Przeglądając strony internetowe samorządów, natknęliśmy się na informację, iż w Gorajcu upamiętniono troje dzieci, które w 1965 roku zostały zasypane przez osuwającą się skarpę. Informację zamieszczono 27 czerwca na stronie Urzędu Gminy w Radecznicy.Postanowiliśmy sprawdzić, co takiego 60 lat temu wydarzyło się pod Radecznicą. To nie było takie proste. Na krótką informację natrafiliśmy w prasie: „W dołach po wybranym piasku bawiło się czworo dzieci. W pewnej chwili na dzieciarnię oberwały się skarpy ziemi. Pomimo natychmiastowej akcji ratunkowej wydobyto i uratowano jedno dziecko. Pozostałe poniosły śmierć” – donosił 12 lipca 1965 roku „Kurier Lubelski”.Troje zginęło, ale jedno uratowano! Co się stało? Kto zginął, kto przeżył? Wójt gminy Radecznica Edward Polak podpowiedział nam, żeby podjechać do Zaburza.1.Posłuchaliśmy. W Zaburzu przyjmuje nas Maria Pieczykolan (z domu Kurek). Ma 68 lat. Wychowała się w Gorajcu-Zastawiu. W 1965 roku to była duża miejscowość. W tamtych czasach na wsi wszystkiego mogło brakować, tylko nie dzieci. W Gorajcu-Zastawiu było podobnie. W każdym domu było ich po kilkoro, ale gdzieniegdzie zdarzały się „dwucyfrówki”. – Z mojego rocznika było nas siedemnaścioro, a doliczając dzieci z Gorajca-Starej Wsi i Gorajca-Zagrobla, to w klasie było nas ponad trzydzieścioro – wspomina pani Maria. – Dzieci od najmłodszych lat pomagały w gospodarstwie, pasąc na przykład krowy, grało się w kiczki, ganiało z kółkiem od roweru, popychając go kijem. Telewizor był jeden na całej wsi, u Mazurka. Pamiętam, iż na „Pancerniaków” żeśmy tam z tatem chodzili, ale to już chyba było „po”….„Pancerniaki” to popularny w latach sześćdziesiątych serial „Czterej pancerni i pies”.2.Ojciec był meliorantem. Matka zajmowała się domem i trojgiem dziećmi: 11-letnim Stasiem, 8-letnią Marysią i 6-letnim Józiem. Rodzice postawili dom, a dwóch fachowców z Chłopkowa, Olejnik i Mucha, stawiało piece. Do ich budowy potrzebna była glina. Cała wioska jeździła po ten budulec na tak zwaną Koryciznę, która oddalona była niecały kilometr od wioski. Tam między polami i nieużytkami, w wąwozie, znajdowało się otoczone drzewami i krzewami wyrobisko gliny. – Mama zaprzęgała konia do wozu i jechała, nakopała tyle gliny, ile trzeba, i wracała do domu – wspomina pani Maria. – Ale tego dnia konia wziął mój starszy brat. Bez wiedzy mamy. Nigdy wcześniej tego nie robił. Pojechał na Koryciznę. A my za nim...PRZECZYTAJ TEŻ: Gorajec-Stara Wieś: Uczczono pamięć zamordowanych na wojnie Żydów i dzieci z tragicznego wypadku z 1965 r. [ZDJĘCIA]3.To było 9 lipca 1965 roku. Piątek. jeżeli ktoś rano zerwał kartkę z kalendarza, to wiedział, iż życzenia imieninowe warto było złożyć Weronice, Sylwii i Ludwice. Dzień był upalny, bez najmniejszego powiewu wiatru. Kwiaty, krzewy, drzewa stały w bezruchu na baczność.4.Wiadomość o tym, iż 11-letni Staś pojechał furmanką na Koryciznę, lotem błyskawicy rozniosła się po wiosce. Jego młodsza siostra, Marysia, gwałtownie poprzebierała kartofle do parnika, bo to należało do obowiązków ośmiolatki, a następnie rowem, żeby jej nikt nie zauważył, puściła się w stronę wyrobiska gliny. – Dużo dzieci tam poleciało – wspomina. – Wśród nich był Józio Zdunek, który lubił mojego starszego brata i miał od niego dostać gołębie. Czesia Bielaka wysłali, żeby przygonił krowę z łąki, to też tam – poza stodołami – pobiegł. Był i nasz najmłodszy brat, Józio. To było bardzo mądre dziecko. Jak miał pięć lat, to sam już latał półtora kilometra do sklepu po cukier, żeby był na śniadanie. Dużo dzieci tam się zleciało. To