Elmi Abdi – od uchodźcy do prezesa fundacji. Po 26 latach wciąż boi się wspomnień z zielonej granicy

2 lat temu
Zdjęcie: Elmi Abdi - prezes działającej w Warszawie Fundacji dla Somalii fot. Maciej Stanik


Przebycie ponad 10 tys. kilometrów tą drogą powinno trwać dwa tygodnie. Elmiemu Abdiemu zajęło niemal sześć lat. Myślał, iż ucieka z Mogadiszu na chwilę, ale wojna domowa w Somalii trwa nadal. Jest choćby gorzej – doszedł głód, w wyniku którego w 2011 roku zmarło tam kilkanaście tysięcy osób i regularne ataki ekstremistycznych bojówek. Ale Elmi przestał już tęsknić i łudzić się, iż wróci.


Elmi ma 12 lat i większość wolnego czasu spędza grając w piłkę z dzieciakami z sąsiedztwa albo oglądając mecze ligi włoskiej. Często chodzi też nad Ocean. Daleko nie ma, a Mogadiszu to przecież spokojne miasto, rodzice nie boją się puszczać dzieci samopas.

Somalia jego dzieciństwa to jedno z najbezpieczniejszych państw Afryki subsaharyjskiej. Opieka medyczna jest darmowa, podobnie zresztą jak studia. Niby kraj muzułmański, ale kobiety bez hidżabów w mieście nikogo nie dziwią - niech chodzą, jak chcą, Allaha ma się w sercu.

Narkotyk umierających z głodu


Mały Elmi nigdy nie chodzi z pustym brzuchem - głód pozna dużo później - już jako uchodźca. A Somalia? W Somalii nie ma dziś osoby przed 30. rokiem życia, która nie znałaby głodu.

Kilo ryżu kosztuje tu dziś kilka ponad 1 grosz - dla większości to majątek. Pomagają krewni, którym udało się uciec z kraju.

Ale głód i tak jest codziennością. Od ryżu znacznie tańszy jest khat – liście czuwaliczki jadalnej o działaniu podobnym do amfetaminy. Tu to narkotyk głodu. Choć znany niemal w całej Afryce, nigdzie nie żuje się go tyle, co Jemenie i Somalii. Pobudza, a przy okazji sprawia, iż przez chwilę nie czuje się pustego żołądka.

Kraje są rozdzielone Oceanem Indyjskim. W najwęższym przesmyku Zatoki Adeńskiej zaledwie o 50 kilometrów - taką odległość da się pokonać małą łódką. Tyle iż nie ma po co. Po obu stronach głód, wojna domowa, ataki islamskich ekstremistów.

Wpisuję w wyszukiwarkę hasło Mogadiszu i klikam w grafikę. Chcę zobaczyć miasto, w którym dorastał Elmi i sprawdzić, jak bardzo różni się od Warszawy, w której mieszka od ponad 20 lat. Wyglądają podobnie - o ile w Polsce cofnęlibyśmy się do 1944 roku. Spalone auta, ranni i zabici, zniszczone wybuchami budynki, mężczyźni z karabinami, kłęby dymu.

Szacowana długość życia jest tu jedną z najniższych na świecie - wynosi około 50 lat, czyli tyle, co w średniowiecznej Europie. W Polsce to dziś 78 lata, w Japonii - 84. jeżeli rodzisz się Somalijczykiem, nie doczekasz emerytury.

Ostatni rok spokoju


W 1990 roku Elmi nie myśli o emeryturze. Trudno, żeby myślał, skoro dopiero co zaczął pracować. W Somalii, w której hoduje się dużo bydła, weterynarzy się ceni. Elmi widzi narastające konflikty polityczne, ale i tak jest dobrej myśli. Dlaczego miałby nie być? Jest w końcu młody, pracowity, ma dyplom, zna angielski i włoski. Poradzi sobie, zresztą chciałby tylko odłożyć trochę pieniędzy, a za kilka lat założyć rodzinę.

Rok później nastroje antyrządowe przeradzają się w zamieszki, a prezydent ucieka z kraju. Mohammed Siad Barre rządził Somalią przez całe życie Elmiego. Skolektywizował rolnictwo, a kraj przestał głodować. Skończył też z analfabetyzmem - absolwenci liceów wyjeżdżali na kilka miesięcy tam, gdzie nie było jeszcze szkół powszechnych, by uczyć pisać i czytać dzieci i chętnych dorosłych. Elmi zresztą też wyjeżdżał.

