„Zaginiona” i tajemnica Willi Chimera – rozmowa z Grzegorzem Gołębiowskim [KONKURS]

2 godzin temu
„Zaginiona” to najnowsza powieść Grzegorza Gołębiowskiego – pisarza i naukowca, którego pasją jest odkrywanie tajemnic przeszłości i tworzenie kryminałów osadzonych w realiach bliskich czytelnikom. Tym razem autor sięgnął po inspirację do jednej z najgłośniejszych zagadek kryminalnych ostatnich dekad w naszym regionie – do historii małżeństwa, które zniknęło bez śladu w Milanówku. W rozmowie naszej rozmowie opowiada, jak dramat Drzewińskich splótł się z fabułą jego najnowszej książki.Zapraszamy również do udziału w konkursie, w którym można wygrać egzemplarz książki „Zaginiona” z autografem i dedykacją od samego autora, Grzegorza Gołębiowskiego. Więcej informacji poniżej.Tajemnica Willi ChimeraWilla Chimera w Milanówku to dom, który przez lata stał się centrum dramatycznych wydarzeń. Nieruchomość odziedziczył Wiesław Drzewiński po stryju, ale na parterze mieszkał już Piotr B. z rodziną, który uzyskał prawo do lokalu jako mieszkanie kwaterunkowe w czasach PRL-u. Konflikt między nimi gwałtownie narastał, bo Piotr B. liczył na przejęcie domu przez zasiedzenie i nie akceptował obecności Drzewińskich. Po ich przeprowadzce w 2005 roku w willi rozpoczęła się seria aktów agresji i utrudniania życia – m.in. odcięcie wody oraz napaści na syna państwa Drzewińskich.W 2006 roku zaginęła Elżbieta Drzewińska, a rok później jej mąż Wiesław. Ciał nigdy nie odnaleziono, a śledztwo borykało się z brakiem dowodów. Kluczową postacią okazał się lokator Piotr B., który został skazany na 15 lat więzienia za nakłanianie do zabójstwa rodziny i planowanie porwania ich synów. W trakcie sądowego procesu pojawiły się nagrania, na których zlecał zabójstwo, jednocześnie starając się mieć alibi na czas „zniknięcia” Drzewińskich.Legendarna Willa Chimera w Milanówku owiana jest niezwykłą tajemnicą. Fot. Grzegorz GołębiowskiTa trwająca latami wojna o willę Chimera – o dom, który był prawnie własnością rodziny Drzewińskich, a przez lata zamieszkiwany przez Piotra B. i jego bliskich – stała się tłem dla tragedii, której okoliczności pozostają do dziś nierozwiązane. Mieszkańcy Milanówka wspominają tę sprawę jako jedną z najbardziej szokujących w okolicy, a budynek dawnej Willi Chimera, zyskał opinię domu przeklętego.Tak dramatyczne tło stało się inspiracją dla Grzegorza Gołębiowskiego do napisania powieści „Zaginiona”, która, choć odsuwa się od bezpośrednich faktów, czerpie z tej historii swoją siłę i napięcie.Naukowiec i pisarz zaangażowany lokalnieGrzegorz Gołębiowski to polski pisarz, ekonomista i nauczyciel akademicki. Jako pisarz zadebiutował w 2018 roku powieścią „Cień przeszłości”. Kolejna książka – „Dziedzictwo” – przyniosła mu nagrodę „Złotego Kościeja”. Następnie wydał „Dług krwi”, pełnoprawny kryminał, w którym zadebiutowali bohaterowie powracający w kolejnych powieściach. W 2022 roku ukazała się książka obyczajowa „Rodzinny sekret”. Jego literatura to połączenie kryminalnej intrygi, historycznych zagadek i fascynacji genealogią.Gołębiowski mieszka w Ożarowie Mazowieckim, aktywnie działa w lokalnej społeczności i często osadza akcję powieści w znanych mu miejscach. Dzięki temu jego proza budzi w czytelniku poczucie autentyzmu i mocnego osadzenia w rzeczywistości.