był taki dzień, jakby coś ich wszystkich tam gnało, jakby musieli tam iść. Wszystko wiało z domu, jakby ich coś tam ciągnęło.5.Staś kończył nabieranie gliny na furmankę, a jego dwaj koledzy patykami kreślili coś na ziemi. – My też chcieliśmy spróbować, a więc za patyki i... wio! – opisuje nasza rozmówczyni. – Okrągła głowa, oczy, nos, buzia, wąsy i mamy chłopa!We czworo tak rysowali. Stali przy pionowej ścianie wyrobiska. Nad ich głowami – niczym dach – znajdował się nawis ziemi, na którym rosły drzewa. W tym miejscu pracujący w polu ludzie chowali się przed deszczem, tu siadała na stołeczku i się modliła stara Bielakowa, pasąc krowę. Dzieci przychodziły tu w lecie na poziomki, jeżyny. – W pewnym momencie koń coś wyczuł, bo zaczął parskać i nogami grzebać – opowiada Maria Pieczykolan, a na jej twarzy widać przerażenie. – W tym momencie ziemia zaczęła pękać, a brat Stanisław tylko krzyknął: „Dzieci, uciekajcie!”.Tu 60 lat temu doszło do tragedii. Pani Maria (na zdjęciu) jedyna ocalała. 6.Ale na ucieczkę było już za późno. – Ja zdążyłam się tylko odwrócić plecami, to mnie ziemia przysypała do kolan tylko. Głowę miałam na wierzchu. Ale tych trzech... od razu nie było. Zniknęli. Mój młodszy brat zdążył jeszcze zawołać do najstarszego: „Stasiu, leć po mamę, to nas wyratuje!” – załamuje ręce nasza rozmówczyni.7.Narobili krzyku. – Usłyszała nas pani Garbaczowa, która na polu dziabała tytoń – opowiada pani Maria. – Przybiegła z motyczką i próbowała mnie odkopać i wyciągnąć za ramiona. Ale nic z tego, bo lewa noga była przywalona jakąś darnią i ja krzyczałam, żeby mnie nie ruszać, bo mi w biodrze nogę urywa.Ziemia się dalej waliła. Bez przerwy.Zleciała się cała wieś. Motykami, łopatami, rękami próbowali odkopać dzieci. Chłopi kopali, przeklinali, płakali. Ciotka pani Marii, Stanisława Leśkiewicz (z domu Pietrzniak), pobiegła po doktora. – W Gorajcu był, u Dziury na krzyżówce, bo tam był ośrodek zdrowia – wspomina pani Maria. – Jak ciotka Stasia powiedziała, iż ziemia dzieci przywaliła, to ten doktor od razu wybiegł z gabinetu, wywracając jakąś szafkę z lekami. Na motor wziął ciotkę, żeby go poprowadziła na miejsce. Nazywał się Bajak i był ze Szczebrzeszyna. To on właśnie dał mi jakiś zastrzyk, a później chyba pomagał szukać chłopców. Zanim wyjęli ostatniego, którym był mój brat Józio, wyrzucili na bok jedenaście fur ziemi! W końcu wszystkich wyciągnęli: Czesio Bielak nie żył, Józio Zdunek zmarł na wozie w drodze do domu. Nasz Józio leżał pod samym wierzchem, ale nikt nie pomyślał, iż może być tak wysoko. Musiało go jakoś odrzucić. Dziadek Pietrzniak tylko odsunął z wierzchu ziemię, a pokazała się koszulka w kratkę. Był jeszcze ciepły, jakby dopiero co zmarł. Musiał się udusić, bo miał całą buzię ziemi.Ona jako jedyna przeżyła.PRZECZYTAJ: V Festiwal Antoniański w Radecznicy – Konkurs Pieśni Antoniańskiej i koncert Bayer Full [ZDJĘCIA]8.Wszystko zaczęło się około 16.30 i trwało do 23. Ziemia sypała się dopóty, dopóki nie wyciągnięto ostatniego z chłopców. Dzień był upalny, ale pod koniec akcji zaczął padać deszcz. Panią Marię podczas odkopywania ktoś ranił motyczką w głowę. Krwawiła. Mama przyniosła ją na plecach do domu. – Marysia była nieprzytomna, na główce miała ranę po motyce – wspomina Marianna Skrzypa (z domu Pietrzniak) z Bortatycz-Kolonii, ciotka i matka chrzestna naszej rozmówczyni. – Rano, gdy się obudziła, zapytała siostrę o swojego brata: „Mamo, a gdzie Józio?”Matka odpowiedziała, iż śpi. – Ale jak się odwróciłam, to zobaczyłam, iż leżał przykryty prześcieradłem na takim stołku – opowiada