Szkopuł był jeden - Siad Barre przez lata nie godził się na wprowadzenie systemu wielopartyjnego, podobnie jak na wolne wybory. Potem była przegrana wojna z Etiopią, która doprowadziła do kryzysu gospodarczego. No i przede wszystkim - coraz ostrzejsze konflikty między klanami - podstawą porządku społecznego.

Gdy klany były państwem


Choć z polskiej perspektywy system klanowy brzmi obskurancko, przez lata był gwarantem bezpieczeństwa i praworządności. Ludność Somalii dzieli się na sześć głównych klanów, które dzielą się dodatkowo na około 50 podgrup. Chodzi tu rzecz jasna o więzi rodzinne - często dość umowne.

W ramach tradycyjnego prawa, jeżeli osoba z jednego klanu skrzywdziła lub oszukała przedstawiciela innego, starszyzna zasądzała finansowe lub materialne zadośćuczynienie. jeżeli nie zostałoby ono spełnione, poszkodowani mogli szukać zemsty. Tyle iż niemal nigdy do niej nie dochodziło, jako iż obowiązek uiszczenia kary spoczywał na wszystkich dorosłych przedstawicielach klanu.

W kraju, w którym więzi rodzinne i szacunek do starszych są najwyższą wartością, takie prawo działało znakomicie. Fascynowało już XIX-wiecznych brytyjskich badaczy, którzy uważali Somalijczyków za lud z natury republikański.

Tyle iż Siad Barre, który chciał być prezydentem nowoczesnym, zaczął rugować zwyczaj stojący tradycyjnie na straży pokoju i szacunku między klanami. Na tyle skutecznie, iż gdy uciekł z kraju, rozpętała się wojna domowa trwająca adekwatnie do dziś.

Uchodźca mimo woli


Wróćmy jednak do Elmiego. Gdy w stolicy wybuchają gwałtowne zamieszki wyjeżdża na prowincję. Po kilku miesiącach postanawia jednak wrócić do domu – Mogadiszu to duże, liczące ponad 2 miliony mieszkańców miasto, a walki omijały dotychczas jego dzielnicę. Do czasu.

Gdy pod jego domem pojawia się czołg, wybiega tak, jak stoi. Razem z setkami osób szukał schronienia w pobliskim porcie. Hangary są zamknięte lub zajęte, więc idzie za tłumem i wskakuje na jedną z łodzi.

Mijają minuty, a wystrzały słychać coraz bliżej portu. Ludzie błagają kapitana, by odbił od brzegu. Cumują w bezpiecznej odległości od miasta i czekają kilkanaście godzin bez wody i jedzenia, aż się uspokoi. Tyle iż kapitan po konsultacjach przez radio, oświadcza, iż nie ma zamiaru wracać do portu. Część osób protestuje, część czuje ulgę.

Elmi nie jest ani w jednej, ani w drugiej grupie - boi się wracać, ale nikt z rodziny ani ze znajomych nie wie, gdzie jest. No a potem okazuje się, iż okręt płynie nie do innego portu w Kenii, ale do Dubaju.

Nie ma przy sobie dokumentów, a na domiar na statku nie ma zapasów dla 20-osobowej załogi i 40 osób, które w panice wskoczyły na pokład. Łódź służy do transportu bydła. Przez 11 dni załoga będzie wydzielała im po garści ryżu dziennie.

Z portu w Dubaju wyjdą w eskorcie policji. Nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić – exodus z Somalii napędzany wojną domową a potem głodem jeszcze się nie zaczął.

W zamknięciu spędzą kilka miesięcy. Początkowo władze chcą odesłać ich z powrotem, ale walk w Somalii nikt już nie nazywa zamieszkami, a wojną domową.

Na podróż do domu na własną rękę Elmi nie ma pieniędzy - do mamy uda mu się zadzwonić dopiero dwa miesiące po tym, jak zniknął. Rodzina myśli przez ten czas, iż został zabity – ofiar jest wówczas tak dużo, iż grzebie się je bez oznaczenia byle gdzie.