„Każda książka powstaje od nowa, każda to inna opowieść, inna historia do opowiedzenia. Doświadczenie trochę pomaga w procesie pisania, ale emocje związane z premierą zawsze pozostają te same”. Fot. Dawid GrzelczakMiędzy faktem a fikcją – rozmowa z Grzegorzem Gołębiowskim– Jak się pan czuje po wydaniu „Zaginionej”? To musi być za każdym razem ekscytujące – oddać w ręce czytelników swoje „dziecko” i czekać, co się wydarzy.– najważniejsze jest pytanie, jak książka zostanie przyjęta. Słucham uważnie głosów od czytelników – czy się podoba, czy nie. Na razie nie natrafiłem na negatywne opinie, krytycznych uwag jest bardzo mało. Ludziom się podoba i dla pisarza to najpiękniejsza chwila. Czasami bywam wobec siebie krytyczny, ale kiedy czytelnik wraca z takim odczuciem – iż książka rzeczywiście się udała – to jest dla mnie moment idealny. Mogą być przecież różne scenariusze: pisarz jest zadowolony, a czytelnik niekoniecznie; albo odwrotnie – autor ma wątpliwości, a mimo to odbiorcom książka się podoba. Ale najbardziej satysfakcjonująca jest wersja „win-win”, kiedy obie strony są usatysfakcjonowane.– A czy wraz z kolejnymi książkami emocje związane z wydaniem kolejnej stają się lżejsze? Czy ten niepokój o odbiór maleje?– Nie, każda książka wzbudza we mnie podobne uczucia. To zupełnie inaczej niż, powiedzmy, z wychowaniem dzieci. Kiedy rodzina powiększa się o kolejne dziecko, rodzice mają już jakieś doświadczenie i wiedzą, czego się spodziewać. Z książką tak nie jest. Każda powstaje od nowa, każda to inna opowieść, inna historia do opowiedzenia. Doświadczenie trochę pomaga w procesie pisania, ale emocje związane z premierą zawsze pozostają te same.– W powieści kontynuowane są przygody znanych już bohaterów, prawda?– Tak, w „Zaginionej” niektórzy bohaterowie pojawiają się ponownie. To taki ukłon w stronę czytelników. Chciałem, by mogli spotkać znane już postacie i trochę bardziej się do nich przywiązać. W moich wcześniejszych czterech genealogicznych powieściach pojawiali się Jakub Luty, Daniel Borowczak, Adam Floriański czy Anna Floriańska. Tym razem chciałem na chwilę odejść od genealogii i napisać kryminał. Ale skoro mam już grono czytelników, które z zainteresowaniem sięga po moje kolejne książki, to dlaczego nie sprawić im przyjemności? Dlatego wcześniej poznani policjanci powracają. Można obserwować dalszy ciąg ich losów i rozwój charakterów – dla niektórych to choćby ważniejsze niż sama akcja.– W tej książce rzeczywiście możemy obserwować, jak zmieniają się ich charaktery.– Tak. Tutaj ich zdecydowanie szerzej rozpisałem. W „Długu krwi” oczywiście byli scharakteryzowani, ale w „Zaginionej” ta charakterystyka jest dużo głębsza. To może być frajda zarówno dla czytelników poprzedniej książki, którzy lepiej poznają dawnych bohaterów, jak i dla nowych odbiorców, którzy spotkają ich po raz pierwszy. U głównego bohatera sięgam wręcz do czasów szkolnych – chciałem pokazać go jako chłopaka, który od najmłodszych lat miał w sobie potrzebę pilnowania porządku. Jeszcze nie wiedział, iż zostanie policjantem, ale już wtedy wyróżniał się tym, iż zwracał uwagę na pewne zasady. Był trochę zawadiaką, ale zawsze stawał po stronie porządku. I wyrósł z niego, mam nadzieję, porządny policjant.– Skąd w ogóle pomysł na tę lokalną, kryminalną opowieść?