Zbrodnią połaniecką żyła cała Polska. Kazali im patrzeć, jak zabijają. Zmowę milczenia w końcu przerwano

17 godzin temu
Zdjęcie: Kryminalny Patrol/YouTube.com


Tamte Święta Bożego Narodzenia były wyjątkowo mroczne. Ponad 45 lat temu doszło do potrójnego morderstwa, które wstrząsnęło mediami i zostało okrzyknięte jedną z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u. Sprawcy zabijali na oczach 30 świadków, których sami zawieźli na miejsce zbrodni.
Do makabrycznych wydarzeń doszło w noc wigilijną w 1976 roku. Wówczas 18-letnia Krystyna Łukaszek, która była w piątym miesiącu ciąży, wracała z kościoła wraz ze swoim 25-letnim mężem Stanisławem i 12-letnim bratem Mieciem. Do domu nigdy nie dotarli, a ich ciała odnaleziono na drodze pomiędzy dwiema wioskami. Sprawcy upozorowali zabójstwo na wypadek z udziałem autobusu. W wieloletniej zmowie milczenia uczestniczyło kilkadziesiąt osób, w tym bliscy ofiar.


REKLAMA


Zobacz wideo Adam Bodnar o umorzeniu śledźtwa ws. morderstwa Jolanty Brzeskiej, działaczki spalonej żywcem


Dopadli ich, gdy wracali nocą z kościoła. Świadkowie słyszeli przeraźliwe krzyki ofiar
24 grudnia 1976 roku mieszkańcy Zrębina wybrali się na pasterkę do pobliskiego kościoła w Połańcu dwoma autobusami PKS. Część z nich poszła się modlić, natomiast inni zostali w pojeździe, aby świętować ten niezwykły dzień w nieco inny sposób. Wśród wiernych, którzy odwiedzili tej nocy lokalną świątynię, była Krystyna, jej mąż oraz młodszy brat. W pewnym momencie 18-latka została podstępem z niej wybawiona. Ktoś miał jej przekazać, iż w domu rozpętała się awantura. W efekcie cała trójka ruszyła w stronę swojej wioski. To wszystko było częścią planu niejakiego Jana S., dawnego "króla Zrębina" spokrewnionego z Krystyną i Mieciem. Tuż za przyszłymi ofiarami ruszył autobus wypełniony świętującymi mieszkańcami oraz samochód, za którego kierownicą siedział Józef A. Auto potrąciło 12-letniego chłopca, a para natychmiast ruszyła mu na pomoc. Wtedy zaatakowany został również 25-letni Stanisław. Krystyna próbowała uciec, jednak sprawcą udało się ją dorwać i pozbawić życia, zadając ciosy kluczem z warsztatu.


Wujku, nie zabijaj mnie!


- rozpaczliwie błagała o litość, cytowana przez świadków. Później Jan S. oraz Józef A. przejechali po otariach jednym z pojazdów. Dodatkowo, aby upozorować wypadek, w pobliżu pozostawili pusty autobus. Tę wersję wydarzeń potwierdzić mieli świadkowie, którzy znajdowali się w drugim autobusie. Sprawcy najpierw zmusili ich do oglądania tych makabrycznych scen, a później również do milczenia. Zagrożono im, iż jeżeli ktokolwiek zdradzi milicji prawdę, spotka go podobny los. Przysięgę mieli podpisać własną krwią, a w zamian otrzymali pieniądze.


W bestialski sposób zabili trzy osoby. Dwóch sprawców skazano na karę śmierci
Po wszystkim mieszkańcy wrócili na pasterkę, gdzie modlili się i kolędowali wraz z pozostałymi wiernymi. Następnie znów wsiedli do autobusu i po drodze "natknęli się" na ciała. Na miejscu zjawiła się milicja, która gwałtownie określiła zdarzenie jako wypadek, a świadkowie potwierdzili tę wersję. Sprawę utrudniły również błędy w śledztwie. Sekcja zwłok została wykonana przez lekarza bez uprawnień, a porzucony autobus oddano do kasacji. Ostatecznie zmowę milczenia przerwał 11-letni kolega zamordowanego Miecia. Poszedł pod dom Jana S. i wykrzykiwał hasło "morderca". Wtedy inny mężczyzna postanowił wyjawić prawdę na temat zbrodni, jednak niedługo później odnaleziono go martwego. Miał się utopić. Z czasem we wsi zaroiło się od pogłosek na temat morderstwa, a temat podchwyciła milicja. Niedługo później Jan S. został aresztowany. Do aresztu trafiły jeszcze trzy osoby: dwóch jego zięciów oraz szwagier. Pierwotnie sąd skazał wszystkich na egzekucję przez powieszenie. Później jednak nieco zmieniono wyroki. Jerzy S. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności, natomiast Stanisław K. na 15 lat. Kara śmierci została podtrzymana jedynie wobec Jana S. i jego szwagra Józefa A. Obydwie egzekucje wykonano 23 listopada 1982 roku w Krakowie.


Dziękujemy, iż przeczytałaś/eś nasz artykuł.Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Idź do oryginalnego materiału