Ktoś podpowiada Somalijczykom, żeby wystąpili o azyl, ale słyszą, iż nie ma na to szans. Zjednoczone Emiraty Arabskie nie po to płacą na ONZ, żeby jeszcze pomagać obcym. Mało kto używa wtedy słowa “uchodźcy”.

Kukułcze jajo


Elmi dostaje tymczasowe dokumenty i bilet w jedną stronę do Damaszku - to sposób władz na radzenie sobie z “problemem” po cichu. Żeby nie narazić się Syrii, pilnują, żeby jednym samolotem podróżowało nie więcej niż kilku uchodźców. Elmi nie ma wyboru - bez pieniędzy nie wróci do Somalii, a w ośrodku zamkniętym ich przecież nie zarobi.

W Damaszku Elmiego przygarnia mieszkający tam przyjaciel ze studiów. Tyle iż w Syrii nie ma pracy dla osób niemówiących po arabsku - angielskiego nikt nie zna, a niewykwalifikowani robotnicy nie są tu nikomu potrzebni.

Po kilku miesiącach bezskutecznych poszukiwań poznani na miejscu Somalijczycy proponują mu, iż zrzucą się, żeby mógł wyjechać. Elmi ma już wtedy kontakt z rodziną, która została w Mogadiszu i wie, iż nie ma po co wracać do kraju – wojna domowa dopiero się rozkręca, a chaos jest coraz większy.

Moskwa - wrota Zachodu


Z Damaszku do Soczi jedzie się autokarem przez Turcję. Jak dobrze pójdzie - i w mniej niż 30 godzin. Potem - pociąg do Moskwy. Elmi nie zna rosyjskiego ani nikogo w Rosji, a wszystkie pieniądze wyda na łapówki na przejściach granicznych, ale nie może narzekać. Nikt nie chce go zastrzelić ani zamknąć w ośrodku odizolowanym od świata. Ma choćby kilka kanapek zrobionych przez żonę przyjaciela.

Dworce w Moskwie na początku lat 90. to jedne z najniebezpieczniejszych miejsc w mieście. Można tu dostać narkotyki, wynająć na kilka godzin dziewczyny w dowolnym wieku albo dostać nożem w brzuch.

Hiperinflacja bije kolejne rekordy, a pożądanym łupem stają się choćby ubrania przechodniów. Drobny, ciemnoskóry chłopak zwraca uwagę i może dobrze, iż nie ma choćby kurtki. Jak na ironię losu przed bezdomnością uchroni go przynależność do klanu.

Somalijczycy, którzy się nie znają, pozdrawiają się tradycyjnym powitaniem, w którym zawarte jest pytanie o klan. Elmi ma szczęście - po raz pierwszy, odkąd opuścił kraj, trafia na chłopaka z tego samego rodu. Może i równowaga między klanami została zaburzona, ale rodzina przez cały czas jest świętością. Nie wolno nie przygarnąć brata, który nie ma gdzie spać.

Mimo iż zwykli mieszkańcy Moskwy mają problem, żeby wyżywić swoje rodziny, w mieście powstaje masa nowych inwestycji. Elmi nie ma pojęcia o budowlance, ale potrzeba rąk do pracy.

W kolejnych miesiącach do Rosji będzie przyjeżdżać coraz więcej Somalijczyków uciekających przed wojną. Ci, których krewnym udało się już przedostać na Zachód, będą ruszali w ślad za nimi. Ale Elmi nie zna nikogo, kto mieszkałby w Europie. Żeby przekroczyć kolejną granicę musi mieć pieniądze.

O Polsce wie tylko dwie rzeczy - pamięta ze szkoły, iż to tu wybuchła II wojna światowa, a poza tym, jak na fana piłki nożnej przystało, zna Zbigniewa Bońka. Teraz dowiaduje się jeszcze, iż nie jest tam tak biednie, jak w Rosji, ale iż trudniej się tam dostać – polska straż graniczna raczej nie przyjmuje łapówek. Poza tym nikt, kogo zna, nie myśli o Polsce jako o celu podróży - wszyscy chcą jechać dalej na Zachód, gdzie można zarobić na tyle dużo, żeby wysłać rodzinie i jeszcze trochę odłożyć.

