Czy Polska jest państwem nieuleczalnie narkofobicznym? Tak, wiem – w tegorocznych wyborach prezydenckich po raz pierwszy zagłosują osoby, dla których już samo pojęcie „narkofobii” brzmi skandalicznie. W społeczeństwach zarządzanych przez strach, różne fobie – jak homofobia czy ksenofobia – od dawna są zaprzęgane do szczucia na mniejszości. Co mają z tym wspólnego narkotyki, które niszczą życia, produkują fentanylowe zombie w USA, a w Polsce napędzają działalność „gangów ze Wschodu”, z którymi chcą walczyć politycy od prawa do lewa?
Nie zawsze tak było: 10–15 lat temu o narkofobii pisały „Gazeta Wyborcza” i Krytyka Polityczna (wielokrotnie), powstawały raporty Rzecznika Praw Osób Uzależnionych, o głęboko wtłoczonym w system prawny i w kulturę mechanizmie przesadnie emocjonalnego reagowania na problem i strzelania z armaty do wróbli mówiły profesorskie autorytety w dziedzinie biologii (Jerzy Vetulani) czy prawa (Monika Płatek). Ba, 14 lat temu na Uniwersytecie Warszawskim odbyło się choćby pierwsze spotkanie Koalicji Kobiet Przeciw Narkofobii – wydarzenie z dzisiejszego punktu widzenia co najmniej surrealistyczne.
Dyskusja na ten temat nie przebiegała w próżni. W październiku 2010 roku premier Donald Tusk zdelegalizował dopalacze i zamknął działające niemal na każdym rogu sklepy z tymi „produktami kolekcjonerskimi”, na których funkcjonowanie przez dobre trzy lata rząd przymykał oko. Latem 2024 roku Tusk ostrzegał przed zagrożeniem fentanylem, co zwiastowało renesans represyjnej polityki państwa w zakresie tzw. wojny z narkotykami.
Na razie nie wygląda, żeby Polacy pokochali syntetyczne opioidy, ale proponuję manewr wyprzedzający – zaszczepiajmy się na narkofobię i zalegalizujmy (na razie tylko) marihuanę.
Porozumienie ponad podziałami
Choć taki postulat w środku kampanii wyborczej może zaskakiwać – w końcu to politycy wiedzą najlepiej, jakie kwestie najbardziej interesują Polaków, a nic nie wskazuje, by polityka narkotykowa była dla nich szczególnie istotna – to ma konkretne umocowanie w rzeczywistości. W obecnym Sejmie działają aż dwa zespoły parlamentarne zajmujące się tym tematem. Głośne w ostatnim czasie sztuczna inteligencja czy platformy cyfrowe nie doczekały się żadnej sejmowej ekipy specjalistów, a wolny rynek tylko jednej – co pokazuje, iż legalizacja lub depenalizacja marihuany jest dla parlamentarzystów priorytetem.
Pierwszy legalizacyjny team tworzą wyłącznie posłowie Konfederacji. W skład drugiego, bardziej inkluzywnego zespołu depenalizacyjnego wchodzą osoby poselskie z wielu ugrupowań, a wśród współprzewodniczących znajdziemy politycznych celebrytów: Ryszarda Petru i Klaudię Jachirę. Jak widać, kwestia marihuany łączy polityków z ugrupowań o odmiennych profilach ideologicznych, choć z nadwyżką ultraliberałów. Jedyną zaś partią, która nie chce mieć z tematem nic wspólnego, jest PiS – w deklaracjach skrajnie narkofobiczny, za którego rządów mimo to zalegalizowano medyczną marihuanę.
Skoro „medyczniak” jest w Polsce legalny, a nielegalna jest jakakolwiek hodowla, to kolektywne ciało Świętego Polskiego Przedsiębiorcy cierpi katusze. To jakby całkowicie zakazać wydobycia węgla w Polsce, jednocześnie pozwalając wybranym firmom i osobom na jego dalsze spalanie – po prostu skazujemy się na import konopi z drugiego końca świata.
Z kolei lewica parlamentarna łatwo wskoczyła w narkofobiczne buty i zdaje się nie dostrzegać, iż granie wyłącznie na fortepianie zakazów i ograniczeń, dotyczących np. sprzedaży i reklamy alkoholu, niekoniecznie przysparza jej popularności. Lewicowi politycy i polityczki rozumieją za to, iż dalsze skazywanie nastolatków i nastolatek za najmniejsze ilości suszu to żadne prawo i żadna sprawiedliwość.
Postępująca autokolonizacja Polski na modłę amerykańską aż prosi się o przypomnienie, iż sprzedaż marihuany w celach rekreacyjnych jest legalna w 24 stanach. Wiele wskazuje na to, iż choćby otoczony armią ultrakonserwatywnych oszołomów Trump nie ma większych problemów z kontynuacją polityki Bidena poprzez zwiększenie swobody handlu i rekreacyjnego użytkowania na poziomie federalnym.
