Prawica jest na ogół bardzo surowa wobec imigrantów, którzy popełniają przestępstwa w swoich nowych państwach, zwłaszcza gdy są to motywowane politycznie morderstwa – no, chyba iż to „nasz” emigrant, a poglądy ofiar są dalekie od jej własnych. To przynajmniej wydaje się sugerować przypadek Janusza Walusia, przed kilkoma dniami witanego przez środowiska radykalnej prawicy niczym bohater, z Grzegorzem Braunem eskortującym go z lotniska. Minął właśnie okres dwóch lat od zwolnienia z więzienia, w czasie którego Waluś nie mógł opuszczać RPA, gdzie mieszkał od początku lat 80. i gdzie w 1993 roku dokonał motywowanego politycznie zabójstwa.
Kanał Zero, jedno z największych mediów internetowych, planował zaledwie trzy dni po przylocie przeprowadzić wywiad z Walusiem i mimo fali krytyki ten pomysł podtrzymuje, chociaż rozmowę przełożono ze względu na niedyspozycję neonazistowskiego terrorysty. Gospodarz wywiadu Krzysztof Stanowski unika takich określeń, najwyraźniej nie zrobiwszy wcześniej dziennikarskiego researchu i nie znając przez to zbyt dobrze biogramu rozmówcy. Uporządkowałem więc dla jego pożytku kilka faktów. Nie ma za co.
Morderstwo w celu zatrzymania demokracji, nie komunizmu
Ofiarą Walusia był Chris Hani, przywódca Partii Komunistycznej (SACP) i istotny działacz Włóczni Narodu (Umkhonto we Sizwe, MK), organizacji bojowej związanej głównie z Afrykańskim Kongresem Narodowym (ANC) Nelsona Mandeli. Polska prawica przedstawia Haniego jako krwiożerczego terrorystę, który był o krok od zostania południowoafrykańskim Stalinem. Mieszkańcom RPA komunizm nie kojarzył się jednak z gułagami czy sowieckim modelem politycznym, którego zresztą za czasów Haniego SACP już dawno nie traktowała jako wzoru do naśladowania – w Pretorii czy Kapsztadzie oznaczał przede wszystkim sprzeciw wobec zbrodniczego systemu apartheidu.
W Republice Południowej Afryki władzę polityczną mieli wyłącznie biali, podczas gdy czarnym odmawiano wielu z podstawowych praw człowieka, przymusowo ich przesiedlano i poddawano okrutnym represjom, jeżeli jakkolwiek protestowali. Przesiedlenia objęły miliony ludzi, a ofiary śmiertelne apartheidu liczy się w dziesiątkach tysięcy. Bezpośrednią motywacją do założenia MK stała się masakra w Sharpeville z 1960 roku, w czasie której biała policja zabiła 91 osób dopominających się swoich praw. Mowa tylko o jednej masakrze, wcale nieodosobnionej, podczas gdy rzekomo „terrorystyczna” Włócznia Narodu ma na sumieniu podobną liczbę ofiar cywilnych, ale z reguły przypadkowych i zamordowanych na przestrzeni trzech dekad.
Ogółem Mandela i Hani (od pewnego momentu jeden z liderów MK) odrzucali terror jako narzędzie walki, stosując zamiast tego sabotaż wymierzony w infrastrukturę i instytucje rasistowskiego państwa, które to z kolei permanentnym terrorem utrzymywało większość populacji w stanie podporządkowania białym elitom. Chcąc obalić ten tyrański system, Afrykański Kongres Narodowy oraz jego organizacja bojowa przyjmowały pomoc z zagranicy, w tym ze Skandynawii oraz bloku wschodniego. Ta ostatnia budzi kontrowersje, ale absurdalnym byłoby uznawać, iż świadczyło to o chęci zrobienia z RPA republiki sowieckiej. Akurat Polacy powinni dobrze wiedzieć, iż walczący o wolność nie mogą być zbyt wybredni w poszukiwaniu sojuszników.
Odkładając jednak na bok działalność bojową MK, to na początku lat 90. i tak należała ona do przeszłości – rozpoczął się proces pokojowy, obejmujący demokratyzację kraju i demontaż apartheidu. Najbardziej znanymi politykami w nim uczestniczącymi byli Nelson Mandela oraz prezydent Frederik de Klerk (wspólnie otrzymali Pokojową Nagrodę Nobla). Chris Hani w pełni popierał współpracę obu stron, nawołując do złożenia broni i hamując ekstremistów we własnym obozie. Właśnie dlatego stał się celem Walusia – nie ze względu na dążenie do dalszego rozlewu krwi, ale przez poparcie dla pokoju i zaangażowanie w budowę demokratycznego RPA.
Polski pionek w grze rasistowskich Burów
Obrońcy apartheidu wewnątrz elit politycznych protestowali przeciwko każdemu poluzowaniu śruby, od zezwolenia na mieszane małżeństwa po likwidację stref tylko dla białych. W 1993 roku mówiono już o pierwszych w historii RPA demokratycznych wyborach, co dla rasistowskich radykałów było nie do pomyślenia, ponieważ czarni mogliby przegłosować burskie elity. Trzeba więc było wywołać kryzys polityczny, który położyłby kres rozmowom pokojowym, a za najlepszy ku temu sposób uznano zabicie któregoś z antyrasistowskich liderów, podburzenie czarnych i wykorzystanie okazji do wyprowadzenia wojska na ulice w celu utopienia protestów we krwi. Potrzeba było tylko wykonawcy pierwszego z punktów planu.