Na razie jest jednak w Rosji, a tu odłożenie pieniędzy graniczy z cudem. Ledwo starcza na utrzymanie się na powierzchni. Ale Elmi jest pracowity i wreszcie ma cel - chce znowu mieć normalne życie, rozumieć, co mówią ludzie na ulicy, nie spać w pokoju z trzema innymi osobami, mieć znajomych, którzy nie wyjadą za miesiąc, wrócić do zawodu.

To ostatnie nigdy się nie uda, ale wtedy Elmi myśli jeszcze, iż wystarczy nauczyć się języka i ściągnąć dyplom, który został w Mogadiszu. Że w Europie nie ma żadnej wartości, dowie się już w Polsce.

Tymczasem spędza na budowach po kilkanaście godzin dziennie, ogranicza choćby najpotrzebniejsze wydatki do minimum. Odłożenie 2000 dolarów zajmie mu trzy i pół roku.

Elmi rusza z Moskwy autokarem na Białoruś. Przez kolejne miesiące będzie koczował z ludźmi z najuboższych państw świata w mieszkaniu, z którego nie będzie im wolno wychodzić. Śpią jedni na drugich i czekają na kogoś, kto zawiezie ich do zielonej granicy.

Ciało pamięta las


Szczegóły kolejnych próby jej przekroczenia zlewają się dziś Elmiemu w całość. Ale ciało pamięta – gdy w zeszłym roku w Polsce zaczęło robić się głośno o tym, co dzieje się na granicy z Białorusią, wystarczał jeden kadr ludzi w lesie, a robiło mu się niedobrze z nerwów.

Las był gorszy niż wszystko, co go do tej pory spotkało. Nigdy nie było wiadomo, ile czasu trzeba będzie w nim zostać, aż otrzymają sygnał. Przemytnicy pokazywali palcem – “tam, idźcie tam”, ale po kilku godzinach w lesie nikt już nie wiedział, czy nie chodzi w kółko.

W lesie było ciemno, zimno, często mokro, a nocne odgłosy przerażały. Elmi do dziś pamięta twarz staruszka, który uratował go, gdy przemytnicy zostawili ich w lesie na tydzień. Nikt nie miał zapasów jedzenia ani koca, a była jesień. Mężczyzna mieszkał w lesie. Zostawiał im codziennie chleb z masłem i jajka na twardo, powiedział też, żeby przychodzili na noc do jego stodoły.

Ale przejść na drugą stronę i tak się nie udało. Było to lepsze, niż ten raz, za którym myślał już, iż jest bezpieczny – przekroczył granicę, nikt go nie zatrzymał i po raz pierwszy od lat poczuł prawdziwą radość.

Tyle iż nazajutrz straż graniczna wpadła na samochód, który miał zabrać jego i dwie inne osoby do Warszawy. Innym razem, gdy usiłował dostać się do Polski przez Litwę, policjanci wywieźli jego i wszystkie osoby, które złapali tego dnia w lesie, do więzienia. Prawdziwego więzienia. Siedział zamknięty za kratami z ludźmi skazanymi za kradzieże, morderstwa, gwałty.

Elmi, który mówił trochę po rosyjsku, próbował rozmawiać ze strażnikami – nie rozumiał, dlaczego go tu trzymają, nie zrobił nic złego, chciał ubiegać się o status uchodźcy. Strażnicy wzruszali ramionami – Litwa nie chce takich osób, Litwa nie ma, gdzie ich trzymać.

Z więzienia jego i kilkanaście innych osób wyciągnęli ostatecznie przemytnicy. Nie, żeby byli szczególnie uczciwi. Po prostu połowę z 2000 dolarów, na które przez trzy i pół roku pracował Elmi, mieli otrzymać dopiero, gdy uda mu się przekroczyć granicę. Ich wspólnicy mieli dostać je w Moskwie od znajomego Somalijczyka.

Polska, 1997


Wreszcie się udaje. Elmi jedzie do Warszawy i składa upragnione podanie o otrzymanie statusu uchodźcy. Jednak obowiązujące wtedy prawo każe czekać co najmniej rok. Trafia do ośrodka zamkniętego, a potem kolejnego – w miejscowości Pcim, którą do dziś wspomina z sentymentem. Mieszkańcy traktują ich przyjaźnie, interesują się tym, kim są i co tu robią.

