Dziecięce urazy
Jagoda rozłożyła kaszę po talerzach, a w miseczce syna zrobiła z konfiturą śmieszną buźkę.
— Panowie! Śniadanie! — zawołała, nalewając do kubków świeżo zaparzoną herbatę.
Kuba usiadł przy stole i niezadowolony spojrzał na swój talerz.
— Nie lubię kaszy — mruknął ponuro.
— Co to za nowości? Owsianka jest bardzo zdrowa. jeżeli chcesz iść na lodowisko, trzeba najpierw porządnie zjeść — powiedział Wojtek, siadając naprzeciw syna. Nabrał łyżkę kaszy i włożył do ust. — Mmm… Pyszne. Nasza mama to czarodziejka. Uwierz mi, nikt nie robi tak dobrej owsianki jak ona.
Kuba nieufnie spojrzał na ojca, ale też wziął łyżkę do ręki. Gdy skończył, Jagoda zabrała pusty talerz i przysunęła mu kubek z herbatą.
— Coś się stało? — zapytała męża. — Jesteś ostatnio taki zamyślony. Problemy w pracy?
— Zjadłem wszystko. Kiedy idziemy na lodowisko? — zapytał Kuba radośnie.
— Idź, pobaw się. Muszę porozmawiać z mamą — Wojtek złapał niezadowolone spojrzenie syna. — Zaraz przyjdziemy. Idź już.
Jagodzie przez chwilę wydawało się, iż czyta myśli Kuby. Chłopiec zastanawiał się, czy rozpłakać się, bo lodowisko może nie wypalić po tej rozmowie, czy pójść do pokoju i tam się męczyć. Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową, potwierdzając, iż lodowisko będzie, tylko później.
Kuba zsunął się z taboretu i z obrażoną miną wyszedł z kuchni.
— Więc co cię gryzie? — Jagoda usiadła na jego miejscu.
— Nie wiem, od czego zacząć. Sam nic nie rozumiem — Wojtek pokręcił kubkiem po stole.
— Masz kochankę? Chcesz odejść? — Jagoda zapytała wprost.
— Jagoda, co ty? Jak ci to przyszło do głowy? — Wojtek wybuchnął oburzeniem.
— A co miałam myśleć? jeżeli w pracy wszystko gra, to co cię tak trapi? — Jagoda zaczynała tracić cierpliwość. — Wczoraj prosiłam, żebyś wyniósł śmieci. Skinąłeś głową, ale zapomniałeś. Jesteś rozkojarzony. Mów, tylko nie kłam — dodała ostrzegawczo.
Wojtek spojrzał na żonę uważnie.
— Przyszła do mnie matka — w końcu wykrztusił.
Jagoda widziała, iż słowa przychodzą mu z trudem.
— We śnie? I co ci powiedziała zza światów, iż wyprowadziło cię z równowagi na tyle dni? — zapytała żartobliwie.
— Nie, nie we śnie. Żywa. — Wojtek gwałtownie odsunął kubek. Herbata rozlała się po stole. Jagoda zerwała się, chwyciła gąbkę i wytrzeła kałużę.
— Ależ ona nie żyje. Czy kłamałeś przez te wszystkie lata? — Jagoda cisnęła gąbkę do zlewu i znów usiadła.
— Nie kłamałem. Jak możesz nie rozumieć? Dla mnie naprawdę umarła — Wojtek zirytował się na niezrozumienie żony.
— Dobrze, po kolei. Umarła, żyje… Wyjaśnij. Słucham.
— Co tu wyjaśniać? Miałem wtedy ze dziesięć lat. Ojciec pił. Często się kłócili. Mama była piękna, a on strasznie ją zazdrościł. choćby rękę na nią podnosił. Zakrywała siniaki, ale ja je widziałem.
Tamtego dnia ojciec wrócił pijany. Zaczął oskarżać mamę, iż przez nią pije. Mama milczała, ale to go jeszcze bardziej wkurzało. Poszedłem do pokoju, słyszałem, jak się kłócą. Nagle coś ciężkiego upadło i zrobiła się cisza. Po chwili wyszedłem. Ojciec leżał na podłodze, rozkrzyżowany. Z głowy cieknęła mu strużka krwi. A mama… Stała nad nim, zakrywając usta rękami.
Zauważyła mnie i wypchnęła z kuchni. Powiedziała, iż ojciec tylko się przewrócił, iż zaraz wezwie karetkę. Ale przyjechała policja. Mama wyszła z nimi, mówiąc, iż zaraz wróci i żebym poczekał na ciocię Halinę, siostrę ojca. Siedziałem w przedpokoju, aż przyjechała.
Płakała nad ojcem, nazwała mamę morderczynią, mówiła, iż jej miejsce w więzieniu. Potem kazała mi się spakować i powiedziała, iż będę mieszkał u niej. Co miałem zrobić?
Opowiadała mi mnóstwo złych rzeczy o mamie. Nie wierzyłem, krzyczałem, iż mama jest dobra, iż kochała ojca, iż nie miała żadnych kochanków. Ale nikt mnie nie słuchał. A wujek Jarek, mąż cioci Haliny, radził, żebym nikomu nie mówił, co się stało. Niech wszyscy myślą, iż rodzice zginęli w wypadku. Bo w szkole dokuczaliby mi, iż mam morderczynię za matkę.
Mama nigdy po mnie nie przyszła, nie pisała, nie dzwoniła. Przestałem na nią czekać. Karmili mnie, ubierali, ale nie kochali. Czułem, iż jestem cioci tylko ciężarem.
Pewnego dnia wziąłem z jej portfela dziesięć złotych. Nie pamiętam już na co. Pieniędzy mi nie dawali. Zauważyła i uderzyła mnie. Powiedziała, iż jeżeli jeszcze raz ukradnę, wyśle mnie do domu dziecka.
Czekałem tylko, aż dorosnę i ucieknę. Nie wiem, jak nie zostałem chuliganem albo ćpunem. Po szkole wyjechałem do Krakowa, poszedłem na politechnikę, poznałem ciebie.
Tak przywykłem kłamać, iż rodzice zginęli w wypadku, iż choćby tobie nie powiedziałem prawdy. Bałem się, iż przestaniesz mnie kochać, jeżeli dowiesz się, iż jestem synem morderczyni.
— Boże, ile ty przeszedłeś — Jagoda położyła dłoń na ręce męża. — Nigdy więcej jej nie widziałeś?
— Nie. Kiedy trzy dni temu przyszła do mojej pracy, nie poznałem jej, ale od razu wiedziałem, iż to ona. Poczułem. Wiesz, na początku nie chciałem z nią rozmawiać. Byłem wściekły, iż mnie zostawiła, iż nie napisała, nie zadzwoniła, iż zabiła ojca, zrujnowała mi życie.
Ale spojrzała na mnie w taki sposób, iż zgodziłem się wysłuchać. Poszliśmy do kawiarni koło pracy… Jagoda, boję się sam przed sobą przyznać, ale cieszę się, iż się pojawiła.
— I co powiedziała? Naprawdę zabiła twojego ojca? — Jagoda wpatrywała się w męża.
Wojtek skinął głową.
— Tak jak mówiłem — to był wypadek. Kiedy ojciec zamachnął się na nią, odepchnęła go.— Wiesz co? — Jagoda wzięła głęboki oddech i mocniej ścisnęła dłoń męża — chodźmy dziś wszyscy razem, ja, ty i Kuba, niech wreszcie poznaje swoją babcię.