Aktualność narkofobii
Kilka dni temu Rafał Trzaskowski zaczął domagać się zdecydowanych działań w sprawie „gangów ze Wschodu”, które zajęły miejsce polskiej mafii i wracają, żeby terroryzować kraj. Zalewanie Warszawy narkotykami przez grupy przestępcze tym razem nie było głównym celem ataku kandydata KO na prezydenta, ale regularnie rozprawiający się z praskimi dilerami Trzaskowski dobrze wie, iż na liście strachów o największych oczach handlarze narkotyków znajdują się co najmniej równie wysoko co wyrywacze torebek.
Trzaskowski idzie tu szlakiem przetartym przez Lecha Kaczyńskiego, który piastując różne stanowiska – w tym prezydenta Warszawy – na przełomie wieków, zbudował wokół siebie aurę szeryfa, co przestępcom się nie kłania. Dziś bezpieczeństwo znów jest tematem numer jeden, a w obliczu histerii antymigranckiej, antywschodniej i antynowoczenej Polacy tylko czekają, aż władza jeszcze trochę zaciśnie pętlę represji.
Wczoraj opublikowane zostały wyniki śledztwa poświęconego narkobiznesowi, w które zaangażowanych było kilka redakcji i co najmniej jedenaście osób. Autorzy nie domagają się represji wprost, ale sugerują ten kierunek. Nie dlatego, iż dziennikarze OKO.press, „Gazety Wyborczej” czy „Newsweeka” są urodzonymi narkofobami – a dlatego, iż język narkofobii jest tak potężny, podstępny i uniwersalny.
Z tekstu dowiemy się zatem, iż brakuje policjantów do zajmowania się ganianiem za antyspołecznymi marihuanistami, mefedroniarzami i innymi kreaturami, iż do handlu narkotykami dochodzi dzięki Telegrama, który nie śledzi użytkowników, a InPost obowiązuje tajemnica korespondencji, o ile przy przeładunku przypadkiem nie rozerwą paczki z narkotykami.
Rozwiązania nasuwają się same: więcej policjantów, więcej uprawnień dla policjantów, więcej danych z komunikatorów udostępnianych służbom, więcej kontrolowanych transakcji przy użyciu blika, więcej możliwości reagowania dla pracowników InPostu (bo przecież nie regulacji). W Chinach działa!
Tymczasem szperający po szyfrowanym Telegramie Łotysze zatrzymali w ubiegłym roku 47 osób. Nie jestem pewien, czy to gra warta świeczki, skoro objęty tajemnicą korespondencji InPost miał według nieoficjalnych informacji dziennikarskiej supergrupy przejąć w tym samym okresie pół tony narkotyków – sporo tych paczek musiało im się przypadkiem rozerwać.
Spektakl hipokryzji
W oparciu o znajomość historii – a konkretnie miejsca „wojny z narkotykami” w amerykańskiej polityce obronnej po upadku muru berlińskiego oraz mrocznej historii samej antynarkotykowej krucjaty, opisanej m.in. przez Johanna Hariego w książce Ścigając krzyk – a także świadomość skali konsumpcji, rekomendowałbym działania mniej represyjne. Wygląda na to, iż choćby wsadzenie do więzienia kilkudziesięciu osób biorących udział w kryminalnym procederze nie zatamuje fali narkotykowej suplementacji.
Przedstawianie rekreacyjnego zażywania substancji psychoaktywnych jako ciosu wymierzonego w fundamenty cywilizacji i wykorzystanie jako politycznego straszaka staje się zresztą spektaklem coraz bardziej rażącej hipokryzji.
Tajemnicą poliszynela jest to, iż administracja Trumpa regularnie sięga po silne stymulanty i środki uspokajające. Plotki na temat samego prezydenta głoszą, iż od amfetaminy w różnych postaciach – m.in. Adderall – uzależniony jest od lat 70., co dla czytelników amerykańskiej prozy przedmieść z lat 50. albo Paula B. Preciado również nie będzie niczym zaskakującym. Od czasu drugiej wojny światowej choćby gospodynie domowe zabijały w ten sposób nudę, kiedy ich nafaszerowani tym samym specyfikiem mężowie dzielnie walczyli w kolejnych pochłaniających tysiące ofiar wojnach.
Nie musimy od razu konsultować sprawy z parlamentarnym zespołem ds. wolnego rynku i sprzedawać heroiny w budkach po zamkniętych kioskach Ruchu. Zmiana języka i konfrontacja z faktami, a nie moralna krucjata pełna stereotypów, piętnowania osób uzależnionych i represji wymierzonych w narkopłotki to moim niepopularnym zdaniem krok w dobrym kierunku. W przeciwnym razie przez cały czas będziemy żyć w krainie prawnych kuriozów – jak to, że z pomocą teleporady i receptomatu można kupić tramadol i buprenorfinę, ale nie medyczne konopie.