W ośrodku nie ma żadnych rozrywek. Można tu tylko spać i jeść. Elmi pisze po angielsku prośbę o lekcje języka polskiego, ale odpowiedź jest odmowna. W Pcimiu mieszka jednak nauczycielka, która godzi się uczyć jego i kilka innych osób przez godzinę w tygodniu.

W końcu przychodzi odpowiedź - Rzeczpospolita Polska oficjalnie uznaje Elmiego za uchodźcę. W ramach pomocy ma otrzymywać przez najbliższe miesiące pomoc w wysokości 450 złotych miesięcznie. Nie wie, czy to dużo, czy mało, ale uchodźcy, którzy mają jeszcze jakiekolwiek pieniądze, po wyjściu z ośrodka natychmiast ruszają w dalszą drogę - do Niemiec.

Z "problemu" w człowieka


Elmi choćby o tym nie myśli. Jest wykończony, a na myśl o kolejnych miesiącach w zamknięciu, albo co gorsza - pokonywaniu zielonej granicy - drżą mu ręce. Poza tym po raz pierwszy od sześciu lat jest gdzieś legalnie, po raz pierwszy ktoś uznał go za osobę, która była zmuszona uciekać ze swojego kraju, a nie “problem”, który trzeba rozwiązać.

450 złotych to za mało, żeby utrzymać się w Warszawie choćby w 1997 roku. Elmi szuka mieszkania z osobami, które poznał w ośrodku. Wynajmują w sześć osób klitkę na obrzeżach miasta. Codziennie chodzą po mieście i szukają pracy, ale jest trudno – nikt z nich nie mówi po polsku, a inny kolor skóry nie pomaga.

Pierwszą pracę – na zmywaku - Elmi dostanie po znajomości. Pomoże mu pani działająca w ramach fundacji zajmującej się uchodźcami. Nie myśli o tym, iż przecież jest weterynarzem. Znów czuje tę samą radość, co wtedy, gdy udało mu się przekroczyć granicę. To kolejny krok do stabilizacji. Tyle iż znajomi, z którymi mieszka, chcą jechać dalej.

Gdy część z nich wyjeżdża, Elmi nie może sobie pozwolić na wynajmowanie dalej mieszkania. Znów pomaga mu pani Małgorzata - ta sama, która znalazła mu pracę. Udaje się jej znaleźć dla niego kąt w Piasecznie, gdzie jest znacznie taniej niż w Warszawie. Problem polega na tym, iż restauracja, w której pracuje Elmi, zamyka się około północy - zdarza się, iż nie ma jak wrócić do domu.

Po kilku latach szef awansuje go na kelnera – Elmi jest odpowiedzialny, pracowity, mówi też nieźle po polsku. Po raz pierwszy od ponad dekady stać go, żeby kupić cokolwiek poza jedzeniem. Praca kelnera bardzo mu się podoba, a i goście go lubią – dużo się uśmiecha, zażartuje, doradzi.

W końcu zostaje barmanem w lokalu w Centrum. To jeszcze fajniejsze zajęcie, bo jest czas na rozmowy i poznawanie nowych osób. No i wreszcie może opłacić samodzielnie wynajem mieszkania w Warszawie, gdzie ma już wielu znajomych. Czasem, gdy nie pracuje, chodzi potańczyć. Pewnego wieczoru zdobywa się na odwagę i prosi do tańca dziewczynę, która wpadła mu w oko. Przetańczą razem cały wieczór, a potem poprosi ją o numer telefonu. Są razem do dziś i wychowują dwóch synów.

Somalia 2022


Elmi chciałby pokazać rodzinie Somalię, ale za bardzo się boi. Jego przyjaciel – jeden z zaledwie kilkunastu somalijskich uchodźców, którzy przez lata osiedlili się w Polsce – pojechał do kraju kilka lat temu i już nie wrócił. Zginął na ulicy w wybuchu bomby-pułapki.

Choć wojna domowa nigdy oficjalnie się nie skończyła, nie zbiera już krwawego żniwa. Znacznie większym problemem jest ekstremistyczna bojówka Al-Szabaab, która chce przejąć władzę w kraju, by podobnie jak Talibowie w Afganistanie wprowadzić rygorystyczne prawo szariatu.

