Grądy-Woniecko

radeko.wordpress.com 1 miesiąc temu

To miejsce, w którym czas zatrzymał się w środku lat 90-tych i uparcie nie chce od tej pory ruszyć. Ani do przodu, ani do tyłu. W środku bagien, między Rutką a Wizną, stoi kilkanaście niskich bloków z płyty. Po drugiej stronie asfaltu jest przystanek PKS-u z wyjątkowo ubogą ofertą podróżniczą, a za nim, w oddali, już w zasadzie na bagnach, paskudny kościół z równie paskudną, nie do końca wyjaśnioną, pedofilską aferą w tle. Nieopodal kościoła i plebanii jeszcze kilka bloków, szkoła, jakich wiele, boisko, jakich wiele i staw, jakich wiele.

Jeśli wróci się na drugą stronę szosy, można zajrzeć do sklepu spożywczego prowadzonego przez panią Halinę. Raczej jednak nie poopowiada o przeszłości tego miejsca. Nie dlatego, iż nie wie, ale dlatego, iż nie chce.

Po wojnie i osuszeniu części bagien, stworzono tu, podobne, jakich tysiące w kraju, państwowe gospodarstwo rolne. I, po 1989 roku, podobnie jak tysiące innych takich gospodarstw, to w Grądach-Woniecku upadło.

Na wlocie do wsi mija się więzienie, podobno jedno z najnowocześniejszych w kraju. Nie pomogło ono Grądom-Woniecku powstać z kolan. Podobnie jak zakład rozbierania drobiu, który stworzono w budynku dawnego domu kultury. To również upadło.

To całe Grądy-Woniecko to zmurszały, degenerujący się, przerażający i fascynujący, upadek.

Za każdym razem, jak tam jeżdżę, nie mogę odmówić sobie przyjemności powolnego poprzetaczania się autem między tymi obskurnymi blokami, błagającymi od lat odpadającym tynkiem i obgryzającymi pozostałości elewacji grzybami o jakiś remont.

Te popegeerowskie bloki wszędzie wyglądają tak samo, ale tutaj jest ich wyjątkowo wiele i robią ogromne wrażenie z powodu położenia w środku absolutnie niczego. Grądy-Woniecko to taka ziemia obiecana dla miłośników podróżniczej proktologii.

Z jednej strony bagno z groblą w kierunku Wizny. Z drugiej strony bagno w kierunku Rutek. A po środku te trzypiętrowe slumsy, przed którymi są tylko pozostałości chodników, kałuże i poparkowane gdzie popadnie, dwudziestoletnie szroty. Między oknami a gałęziami rachitycznych drzewek porozwieszano sznurki, na których kobiety suszą bezwstydnie bieliznę swoją, dzieci i mężów. Po północnej stronie zabudowań, na takiej ziemi niczyjej, ludzie posklecali sobie z blachy i kartonu jakieś chlewiki, warsztaty i zagony z ziemniakami, kapustą i cebulą. Wygląda to jak slumsy na Filipinach.

Ktoś tam żyje i chciałem koniecznie kogoś tam zobaczyć. Nieliczni ludzie w brudnej odzieży, niektórzy z dysfunkcjami ruchu, przemykali się tylko, spłoszeni obecnością intruza, przy ścianach tych bloków w drodze do sklepu lub z powrotem.

Mieszka tam oficjalnie osiemset osób, choć ja dałbym Grądom-Woniecku maksymalnie pięćdziesiąt głów. Większość to mężczyźni. Kobiety już dawno stamtąd pospieprzały albo pracują całymi dniami w Zambrowie albo Łomży i tylko przyjeżdżają popołudniami, aby popatrzeć i poznęcać się nad swoimi pijanymi mężami, przespać się w tych blokach i uciekać stamtąd kolejnego ranka.

Idź do oryginalnego materiału