JAKBY PILNOWAŁ CIAŁA MARZENY

2 lat temu

Zniknięcie Marzeny Cichockiej z Sochaczewa, to jedna z wielu nierozwiązanych zagadek kryminalnych końca lat 90. minionego wieku. Kobieta prawdopodobnie nie żyje. Tą sprawą zajmował się Janusz Szostak. Dotarł do nowych świadków oraz faktów, które zostały przeoczone w policyjnym śledztwie.

28 maja 1999 roku 22-letnia Marzena Cichocka po pracy wybierała się ze swoim chłopakiem Remigiuszem na dyskotekę. Jednak nigdy nie wróciła do domu.

Marzena była zatrudniona w żyrardowskiej fabryce telewizorów Thomson. Po skończonej zmianie jej kolega z pracy Tomasz M. zaproponował, iż odwiezie ją do domu. Podobnie jak Marzena, mieszkał w Sochaczewie. Dziewczyna znała go z pracy, więc przystała na propozycję. Chciała być wcześniej w domu, by przygotować się do wyjścia na dyskotekę.

Urodzony przestępca Wiadomo, iż wsiadła do samochodu Tomasza M. Co się z nią działo dalej – wie prawdopodobnie tylko on. Ale jego dotychczasowe zeznania i relacje na ten temat wydają się mało wiarygodne, tym bardziej iż wielokrotnie je zmieniał.

Śledczy niemal od początku uważają, iż mężczyzna ten może mieć związek z tą sprawą. Ja jestem o tym przekonany, Problem w tym, iż jak dotąd nie sposób mu cokolwiek udowodnić. Mimo iż kilkakrotnie zeznawał na temat tej zbrodni i wskazywał miejsce ukrycia ciała. Była to jednak tylko jego gra. Mężczyzna ten wielokrotnie kontaktował się także ze mną. Wymyślając barwne opowieści o różnych zbrodniach, których rzekomo był świadkiem.

Tomasz M. przez wiele lat przebywał w zakładach karnych. Siedział za inne czyny. Nikt nie udowodnił mu, a choćby nie oskarżył o zabójstwo Marzeny. Był między innymi skazany za okradzenie nauczycielki, którą poznał w czasie odsiadywania wcześniejszego wyroku. Po wyjściu na wolność odwiedził kobietę i nawiązał z nią romans. Po czym okradł ją i zniknął. Nie było to jednak jego najgorsze przestępcze dokonanie. Na początku lat 90. XX wieku dopuścił się brutalnego usiłowania zabójstwa nastolatki. Działo się to nieopodal jej domu w Sochaczewie.

Dziewczynę – notabene sąsiadkę Tomasza M. – znaleziono zakrwawioną w sadzie. Miała liczne obrażenia wewnętrzne oraz wiele rozległych urazów głowy, w tym pociętą ostrym narzędziem twarz. Prawdopodobnie mogła być również ofiarą czynności seksualnych. Na szczęście zdołano ją uratować. Jednak musiała przejść potem kilka skomplikowanych operacji plastycznych twarzy, którą potwornie zmasakrował jej oprawca.

Wówczas bandyta nie trafił do więzienia, bo był nieletni.

Nocna wizyta w barze

Wróćmy jednak do 28 maja 1999 roku. Jak niedawno ustaliłem, tego wieczoru Marzena pojawiła się wraz z Tomaszem M. w barze „Basieńka” w Młodzieszynie pod Sochaczewem. Towarzyszył im młody mężczyzna, niewykluczone, iż był to Remigiusz A. chłopak 22-latki.

– Było około dwudziestej pierwszej, gdy podjechali pod bar białym fiatem 125p – relacjonuje mi Justyna, która wówczas była nastolatką i w ten piątkowy wieczór przyszła z koleżanką Dorotą do baru. Wówczas było to jedne miejsce w Młodzieszynie, gdzie spotykali się młodzi ludzie.

– W barze był bardzo dużo osób i chyba to sprawiło, iż ten Tomasz poczuł się nieswojo, i zachowywał się jakoś tak niepewnie – dodaje Justyna.

– Znałyśmy go już wcześniej z widzenia, bo często podjeżdżał pod szkołę w Sochaczewie, gdzie się uczyłyśmy i nas zaczepiał – dopowiada Dorota. – On zawsze był pewny siebie, a tym razem wydawał się zdenerwowany.

– Marzena była wystraszona?

– Absolutnie nie. Zachowywała się swobodnie – moje rozmówczynie są co do tego zgodne. Jak twierdzą, Tomasz M. przez chwilę rozmawiał z właścicielką lokalu, po czym cała trójka wyszła z baru i odjechała w kierunku lasu.

– Pani, która prowadziła wówczas bar, przestrzegała nas przed Tomaszem, mówiła, iż jest niebezpieczny dla dziewczyn – przypomina sobie Justyna. Jak mówi, to ostrzeżenie przydało się, bowiem Tomasz M. pojawiał się w Młodzieszynie wielokrotnie w ciągu kolejnych dni. Nikt jednak więcej nie widział tu Marzeny Cichockiej.

