Gdy przyjechały pogotowie i policja, siedziała na schodach i szlochała. Była boso i na stopach było widać ślady krwi. W mieszkaniu na strychu leżały zaś ciała dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał lat 72, drugi – 58. Mieli takie obrażenia, iż lekarz mógł stwierdzić tylko zgon.
Zatrzymana przez policjantów 20-letnia wówczas Julia K., wnuczka jednej z ofiar, stanowczo zaprzeczała, iż jest sprawczynią tych zabójstw.
– Na pewno nie zabiłam swojego dziadka, bo on był bardzo kochany: czasami pożyczał mi pieniądze i częstował alkoholem – mówiła.
W notatce służbowej funkcjonariusz napisał, iż „kontakt z zatrzymaną był bardzo utrudniony, bo nie składała logicznych zdań, nie udzielała pełnych odpowiedzi i często zmieniała temat. Każde zdanie rozpoczynała od: „Ja tego nie zrobiłam”. Pytana o swoje uzależnienie od alkoholu i agresję, odpowiedziała: „Pier… to, co o mnie gadają, bo ludzie gadają głupoty”.
Pijaństwo i awantura na strychu
Julia K., wraz ze swoim czteroletnim dzieckiem, matką i dziadkiem mieszkała w domku jednorodzinnym w małej miejscowości pod Głogowem na Dolnym Śląsku. Ojciec dawno od nich odszedł, miał kłopoty z alkoholem. Skończyła zaledwie szkołę podstawową w Czechach, gdzie przez jakiś czas mieszkała. Tam też poznała ojca swojego dziecka, ale się z nim rozstała.
Pierwszy raz alkohol wypiła w wieku 15 lat, a od pewnego czasu piła już ciągami, czasami choćby pół litra dziennie. Nigdy nie chciała się leczyć odwykowo. Po pijanemu kilka razy zamierzała zakończyć swoje życie, cięła sobie ręce. Bywała też agresywna wobec matki i dziadka – straszyła, iż ich pozabija. Dlatego w rodzinie prowadzona była procedura Niebieskiej karty. Miała też epizod z narkotykami. Nigdy nie pracowała.