– Inspiracją stała się rzeczywista tragedia – zaginięcie rodziny Drzewińskich w Milanówku. Te wydarzenia znałem z opowieści i to one dały mi impuls. Ale jednocześnie starałem się, by książka nie była prostym odwzorowaniem autentycznych zdarzeń. Mieszkam w Ożarowie Mazowieckim i świadomie zmieniłem m.in. lokalizację historii. Jednocześnie staram się, żeby czytelnik nie czuł się oszukany, jeżeli chodzi o realia. Wiem, iż są autorzy, którzy pozwalają sobie na dużą fikcję – proceduralną czy dotyczącą miejsc i kontekstów. Ja wolę dbać o to, by tło było jak najbardziej wiarygodne. jeżeli bohater zna się na jakimś fachu, to czytelnik powinien czuć, iż on naprawdę jest profesjonalistą. Dlatego korzystam z pomocy konsultantów. Przygotowując się do pisania „Długu krwi”, wiedziałem, iż potrzebuję wsparcia – kogoś, kto objaśni mi, jak naprawdę działa policja, jak wygląda praca śledczych, jakie są procedury. Szukałem też konsultacji u prokuratora.– I w ten sposób trafił pan na sprawę rodziny Drzewińskich?– Tak. Wtedy poznałem inspektora Krzyżanowskiego, który był w tamtym okresie komendantem powiatowej policji w Grodzisku Mazowieckim, czyli w powiecie, w którym znajduje się Milanówek. Zanim odpowiedział na moje pytania, powiedział: „Panie Grzegorzu, opowiem panu pewną historię, bo warto ją znać. Może zechce pan kiedyś ją wykorzystać”. I właśnie wtedy zetknąłem się po raz pierwszy z historią zaginięcia rodziny Drzewińskich. To była opowieść, która mogła fantastycznie przełożyć się na literaturę. Jednak w tamtym czasie byłem skupiony na czymś innym – pisałem „Dług krwi”. Potem powstał „Rodzinny sekret”. Po wydaniu tych książek chciałem na chwilę odejść od genealogii. Od lat fascynuję się kryminałami jako czytelnik, więc naturalne było, iż jako autor też chciałem spróbować się w tym gatunku. „Dług krwi” był pierwszym podejściem, ale teraz zapragnąłem napisać pełnoprawny kryminał. No i właśnie wtedy wróciła do mnie historia rodziny Drzewińskich. Pomyślałem: „dlaczego nie?”. Wróciłem do notatek z rozmów z moim znajomym policjantem i ponownie dopytywałem go o szczegóły tamtej sprawy. Tak zaczęła się praca nad „Zaginioną”.„Początek fabuły często mocno osadza się na tym, co wydarzyło się naprawdę, ale w pewnym momencie akcja zaczyna się rozchodzić z prawdziwą historią”. Fot. Grzegorz Gołębiowski– Postanowił pan jednak zmienić miejsce akcji.– Tak. Umiejscowiłem wydarzenia w Ożarowie, moim mieście. To był nie tylko ukłon w stronę mieszkańców Ożarowa, ale też sposób na oddalenie się od bezpośrednich skojarzeń z rzeczywistymi wydarzeniami, które tylko częściowo pokrywają się z fabułą mojej powieści.– Czy prześledził pan medialne doniesienia związane z zaginięciem w Milanówku?– Prawdę mówiąc, kiedy już miałem zarys fabuły, byłem na etapie twórczym i starałem się nie nasiąkać dziennikarskimi narracjami. Dopiero później sięgnąłem po reportaże i artykuły. A było ich sporo – liczne materiały w prasie, reportaże telewizyjne, programy. I wtedy zauważyłem, iż opowieść usłyszana od policjanta różni się miejscami od tego, co przedstawiały media.– Na czym polegały te rozbieżności?– Przede wszystkim policja skupiła się na faktach i procedurach, a media szukały efektu sensacyjnego. Uważam, iż to naturalne – tekst prasowy czy telewizyjny musi być atrakcyjny dla odbiorcy. Ale w dużej mierze problem wynikał z tego, iż policja chroniła informacje i do mediów przedostawało się ich niewiele. Dziennikarze bazowali na relacjach świadków lub osób postronnych. Dlatego te wersje się różniły.