Następnego dnia we wsi pojawili się ojciec i brat zaginionej 22-latki (dziś już obaj nie żyją).

– Mieli zdjęcie tej zaginionej dziewczyny i pokazywali je wszystkim. Przez wiele dni tu przyjeżdżali, głównie ojciec – wspomina Dorota.

– Mówiliśmy im, iż Marzena była w barze w towarzystwie dwóch mężczyzn – uzupełnia Dorota.

– Znałyście tego drugiego?

– Nie, pierwszy raz go widziałyśmy.

– Policja nie robiła konfrontacji, nie pokazywano wam tych osób?

– Nie, nikt nas choćby nie przesłuchiwał.

To zaskakujące, iż śledczy nie zainteresowali się nadmiernie pobytem Marzeny i jej dwóch towarzyszy w barze „Basieńka” w Młodzieszynie. Tymczasem Tomasz M. odwiedzał tę miejscowość regularnie. Co również nie przełożyło się na zainteresowanie policji. Zwróciło jednak uwagę młodych mieszkańców wsi.

– Przez kilka dni przyjeżdżał tu zielonym małym fiatem – opowiada Justyna. – Wszyscy zastanawiali się, czego tu szuka. Chłopaki choćby próbowali go śledzić, pojechali za nim do lasu, ale zniknął im. Tak, jakby się rozpłynął w powietrzu.

– Pewnego dnia zatrzymał się przy mnie, wysadził nogi z malucha i zapytał, gdzie są Budy Iłowskie. Ale on na pewno wiedział, gdzie to jest. Chodziło mu raczej o coś innego. – Dorota nie ma wątpliwości, iż mężczyzna miał inne zamiary, niż ustalenie kierunku jazdy. Na szczęście tym razem nic złego się nie wydarzyło.

Zaatakował w środku lasu

Kilka dni później Tomasz M. zaatakował w pobliskiej wsi Rokicina. Na ofiarę wybrał 65-letnią Danutę B. Wydarzyło się to 15 czerwca 1999 roku.

20 lat później spotkałem się z panią Danutą w miejscu, gdzie zaatakował ją Tomasz M.

– Jechałam przez las rowerem do sklepu w Budach Starych – opowiada kobieta. – W tym miejscu, gdzie teraz jesteśmy, stał zielony maluch. Myślałam, iż to listonosz, bo też miał zielonego malucha. Byłam przekonana, iż układa sobie przesyłki w samochodzie, żeby potem po kolei je rozwozić. Minęłam tego fiata i pojechałam w głąb lasu. Wtedy on zawrócił i ruszył za mną. Dalej jest górka, na której mnie dogonił. Wtedy zatrzymałam się i zsiadłam z roweru, aby mnie wyminął. Wtedy zorientowałam się, iż to nie jest listonosz i od razu spojrzałam na numery. Pamiętam je dziś. Były to próbne numery 110079. Zapisałam je jeszcze patykiem na piasku i pojechałam. On już wpadł w zakręt i go nie widziałam. Dojeżdżam do miejsca, gdzie mam skręcać, a on stoi – wspomina pani Danuta.

Dalej zdarzenia potoczyły się błyskawicznie. Gdy kobieta mijała Tomasza M., ten zaczepił ją. Udała, iż nie słyszy.

– Ledwie już kręciłam pedałami. Czułam, iż wydarzy się coś niedobrego. Usłyszałam jego kroki, jak biegł za mną. Nie odwracałam się. Złapał mnie za bluzkę z tyłu, a mnie nogi od razu na ziemię opadły. Stanęłam, a on był z mojej lewej strony i trzymał mnie za rękę.

– Oddaj pieniądze! – usłyszała wystraszona kobieta.

– Nie mam pieniędzy – odpowiedziała.

– Masz pieniądze, bo jedziesz do sklepu – napastnik nie ustępował.

– Nie mam, bo jest piętnasty i jadę dopiero po pieniądze na pocztę. Ten argument jednak nie przekonał napastnika, ale wzbudził jego agresję.

– Oddaj pieniądze, bo cię zabiję! – krzyczał w środku lasu bandyta. Nie przewidział jednak reakcji swojej ofiary.

– Trudno, zabij mnie. Ja już jestem stara, a ciebie i tak złapią. Bo za mną jadą ludzie furmanką – blefowała pani Danuta. Wtedy bandyta się wystraszył i zaczął uciekać.

– Wsiadł do samochodu i ruszył, a ja za nim rowerem – Danuta B. wraca wspomnieniami do czerwca 1999 roku. Tomasz M. uciekł, ale niezbyt długo cieszył się wolnością. niedługo został zatrzymany i postawiono mu zarzuty. Jednak konsekwentnie wypierał się, aby dopuścił się tego przestępstwa. Twierdził, iż w tym czasie był w Żyrardowie. Znaleźli się choćby świadkowie, którzy to potwierdzili.

