Dwóch godzin było mało, by opowiedzieć o wszystkim, co piękne w Maroku. Ale już sto dwadzieścia minut wystarczyło, by zaciekawić tym krajem i wzbudzić wśród słuchaczy klasyczne reisefieber. Wczorajsze spotkanie Jakuba Ciećkiewicza w tarnowskiej Miejskiej Bibliotece Publicznej było taką wyprawą na sucho w kierunku Fezu, Tangeru, Casablanki czy na południe kraju – przez Agadir – w kierunku Zachodniej Sahary.
A może by tak eksplorować kraj rządzony przez sułtana Muhammada IV uzbrojony w książkę „Ucieczka do Tangeru w Królestwie Maroka”, w której autor zabiera nas w świat hipisowskich kolonii, pól „malowanych haszyszem rozmaitem”, dyskusji z zakonnicą pochodzącą z Wadowic, która na swoje nieszczęście, jak sama twierdzi, przyprowadziła na marokańską wieś prąd? Czy uścisnąć dłoń „Małego Brata od Jezusa” ze zgromadzenia, które założył Karol de Foucald, który cudem uniknął rzezi w Algierii z rąk muzułmanów, a mimo to wierzy w przyjaźń między chrześcijaństwem a islamem? Albo by uświadomić sobie, jak wiele kultura Maroka dała światu, gdy kraj ten, w czasach średniowiecznych, był prawdziwą potęgą umysłową i kulturalną?
I by być trochę jak awanturnik Jan Potocki, autor „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, który jako pierwszy Polak odwiedził wspominane ziemie. Zawiózł tam szablę otrzymaną od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, w zamian otrzymując wałacha, którym chciał przemierzyć cieśninę między Afryką a Europą.
Marzeniem Jakuba Ciećkiewicza jest odnalezienie tej szabli. Może dlatego ciągle lata na Czarny Ląd. Ba, myśli, poważnie o tym, by w Maroku osiedlić się na dłuższy czas, a może choćby na stałe.
Póki co, zabrał w tę niezwykle pasjonującą podróż tych, którzy przybyli na spotkanie w tarnowskiej MBP. Z ręka na sercu. Warto było.
fot. Artur Gawle

