Jeśli doniesienia z Somalii pojawiają się dziś w zagranicznych mediach, niemal zawsze dotyczą kolejnych ofiar zamachów bombowych. pozostało głód. Ocieplenie klimatyczne szczególnie uderzyło w Somalię. Głód od lat jest codziennością większości rodzin, a gdy rok jest szczególnie suchy, sytuacja staje się dramatyczna.

Jak w 2011 roku, gdy z głodu zmarło kilkanaście tysięcy osób. Elmi zorganizował wtedy zbiórkę żywości i poleciał do kraju. Pomagało wiele organizacji międzynarodowych i Somalijczyków zamieszkałych na Zachodzie, ale ludzie i tak umierali. Pieniądze na kilka się zdały, bo w kraju i tak nie było dość jedzenia dla wszystkich.

Z kraju bez przyszłości


Od dobrych paru lat nie łudzi się już, iż kiedykolwiek wróci do kraju na stałe. Początkowo wydawało mu się, iż wystarczy przeczekać wojnę, iż demokracja musi w końcu wygrać. No i wygrała, obecny prezydent zwyciężył w ramach demokratycznych wyborów. Tyle iż z pustego i Salomon nie naleje.

Lata wojny domowej podzieliły kraj i to dosłownie - w Somalii funkcjonują dziś obszary, które ogłosiły swoją niepodległość od władzy centralnej. Nie są uznawane na arenie międzynarodowej, ale nie zmienia to faktu, iż rząd nie ma tam raczej nic do gadania. A bez władzy trudno wprowadzać reformy.

Warunki życia w Somalii są dziś jednymi z najgorszych na świecie, kilka razy kraj przodował choćby w tym niechlubnym rankingu. Nie ma pieniędzy, nie ma zasobów wody. Elmi mówi, iż dziś jego ojczyzną jest Polska, to za Polską tęsknił, gdy kilka razy wyjeżdżał zagranicę.

Ale o Somalii i losie rodaków trudno mu zapomnieć, nie potrafi się odciąć. W 2013 roku założył z przyjacielem Fundację dla Somalii. Pomysł był prosty - chcieli pomagać rodakom, którzy przekraczają polską granicę. Tłumaczyć dokumenty, wyciągać z ośrodków zamkniętych, które są jak więzienia. Pomagać w znalezieniu pracy, lekcji polskiego i dachu nad głową.

Szybko zaczęły się do nich zgłaszać uchodźcy z innych krajów, którym nie było komu pomóc. Jasne, iż pomagali. Za dobrze wiedzieli, jak to jest uciekać. Fundacja dla Somalii jest więc otwarta dla wszystkich. Osoby, którym kiedyś pomogli, wracają jako wolontariusze i pomagają swoim rodakom. Poza tym organizują zajęcia dla dzieci, spotkania dla uchodźców, no i pomoc dla Somalii - wysyłają sprzęt dla szpitali i dla szkół.

Rasistowski jak Polak?


A co z rasizmem w Polsce? Elmi zarzeka się, iż nigdy nie nazwie Polaków rasistami. Zawsze opowiada znajomym z zagranicy o Polsce w superlatywach. Tyle osób mu tu pomogło, ma tak wielu przyjaciół.

Co z tego, iż zdarzało się, iż został pobity czy opluty, iż często słyszy wyzwiska, a ludzie non stop się na niego gapią. To wszystko nie nasza wina, to tylko niewiedza. Na pewno gdyby ludzie wiedzieli, jak wygląda życie w krajach, z których ucieka się ryzykując wszystko, nie zachowywali by się w ten sposób.

Przecież wystarczy popatrzeć, jak Polacy pomagali i pomagają Ukraińcom. Pytam, co z zieloną granicą, gdzie ludzie o innym kolorze skóry są zostawieni sami sobie w lesie - bez jedzenia, dachu nad głową, pomocy medycznej.

Elmiemu trudno o tym mówić, minęło 25 lat, a nic się nie zmieniło. Nie rozumie, dlaczego ludzie nie mają prawa do szukania bezpieczeństwa, życia bez strachu i lepszej przyszłości dla swoich dzieci. Dlaczego to przestępstwo urodzić się w innym kraju.


Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: [email protected]


Idź do oryginalnego materiału