– Były to osoby, które wcześniej siedziały w więzieniach – dodaje pani Danuta. – Jednak znalazł się świadek, który go widział wtedy w lesie. Był to sąsiad, który jechał wozem. Ten bandyta o mało w niego nie wjechał maluchem.

Łącznie odbyło się 9 rozpraw i Tomasz M. został skazany na 3,5 roku pozbawienia wolności. Jednak było mu tego mało, gdyż z więzienia napisał list do swojej ofiary, w którym groził, iż ją zabije, jak wróci na wolność. Za co dostał dodatkowy wyrok 13 miesięcy więzienia. Matka przestępcy, która wyniosła list z więzienia i wysłała go do pani Danuty, także została ukarana przez sąd wyrokiem w zawieszeniu. Jeszcze przed skazaniem Tomasza M. jego rodzice odwiedzili Danutę B. Starali się ją odwieść od składania zeznań obciążających ich syna.

Nikt nie połączył faktów

Pod koniec kwietnia 2019 roku matka Tomasza M. zatelefonowała także do mnie

– Czy może pan przestać pisać o moim synu, niszczyć życie naszej rodziny? – zapytała wprost.

– Nie sądzi pani, iż to on niszczy życie nie tylko wasze?

– Wyciąga pan sprawy, za które on już odpowiadał karnie, odcierpiał swoje.

– Nie za wszystkie. Pora, by powiedział, co naprawdę stało się z Marzeną.

– Niech pan da mu wreszcie spokój! – usłyszałem podniesiony głos kobiety, która wierzy, iż jej syn jest ofiarą ludzkich pomówień i oszczerstw.

Matka ma prawo idealizować swoje dziecko i nie dostrzegać ciemnej strony jego duszy. Nie musi łączyć faktów i zdarzeń z jego życia.

Gorzej, gdy nie robią tego śledczy. Mimo iż zdarzenia z okresu pomiędzy 28 czerwca a 15 maja 1999 roku układają się w logiczny ciąg.

– Dziwne, iż nikt nie połączył napadu na tą panią ze zniknięciem Marzeny – zauważa Justyna, która zwraca uwagę na fakt, iż Tomasz M. po zniknięciu 22-latki przez kilkanaście dni pojawiał się w Młodzieszynie i w okolicznych lasach.

– Wyglądało to tak, jakby pilnował, czy ktoś nie odnajdzie jej ciała. Na przykład ojciec i brat Marzeny, którzy prowadzili poszukiwania na własną rękę – zauważa Dorota.

Miejsce, w którym Tomasz M. napadł na Danutę B., to rzadko uczęszczany rejon młodzieszyńskich lasów. Znajomość leśnych dróg wskazuje, iż był tu nie po raz pierwszy. Czy tam jest ukryte ciało 22-latki? Tego nie można wykluczyć, ale nikt tej wersji nie zweryfikował.

Tomasz M. za kratami przesiedział prawie połowę swego życia. Jednak w grudniu 2018 roku opuścił więzienne mury. Wtedy na mieszkanki Sochaczewa padł strach. Wówczas na portalach społecznościowych pojawiały się wpisy przestraszonych kobiet, iż mężczyzna krąży po Sochaczewie, jakby wyszukiwał ofiary. Miał również obnażyć się w jednym ze sklepów. Wystawał w samochodzie pod sochaczewskimi szkołami, wyraźnie polując na ofiary. Był stałym bywalcem jednego z pubów przy Alei 600-lecia, gdzie miał rzekomo grozić bronią obsłudze i klientom.

– Jestem nietykalny, policja mi nic nie zrobi. – zwykł mawiać, po czym pijany wsiadał do samochodu i odjeżdżał przez nikogo nie niepokojony.

Jednak niezbyt długo cieszył się wolnością. Za kraty wrócił już 10 kwietnia 2019 roku. Tym razem zatrzymano go w Lubaniu na Dolnym Śląsku. Tomasz M. skontaktował się z rodziną przedsiębiorcy z Lubania i twierdził, iż zna osoby, które chcą porwać jego 29-letnią córkę. Rodzina N. z Lubania jest majętna, posiada sieć sklepów i hurtownię spożywczą.

Tomasz M. zapewniał, iż jest w stanie nakłonić porywaczy, aby zrezygnowali ze swoich planów. Oczywiście za pieniądze, które miał otrzymać za pomoc w powstrzymaniu porywaczy. Ryszard N. zawiadomił prokuraturę i policję. Przygotowano zasadzkę, w którą wpadł sochaczewianin i został tymczasowo aresztowany.

44-letni dziś przestępca pewnie nie gwałtownie wyjdzie na wolność, co na pewno jest pewnym pocieszeniem dla społeczeństwa, dla którego jest niewątpliwie zagrożeniem.

Czy uda się kiedykolwiek wyjaśnić jego rolę w zniknięciu Marzeny Cichockiej?

Janusz Szostak

edycja (A. Szostak)

Niektóre imiona i inicjały zostały zmienione.

Idź do oryginalnego materiału