Maria Pieczykolan.Patrzy na wyblakłe zdjęcia z pogrzebu. Tyle zostało po Józiu.Cisza.9.Białą trumienkę zrobił miejscowy stolarz, Lutek Bielak. Prawdopodobnie nie tylko dla Józia Kurka, ale i dla jego kolegów, czyli Józia Zdunka i Czesia Bielaka. – Z bratem siedzieliśmy za stodołą, jak przychodzili na pogrzeb – wspomina nasza rozmówczyni. – Nie chcieliśmy do nikogo wychodzić. Trauma. Nikt tego wtedy tak nie nazywał, ale ja wiem, iż to była trauma.Chłopców pochowano na trzeci dzień. Nie było sekcji zwłok. Uznano, iż to był nieszczęśliwy wypadek. Na pogrzebie były tłumy. Spoczęli w jednym grobie na gorajeckim cmentarzu.I znowu cisza.10.– Przez długie lata bałam się pójść tam, gdzie to się stało – opowiada pani Maria. – Rodziny zamawiały msze za chłopców, ale w końcu proboszcz powiedział, iż nie ma takiej potrzeby, bo to przecież dzieci zginęły, czyli, jak ksiądz powiedział, aniołki. Tato postawił w tamtym miejscu drewniany krzyż, który się po latach zawalił.Ojciec pani Marii, Marcin Kurek, zmarł w 2011 roku. – No i sześć lat temu przyśnił mi się tato i powiedział: „Weź dzieci i wnuki, pokaż im, gdzie to było” – wspomina jedyna uratowana. – Pojechaliśmy tam przed Dniem Wszystkich Świętych i z synem Piotrem uradziliśmy, iż innej rady nie ma, tylko trzeba to miejsce upamiętnić. Zrobiliśmy postument z cementu, ksiądz podarował nam poświęcony krzyż, który został tam postawiony wraz z tabliczką z imionami i nazwiskami wszystkich trzech. I tak było do tego roku.11.W czerwcu w miejscu tragicznej śmierci chłopców odsłonięta została pamiątkowa tablica. Tablice ustawiano też w dwóch miejscach na Koryciźnie, gdzie podczas wojny zamordowano łącznie 15 Żydów. W wydarzeniu uczestniczyli m.in. Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich, biskup pomocniczy Archidiecezji Lubelskiej ks. Mieczysław Cisło, proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Gorajcu ks. Krzysztof Bylina, wójt gminy Radecznica Edward Polak, prezes Fundacji „Pamięć, Która Trwa” Zbigniew Niziński, a także
społeczność szkolna i mieszkańcy.Jak czytamy na stronie Urzędu Gminy Radecznica, zgromadzeni oddali hołd ofiarom, składając kwiaty i zapalając znicze przy tablicach pamiątkowych, które są symbolem bolesnej historii tego miejsca. Szczególnym momentem była artystyczna część uroczystości – montaż słowno-muzyczny przygotowany przez uczniów Publicznej Szkoły Podstawowej im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Gorajcu, który nadał wydarzeniu głęboko refleksyjny i poruszający charakter.12.Na granitowej tablicy znajduje się napis:„W tym miejscu wskutek obsunięcia się skarpy wąwozu w dniu 9 lipca 1965 r. ponieśli śmierć:Józef Kurek – lat 6Czesław Bielak – lat 9Józef Zdunek – lat 11Pokój ich duszom”.– Jesteśmy bardzo wdzięczni prezesowi fundacji i naszemu wójtowi, iż wszystko tak pięknie udało się zrobić – mówi wzruszona Maria Pieczykolan. – Józio nie przyśnił mi się przez te sześćdziesiąt lat ani razu. Przez te sześćdziesiąt lat nic na tej skarpie się nie ukruszyło. Jak stała, tak stoi. Tylko tych dzieciaków nie ma… Pamiętam, iż dzień przed tą tragedią poszliśmy na czernice na Przykrą Górkę. To za Smoryniem jest. Nazbieraliśmy jagód, już mamy wracać do domu, a oni nam zginęli we trzech: Józio Zdunek, Czesio Bielak i nasz mały Józio. Chodzimy, wołamy, szukamy. Płaczemy, bo jak bez nich do domu wrócimy? W lesie gdzieś zostali. A oni na drugą stronę pagóra przeszli. Na czereśnie. Aż ich gospodarz przegonił. A na drugi dzień… To był taki dzień, jakby coś ich wszystkich tam gnało, jakby musieli tam iść.Cisza…