– Ma pan przykład takich różnic?– Tak. Jednym z przykładów była sprawa pani Drzewińskiej. Według medialnych doniesień w niedzielę miała zostać porwana: ktoś rzekomo widział, jak podjechał samochód, doszło do szarpaniny i wrzucono ją do auta. I ta teza przez długi czas powtarzała się w relacjach prasowych. Ale z ustaleń policji, które poznałem, wynikało wyraźnie, iż nie było to prawdą – świadek pomylił się co do tożsamości kobiety. Policjanci sprawdzili ten trop i jednoznacznie go wykluczyli. Tymczasem w mediach przez cały czas funkcjonowała wersja, iż do porwania doszło.– Rozumiem, iż akcja książki toczy się w innym miejscu. Bohaterowie też są inni?– Tak. Imiona i nazwiska wymyśliłem samodzielnie, nie używam prawdziwych danych ani miejsc. Fabuła jest osadzona w Ożarowie, ale inspiracją pozostaje tamta historia. To adaptacja, nie wierne odwzorowanie.– Czyli ta historia była inspiracją dla „Zaginionej”, ale nie jedyną?– Tak, inspiracji było więcej. W powieści jest wiele elementów osadzonych w realnych wydarzeniach. Ale jednocześnie to literatura – trzeba znaleźć złoty środek między faktem a fikcją. Dlatego pozwoliłem sobie na swobodne kreowanie wątków, zwłaszcza jeżeli chodzi o życie rodziny. Wprowadziłem własne relacje i konflikty, żeby fabuła była bardziej barwna. Nie chcę zdradzać za dużo szczegółów, żeby nie odebrać czytelnikom przyjemności z odkrywania historii, ale powiedzmy, iż niektóre niejednoznaczne zachowania bohaterów wziąłem właśnie z tej oryginalnej sprawy, a inne całkowicie wymyśliłem.– To widać, bo w książce relacje rodzinne są bardzo sugestywne.– Dokładnie. Mogę to porównać do gotowania – mamy dobre składniki, ale dopiero przyprawy dają potrawie smak. Faktyczne wydarzenia były punktem wyjścia, ale ja dodałem od siebie rozbudowane tło obyczajowe i psychologiczne. Dzięki temu historia stała się pełniejsza.– Wspominał pan, iż zależy panu na autentyzmie, szczególnie jeżeli chodzi o śledztwo i procedury. A tymczasem wszyscy wiemy, iż wokół tej sprawy narosły różne legendy – choćby takie na pograniczu zjawisk paranormalnych. Pojawiają się tezy, iż dom był nawiedzony, iż straszyło. Czy coś z tego znalazło się w książce?– Nie. U mnie nie ma miejsca na wątki paranormalne. To powieść realistyczna – z drobiazgowym opisem pracy policji i prokuratury, zgodnie z rzeczywistością proceduralną. Te wszystkie historie o duchach czy nawiedzonym domu traktuję raczej jako formę mitu, który pojawia się przy sprawach nierozwiązanych. A sprawa Drzewińskich do dziś nie została wyjaśniona. I to właśnie sprawia, iż jest tak fascynująca – pozostawia ogromne pole do domysłów i teorii.– A pan sam, znając te szczegóły od policjantów, ma jakąś własną hipotezę?– choćby mając dostęp do policyjnych relacji, trudno wysuwać jednoznaczne wnioski. Policja nie zebrała wystarczających dowodów, by postawić zarzuty wprost za zabójstwo. A jeżeli śledczy tego nie mogli przesądzić, to i ja nie mogę. Owszem, istniał główny podejrzany – tropy prowadziły w jego stronę i obraz całościowy działał na jego niekorzyść, ale brakowało twardych dowodów. Pamiętajmy też, iż w śledztwie brano pod uwagę różne wersje. Były sygnały, iż rodzina mogła wyjechać za granicę – pojawiały się zeznania o osobach podobnych do zaginionych widzianych na lotnisku. Niczego nie udało się definitywnie potwierdzić. I to właśnie pozostawia sprawę wciąż otwartą.