Aleksandra Walczak w piątek 12 marca 2004 roku wracała samochodem z urlopu w Szczyrku. Spędzała tam czas z synem Danielem i jego kolegą. Ona jechała swoim autem, syn z kolegą - oddzielnym. Wyruszyli ze Szczyrku i po pewnym czasie się rozdzielili, Daniel jechał nieco szybciej. Dokładnie o godz. 23.28 kobieta zadzwoniła do syna. Przekazała, iż mija Papowo Toruńskie (w tej miejscowości mieszkał Daniel z żoną i nowo narodzonym dzieckiem). Choć początkowo miała do nich wstąpić, uznała, iż jest zbyt późno i pojedzie do swojego domu pod Grudziądzem. Wtedy rozmawiali po raz ostatni.
REKLAMA
Zobacz wideo
Czy wiesz, co zrobić, gdy zaginie ktoś bliski?
Dziennikarka od "zadań specjalnych" nie przyszła do pracy, pierwszy raz bez usprawiedliwienia
Od tamtej pory syn nie miał kontaktu z matką. Początkowo niczego jednak nie podejrzewał. Niepokoić się zaczął dopiero w niedzielę, gdy nie zareagowała na wysłaną w sobotę wieczorem wiadomość na temat wnuka. Wtedy mężczyzna zorientował się, iż SMS nie dotarł choćby do skrzynki. Gdy w poniedziałek dziennikarka grudziądzkiej redakcji "Nowości" nie pojawiła się w redakcji, jej współpracownicy zaczęli się niepokoić. Tego dnia do domu matki przyjechał też syn. Zastał tam tylko ojczyma, który twierdził, iż nie widział żony od momentu, gdy wyjechali do Szczyrku, czyli około dwóch tygodni. Zaniepokojony Daniel zgłosił więc sprawę na policję.
Ewa zaginęła 21 lat temu. 10-latka poszła do lasu i już nie wróciła
Sprawę od razu potraktowano poważnie. Ze względu na profesję kobiety zarządzono poszukiwania pierwszej kategorii - podejmowane jest ono w przypadku podejrzenia uprowadzenia. Ola była bowiem dziennikarką od "zadań specjalnych". Zajmowała się sprawami kryminalnymi - relacjonowała m.in. proces zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, to ona po raz pierwszy pisała też o Edwardzie S., "królu polskiej mafii węglowej", dodatkowo przyczyniła się do zatrzymania gangu Maksa, który terroryzował okolicznych handlowców. Część z tych skazanych była już na wolności, prawdopodobna była więc wersja, iż jej zniknięcie mogło być zemstą. Hipotezy nie udawało się jednak potwierdzić, ani jej zaprzeczyć. Ale tropów było więcej.
Samochód koło dworca, niezbadane ślady. W tle wniosek o rozwód
W środę 17 marca samochód Aleksandry został odnaleziony na Dworcu Głównym w Toruniu. To sugerowało, iż kobieta mogła porzucić swoje dotychczasowe życie i wyjechać bez pożegnania, ale w tę wersję nie mógł uwierzyć jej syn. Jeszcze niedawno kobieta snuła plany na przyszłość, cieszyła się wnukiem i marzyła, by pomagać go wychowywać. Dlaczego miałaby zniknąć bez słowa?
W samochodzie brakowało komórki Oli i dokumentów, ale z jej konta w banku nie zostały pobrane żadne pieniądze, wiadomo, iż przy sobie miała 150 zł. przez cały czas znajdowały się też tam jej bagaże. Nie wyjaśniono, czyj był zabezpieczony odcisk palca w samochodzie (wykluczeni zostali: mąż, syn i jego kolega), ani znajdujące się tam włosy - wskazuje torun.naszemiasto.pl.
Podinsp. Mieczysław Borowicz cytowany przez tygodnik "Przegląd" wskazywał, iż według osoby opiekującej się parkingiem samochód pojawił się tam najwcześniej we wtorek. Co więc się z nim działo od piątku? Na to pytanie również nie znaleziono odpowiedzi. Z kolei w notatkach prokuratorskich, do których dotarły "Nowości", wspomniano o sygnałach, iż mąż Oli mógł być widziany w Toruniu, gdy kupował jedzenie dla psa. Ten jednak nie był w stanie określić, czy rzeczywiście przyjechał wtedy do miasta. Co ciekawe, tuż przed wyjazdem z synem, kobieta złożyła papiery rozwodowe i nie chciała być w domu, gdy mąż je odbierze.
Syn Aleksandry był bardzo zaangażowany w śledztwo, jej mąż - w znacznie mniejszym stopniu. Nie uczestniczył w działaniach policji, odmawiał poddania się badaniu wariografem, co argumentował problemami zdrowotnymi, odmawiał też przekazania listy telefonów do bliskich i znajomych. Jak wskazał dziennik, z dużym zaangażowaniem regulował natomiast sprawy finansowe (jak wskazywał syn Aleksandry, jego mama była majętną osobą).
Annette wygrała rejs na loterii. Została po niej tylko czarna torebka
Służbom udało się stworzyć profil psychologiczny sprawcy - według nich za zniknięcie Oli odpowiada dwóch mężczyzn w wieku od 25 do 55 lat. Mieli oni wszystko zaplanować i próbować zmylić policję (m.in. podstawionym autem). Prokuratura jest natomiast przekonana, iż motyw zabójstwa (o ile do niego doszło), to zemsta i pobudki finansowe.
Nie wszystkie tropy zostały zweryfikowane. Mowa, chociażby, o słowach człowieka opisanych w policyjnej notatce jako "emerytowany policjant". Sugerował on, iż Ola miała zostać zamordowana na zlecenie kogoś z rodziny. Wskazywał na Ormianina (rzekomo pracującego w jednym z klubów nocnych w Grudziądzu), który miał za to dostać 50 tysięcy złotych. Do morderstwa miało dojść poprzez upozorowanie wypadku w pobliżu miejscowości Skoki, by zatrzymać przejeżdżającą dziennikarkę. Później miała zostać zamordowana, a jej ciało wrzucone do bagna. Policja nie dała jednak wiary temu tropowi, bo w województwie nie ma miejscowości o dokładnie tej nazwie, choć są Skoki Małe i Skoki Duże i mogła nimi przejeżdżać Aleksandra Walczak.