie za niedowiezienie na czas wyimaginowanej chorej curki do równie wyimaginowanego szpitala.

Opublikowana przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej książka Pawła Brykczyńskiego Gotowi na przemoc nie jest tylko studium o polskim antysemityzmie czy historią zabójstwa Gabriela Narutowicza, którego 102. rocznicę będziemy obchodzić za kilka dni. To także, a może przede wszystkim, historia tego, jak elity podburzają tłum i dla politycznego zysku nakręcają spiralę gniewu, by w końcu podkulić populistyczny ogon wobec jego ślepej potęgi.

Przez 100 lat nieco zmienił się kształt materialnej nędzy. W latach 20. XX wieku, tuż po odzyskaniu niepodległości, w warunkach budującego się i wychodzącego z wojny państwa bieda i beznadzieja wyglądały nieco inaczej niż konieczność korzystania z karty kredytowej Żabki, gonitwa po tani alkohol z Lidla i Biedronki, rekordowe liczby zaciągniętych chwilówek napędzających gospodarkę i modły zanoszone do Szlachetnej Paczki. Nie zmieniło się jednak to, iż sięgnięcie po przemoc to najłatwiej dostępna rozrywka dla upokorzonych mas.

Dlatego jak co roku zachęcam do zajrzenia do książki Brykczyńskiego, dodania pytajnika po tytule i próby odpowiedzi na pytanie: to jak, gotowi?

Idź do oryginalnego materiału