Czego nie wolno fotografować na granicy? Straż graniczna wciąż utrudnia pracę dziennikarzom

8 miesięcy temu

Straż graniczna i Wojsko Polskie wciąż utrudniają informowanie o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Właśnie przekonała się o tym dwójka dziennikarzy z Niemiec.

W lutym tego roku Laszlo i Marshl, freelancerzy z Niemiec, którzy wolą nie podawać swoich nazwisk, przyjechali na Podlasie, by zbierać materiały do reportażu o kryzysie humanitarnym, który trwa na granicy już od prawie trzech lat.

Jak donoszą działające tam organizacje pozarządowe, sytuacja nie zmieniła się na lepsze po objęciu władzy przez Koalicję 15 października. Wciąż realizowane są pushbacki, a ludzie w drodze przez cały czas padają ofiarami przemocy, także z rąk polskich służb mundurowych. W ostatnim czasie Grupa Granica informowała, iż podlaska straż graniczna przyznała się do tzw. odstawienia do linii granicy aż 325 osób między 13 grudnia a 4 marca, czyli już pod rządami Donalda Tuska.

Do obecnej sytuacji na granicy odniosła się w ostatnim czasie także Agnieszka Holland, reżyserka nagradzanego filmu Zielona Granica. Podczas gali wręczenia Orłów, odbierając nagrodę za osiągnięcia życia oraz za najlepszy film, czyli właśnie Zieloną granicę, powiedziała:

„Na tej granicy, którąśmy opowiadali, wciąż dzieją się rzeczy, które dziać się nie powinny. Wiem: geopolityka, wielkie sprawy, bezpieczeństwo granic – ale wiem też, iż w momencie, kiedy straż graniczna dalej torturuje ludzi i okazuje im pogardę, nie ma zwycięstwa demokracji i człowieczeństwa”.

Za poprzedniej władzy nieraz słyszeliśmy o zastraszaniu pracowników humanitarnych na granicy oraz kryminalizacji pomocy humanitarnej. Ale jak pokazuje doświadczenie Laszlo i Marshla, mundurowi przez cały czas chętnie wykorzystują niewiedzę i strach osób, które chcą dokumentować to, co się na pograniczu dzieje.

Chcieli nas zastraszyć

Szliśmy od Białowieży wzdłuż zapory granicznej. W pewnym momencie zauważyliśmy prowizoryczne szałasy, kryte niebieską folią, w których stacjonują żołnierze pilnujący granicy z Białorusią. Nie podchodziliśmy zbyt blisko zachowywaliśmy odległość ok. 15 metrów od zapory.

– Zaczęliśmy robić zdjęcia, bez twarzy żołnierzy. Jesteśmy pewni, iż nigdzie nie było żadnych znaków zakazujących fotografowania opowiadają Laszlo i Marshl.

Do incydentu doszło 7 lutego około godziny 16.00.

Gdy dziennikarze wyszli z lasu, na drodze pojawiły się dwa samochody, otaczając ich z przodu i z tyłu. Z pojazdów wysiadło czterech strażników granicznych i żołnierz. Tylko jeden funkcjonariusz SG, jak zapewniają, mówił po angielsku.

Żołnierz był wściekły. Miał ze sobą broń długą. Co prawda nie celował w nas, ale trzymał palec na spuście mówią dalej.

W trakcie zatrzymania żołnierz zaczął krzyczeć: „Wiemy, iż robiliście zdjęcia. Macie pokazać aparaty!”. Dziennikarze odparli, iż nie mają takiego obowiązku. Ale mundurowi naciskali dalej.

Powiedzieli, iż jeżeli tego nie zrobimy, będziemy mieć duże problemy. Próbowali też argumentować, iż przecież oni nie przychodzą do naszego domu i nie robią zdjęć na przykład naszym kwiatkom.

Z każdą minutą mundurowi stawali się coraz bardziej agresywni. Zabrali nasze dokumenty do samochodu, a potem znów wykłócali się o zdjęcia. W końcu ulegliśmy i pokazaliśmy im aparat. Na jednym ze zdjęć było widać pustą butelkę po wódce na tle muru granicznego. Wtedy się wściekli. Żołnierz zaczął wykrzykiwać, iż mamy je natychmiast usunąć.