– A w pańskiej książce zagadka znajduje rozwiązanie.– Tak, w powieści układam fabułę tak, by czytelnik otrzymał zakończenie i odpowiedź na pytania. Ale w rzeczywistości sprawa pozostaje niedomknięta, co czyni ją jeszcze bardziej tajemniczą.– Dlaczego zdecydował się pan, by osadzić fabułę w Ożarowie Mazowieckim?– Przede wszystkim dlatego, iż tam mieszkam i dobrze znam to miejsce. Otrzymałem od miasta i gminy honorowe wyróżnienie – statuetkę Felicja – za działania na rzecz lokalnej społeczności. To nastąpiło po publikacji „Długu krwi”, który również był osadzony w Ożarowie. Ale nie tylko książki miały na to wpływ. Staram się angażować w życie mojego miasta: prowadziłem spotkania organizowane przez Bibliotekę Publiczną, opowiadałem o genealogii czy o budżecie państwa. Dlatego wybór miejsca akcji był świadomy. Po pierwsze – chciałem pokazać Ożarów szerszemu gronu czytelników, także tym z Krakowa, Poznania czy mniejszych miejscowości, dla których nazwa ta może brzmieć zupełnie obco. A po drugie – był to naturalny ciąg dalszy dla moich bohaterów.– Ci sami bohaterowie wracają do Ożarowa.– Tak, to było logiczne. Policjanci z moich książek pracują w Komendzie Stołecznej w Warszawie, a normalnie sprawę w Ożarowie prowadziłaby raczej policja lokalna. Musiałem więc znaleźć uzasadniony sposób na to, by ponownie sprowadzić do fabuły Jakuba Lutego i Borowczaka. Wymyśliłem powód proceduralny: sprawa nabrała medialnego charakteru, a to dawało przesłanki, by zajęła się nią policja stołeczna. Zależało mi, aby wszystkie procedury i ramy formalne były zgodne z rzeczywistością – nie chciałem żadnej fikcji w tym zakresie.– A czy planuje pan kolejne książki z udziałem tych bohaterów?– Miałem taki pomysł. Byłem już bardzo blisko pójścia tropem Jakuba Lutego i Borowczaka przy kolejnej powieści. Inspiracją miało być dramatyczne wydarzenie, które niedawno rozegrało się na Uniwersytecie Warszawskim – atak na kobietę. Ta sprawa mocno odbiła się echem w mediach. Ale ostatecznie odsunąłem ten wątek w czasie. Zdecydowałem, iż najpierw powrócę do genealogii i dawnych bohaterów – Adama i Anny. Planuję w nowej książce sięgnąć aż do czasów Bonapartego. Chciałbym odtworzyć pewną zagadkę historyczną, która właśnie im przypadnie do rozwiązania. A dopiero w kolejnej powieści zamierzam wrócić do Jakuba Lutego.– Wróćmy jeszcze na chwilę do powiązania literatury z realnymi wydarzeniami. To ciekawe, iż pańska proza czerpie inspiracje z autentycznych spraw – morderstw, zaginięć, głośnych wypadków. Czy traktuje pan to również jako element przyciągający czytelników, bo ktoś czytając powieść, ma poczucie: „znam tę historię, gdzieś już o tym słyszałem”?– Oczywiście, to może być dodatkowa atrakcja. Daje czytelnikowi podwójną satysfakcję – po pierwsze rozpoznaje znajomy trop, a po drugie może skonfrontować fakty z moją autorską wersją wydarzeń. Początek fabuły często mocno osadza się na tym, co wydarzyło się naprawdę, ale w pewnym momencie akcja zaczyna się rozchodzić z prawdziwą historią. Tam, gdzie w rzeczywistości brakuje odpowiedzi, pisarz ma pole do popisu – można użyć wyobraźni i pokazać, jak mogło to wyglądać.