Okazał się nim imigrant ze wschodniej Europy. Janusz Waluś kilka lat po przybyciu do RPA zainteresował się Afrykanerskim Ruchem Oporu (Afrikaner Weerstandsbeweging, AWB), organizacją głoszącą wyższość rasy białej, która swoją ideologią i symboliką wyraźnie nawiązywała do III Rzeszy. Polski imigrant chodził na jej spotkania i chociaż, jak sam później wspominał, początkowo potrzebował tłumaczenia wystąpień, to neonazistowska estetyka go bynajmniej nie odstraszyła. Równocześnie Waluś został członkiem Partii Konserwatywnej, która była ugrupowaniem białych elit (głównie burskich) sprzeciwiających się demontażowi apartheidu.
Właśnie jeden z liderów tej partii Clive Derby-Lewis urobił Walusia, ostatecznie namawiając go do przeprowadzenia zamachu, dając broń i listę celów. Znalazł się na niej również Nelson Mandela, ale po zastrzeleniu Haniego gwałtownie schwytano sprawcę. Nadzieje zleceniodawców Walusia nie spełniły się, wręcz przeciwnie – burscy zwolennicy demokratyzacji w obawie przed rozruchami przyspieszyli proces, Mandela uspokoił czarnych, a wojsko nie interweniowało w obronie apartheidu. Rok po śmierci Haniego popierany przez komunistów ANC zdobył ponad 60 proc. głosów w pierwszych wolnych wyborach w RPA. Rasiści ponieśli porażkę, podczas gdy zagrożenie komunizmem nigdy się nie zmaterializowało, choć bynajmniej nie za sprawą zabójstwa Haniego, który pośmiertnie patronuje wielu szkołom i ulicom.
Najbardziej kuriozalny w całej tej sprawie jest kult, jakim otoczono w Polsce zmanipulowanego mordercę na usługach burskich elit. Na przestrzeni lat banery wychwalające Walusia często wywieszano na trybunach stadionów, jego wizerunki pojawiały się na manifestacjach skrajnej prawicy, chwalili go politycy Konfederacji, ale również PiS-u. Sympatię dla neonazistowskiego terrorysty wyrazili ostatnio chociażby Dariusz Matecki czy Przemysław Czarnecki, radując się z powrotu Walusia do Polski oraz planowanego wystąpienia w Kanale Zero.
Stanowski adwokatem neonazisty?
Apologetów Walusia w pozytywnym nastawieniu utwierdzają wypowiedzi założyciela Kanału Zero. Krzysztof Stanowski w reakcji na krytykę wywiadu z mordercą podkreśla, iż dziennikarstwo polega na rozmawianiu z każdym, co jest rozsądnym argumentem, z którym oczywiście można polemizować. Gorzej, iż Stanowski zaangażował się czynnie w obronę Walusia i powiela skrajnie prawicową propagandę, a to każe wątpić w jego obiektywność, a choćby rzetelność.
Pisząc o Walusiu, Stanowski kluczy, wspomina o skomplikowanej historii, wielopoziomowości i trudnych do oceny motywacjach. Mimo przynależności polskiego terrorysty do suprematystycznej AWB i chęci zabicia liderów walki z apartheidem podaje w wątpliwość jego neonazistowskie przekonania, bo „nie natrafił” na wypowiedzi to potwierdzające. Stanowski nie ma natomiast ani odrobiny zrozumienia dla ofiary – Chris Hani jest w oczach właściciela Kanału Zero „komunistycznym zbirem i terrorystą”, niezależnie od kontekstu politycznego i historycznego. Jego śmierć Stanowski porównał do hipotetycznego zabójstwa Putina, co jest chwytem wyjątkowo niskich lotów, absurdalnym dla wszystkich, kto choć trochę zna historię RPA.
Takie stronnicze postawienie sprawy relatywizuje, a choćby usprawiedliwia mord dokonany przez Janusza Walusia. Prowadzący wywiad „dziennikarz” z góry stawia rozmówcę w roli bohatera, skoro zabita przez niego postać była najwyraźniej inkarnacją Bolesława Bieruta. Wybielając rasistowskiego ekstremistę, Kanał Zero dołącza do coraz szerszego grona mediów zapraszających skrajną prawicę (w tym tę neonazistowską) na salony, torując jej drogę ku politycznemu mainstreamowi. Chyba iż rozmowa okaże się zupełnie inna, niż należałoby się spodziewać po dotychczasowych deklaracjach.
Może Janusz Waluś w wywiadzie wyrazi skruchę, przyzna się do błędu i odetnie od swoich dawnych poglądów? Albo przynajmniej Stanowski zachowa się jak dziennikarz i zamiast rozgrzeszać swojego rozmówcę, postawi go w ogniu trudnych pytań, nie dając szansy na szerzenie fałszywej narracji o powstrzymaniu komunizmu w RPA? W obu przypadkach byłbym bardzo zaskoczony (pozytywnie) i odwołałbym przynajmniej część krytyki – natomiast liczni apologeci Walusia przeżyliby gorzki zawód. Coś mi jednak mówi, iż mam za wysokie oczekiwania.