Funkcjonariusze przekonywali, iż dziennikarze nie mają prawa fotografować infrastruktury granicznej. Ale przecież jedyne, co było widoczne na zdjęciach, to drut z concertiny, płot i szałas. Na zdjęciach nie było żadnych słupów z kamerami ani choćby twarzy żołnierzy relacjonują.

Chcieli nas zastraszyć, to pewne. Zaczęli nas wypytywać, skąd jesteśmy i gdzie nocujemy. Nie chcieliśmy odpowiadać na te pytania, ale byli coraz bardziej agresywni, a my nie mieliśmy zasięgu w telefonach. Zaczęliśmy się obawiać, iż mogą nam skonfiskować sprzęt. Ostatecznie usunęliśmy zdjęcia, a oni pozwolili nam odejść.

Z tego dnia dziennikarzom udało się zachować tylko fotografie, które mieli w aparacie analogowym.

To był pierwszy dzień Laszlo i Marshla na Podlasiu. Przez kolejne siedem dni dziennikarze byli regularnie zatrzymywani i legitymowani przez funkcjonariuszy SG.
Prawdopodobnie chcieli utrudnić nam pracę komentują.

Tylko jednego dnia, gdy towarzyszyła im pracowniczka Grupy Granica, żołnierze, mimo iż pojawili się na ich drodze, nie zatrzymali ich i nie zadzwonili po służby graniczne.

Razem z tą osobą wróciliśmy do miejsca, gdzie zatrzymano nas po raz pierwszy. Sprawdziliśmy raz jeszcze, czy nie było żadnego zakazu fotografowania. Dlatego jesteśmy pewni, iż nie złamaliśmy prawa mówią.

Gdy wrócili na miejsce z osobą z Grupy Granica, zrobili zdjęcia po raz drugi. Tym razem nikt ich nie legitymował ani nie robił im problemów.

Co na to prawo?

Butelka po wódce przy obozowisku wojskowym na granicy z Białorusią. Fot. Laszlo i Marshl

Poprosiliśmy o opinię w tej sprawie Konrada Siemaszkę, koordynatora pomocy prawnej dla dziennikarzy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Zmuszenie dziennikarzy do usunięcia materiału zdjęciowego budzi bardzo poważne wątpliwości, i to z kilku powodów komentuje prawnik. Jak zapewnia, nie ma w tej chwili żadnego zakazu fotografowania zapory granicznej. Taki zakaz obowiązywał w okresie tzw. stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej chociaż wprowadzenie tamtego zakazu również budziło zastrzeżenia pod względem legalności.

Co prawda, w sierpniu 2023 roku wprowadzono nowe ograniczenia fotografowania, które dotyczą m.in. obiektów szczególnie ważnych dla obronności. Jednak mowa tu jedynie o obiektach, które zostały oznaczone specjalnym znakiem graficznym tłumaczy ekspert, zaznaczając przy tym, iż ten znak powinien być jasno określony w rozporządzeniu MON, a takie rozporządzenie, jak dotąd, nie zostało przyjęte. To oznacza, iż choćby gdyby dziennikarze robili zdjęcia takim obiektom na odcinku zapory granicznej, nie złamaliby prawa.

Co więcej, jeżeli taki zakaz by obowiązywał, to i tak nie widzę żadnej podstawy prawnej, która umożliwiłaby funkcjonariuszowi SG nakazanie usunięcia zdjęć stwierdza i dodaje, iż zmuszanie do skasowania fotografii jest bardzo mocną ingerencją w prawa dziennikarzy do relacjonowania tego, co dzieje się na granicy.

Dopytujemy więc, czy całą tę sytuację można nazwać próbą zastraszenia dziennikarzy w trakcie wykonywania pracy.

Można ją wręcz rozpatrywać w kategoriach przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy straży granicznej i Wojska Polskiego. Czyli możemy mieć do czynienia z sytuacją, w której funkcjonariusz publiczny, wykraczając poza swoje kompetencje, działał na szkodę interesu publicznego lub prywatnego – a opisane tu zdarzenia mogą być analizowane pod tym kątem.

Zdaniem Siemaszki należy również rozważać, czy takie działania nie podchodzą pod utrudnianie krytyki prasowej, co jest przestępstwem w świetle prawa prasowego.

Zwróciliśmy się o komentarz w sprawie do Ministerstwa Obrony Narodowej. Czekamy na odpowiedź.

Idź do oryginalnego materiału