– A wspominał pan również o innej medialnej sprawie, która ma być punktem wyjścia do nowej powieści.– Tak, mam na myśli sprawę nauczycielki włoskiego, którą – jak pamiętamy z doniesień – zamordował bibliotekarz. Poćwiartował ciało, uciekł na Maltę, a następnie został sprowadzony do Polski. Tę głośną tragedię chciałem wykorzystać jako punkt otwarcia fabuły. To historia niebywale mroczna, ale literacko bardzo nośna.– Rozumiem. A skoro już wcześniej zahaczyliśmy o temat uniwersytetu – czy myśli pan, jako pracownik naukowy, o osadzeniu akcji kolejnej powieści w środowisku akademickim?– Raczej nie. Nie mam takich planów. Co prawda w moich książkach czasem pojawiają się bohaterowie ze świata nauki, ale zwykle to jednostkowe postacie, nie cała przestrzeń akademicka. W „Rodzinnym sekrecie” umieściłem emerytowanego profesora, którego charakter zbudowałem, czerpiąc inspiracje od dwóch osób bliskich mi w świecie akademickim – moich dawnych mistrzów i mentorów: profesora Jana Szczepańskiego i profesora Lech Szyszko. Obaj byli dla mnie niezwykle ważni i wprowadzili mnie w życie naukowe. Stworzyłem więc postać z cechami obu, ale z ogromnej sympatii, nie karykaturalnie. To był gest pamięci i uznania.– A jak łączy pan pracę naukowca i ekonomisty z pisarstwem? Czy to są odrębne światy, czy jednak się zazębiają?– Traktuję je raczej jako światy równoległe. Naukowiec powinien pisać artykuły naukowe, a pisarz – powieści. To trzeba rozdzielić. Ale nie da się całkowicie odseparować jednego od drugiego. Czasem wplatają się obserwacje gospodarcze czy ekonomiczne do powieści, najczęściej w refleksjach bohaterów. W „Zaginionej” pojawia się na przykład fragment, gdy bohater cieszy się, iż nie zaciągnął kredytu we frankach, bo słyszał, iż zdecydowanie lepiej mieć kredyt w polskim złotym. To nie jest specjalistyczna analiza ekonomiczna, tylko spostrzeżenie, które każdy mógłby poczynić, obserwując życie.– Ale chyba pańskie narzędzia analityczne przydają się także w konstruowaniu fabuły?– Tak, z pewnością. Moim wykształceniem bazowym są finanse, a jednym z wykładanych przedmiotów analiza finansowa przedsiębiorstwa, a w praktyce pisarskiej ta umiejętność pomaga w porządkowaniu faktów, logicznym łączeniu zdarzeń i układaniu ciągu przyczynowo-skutkowego. W kryminale to jest kluczowe. Z kolei w moich powieściach genealogicznych wykorzystuję narzędzia charakterystyczne dla genealogów – oni również muszą łączyć porozrzucane fragmenty faktów, trochę jak detektywi. Genealogia to moja pasja rodzinna – od lat odtwarzam historię swojego rodu. I dzięki temu łatwiej mi konstruować fabuły, które wymagają żmudnego rekonstruowania zdarzeń.__________Zdobądź egzemplarz książki z dedykacją autora! Fot. Dawid GrzelczakWszystkich zainteresowanych zapraszamy do udziału w naszym konkursie! W najbliższą środę, 1 października, między godziną 12:00 a 12:15, pierwsze trzy osoby, które zadzwonią do naszej redakcji pod numer telefonu 534 704 930 i wypowiedzą hasło „Zaginiona”, otrzymają w prezencie egzemplarz najnowszej książki Grzegorza Gołębiowskiego wraz z autografem i osobistą dedykacją. Nie przegapcie okazji, by zdobyć tę wyjątkową powieść oraz pamiątkę od samego pisarza!Czytaj też:
Idź do oryginalnego materiału