Zabójcami fałszywi policjanci. Fajbusiewicz wraca do spraw sprzed lat

1 tydzień temu

Gangsterzy mieli na koncie prawie 20 takich zabójstw i po aresztowaniach odsiadują wysokie wyroki. Jest jednak jeszcze kilkadziesiąt spraw niewykrytych z tamtego okresu. Dziś o jednej z nich.

Dotyczy znanego kantoru ze Stalowej Woli. Jego właścicielem był Piotr K., który zatrudniał pracownika – Marka J. Pan Marek często był wysyłany przez szefa do Warszawy, gdzie wymieniał złotówki na walutę. Zawsze jeździł tą samą taksówką, której właścicielem był pan Bogusław, mieszkaniec Stalowej Woli. Tak też było 17 stycznia 2001 r., kiedy wyruszył w kierunku Warszawy, mając ze sobą 411 tys. zł, które w stolicy miał zamienić na dolary.

Po południu taksówka – czerwony seat toledo – podjechała pod willę niejakiego Artura, gdzie Marek J. zawsze dokonywał tego rodzaju transakcji. W domu położonym w okolicach Piaseczna 411 tys. zł zamieniono na 100 tys. dol. Wieczorem Marek J. wraz z taksówkarzem wyruszyli w stronę Stalowej Woli. Jechali tradycyjną trasą – przez Konstancin, Górę Kalwarię, Kozienice – w kierunku Sandomierza, a dalej do Stalowej Woli.

Ok. godz. 21 znaleźli się w okolicach Podgórzyc. Wówczas kierowca taksówki zobaczył w lusterkach goniący ich policyjny radiowóz z włączonym sygnałem. Po błyskawicznej konsultacji z p. Markiem postanowili się zatrzymać. Z granatowego busa volkswagena z białym pasem na karoserii i napisem policja wysiadło dwóch umundurowanych mężczyzn, dwaj pozostali siedzieli w samochodzie. To byli policjanci przebierańcy.

Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Bandyci w policyjnych mundurach zaatakowali mężczyzn w taksówce, krzycząc, iż jest to napad. Sterroryzowali ich pistoletami (jeden z nich miał długą broń), wywlekli do busa i wywieźli do lasu w okolice ogródków działkowych na obrzeżach Podgórzyc. Czwarty bandyta, bez munduru, pojechał za kompanami jako kierowca taksówki. Kiedy wyciągali porwanych mężczyzn z „radiowozu”, taksówkarzowi udało się wyrwać i uciec. „Akuratnie się wyrwałem. Jak ja biegłem, to już nie patrzyłem na siatki, na druty kolczaste, na nic wtedy. Bez koszulki, a był styczeń” – wspominał po latach taksówkarz w jednym z telewizyjnych programów. Kantorowiec Marek J. nie miał takiego szczęścia – kiedy próbował się uwolnić, najpierw dostał uderzenie w głowę kolbą karabinu, a potem strzelono do niego cztery razy. Te cztery strzały słyszał jeszcze uciekający taksówkarz, który po 40 minutach dotarł do wsi Potycz, gdzie telefonicznie powiadomił policję.

Kiedy po blisko godzinie pan Bogusław wraz z policjantami dotarł na miejsce zdarzenia, znaleziono tam ciało nieżyjącego już Marka. Był też bus, którego użyli do napadu bandyci, a w nim pusta torba, z której zniknęło 100 tys. dolarów. Natychmiast ogłoszono blokadę dróg na Mazowszu. Jednak zakrojone na wielką skalę poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Jakiś czas później znaleziono porzuconą taksówkę.

Podczas oględzin miejsca zbrodni policjanci zabezpieczyli łuski od nabojów kaliber 9 milimetrów, trzy pociski i w samochodzie blisko 20 nabojów. Jak później ustalono, volkswagen fałszywych policjantów został skradziony trzy miesiące przed napadem w Warszawie i przerobiony na policyjny radiowóz. Założono na nim tablice rejestracyjne skradzione z jednego z policyjnych radiowozów. Widać, iż bandyci długo przygotowywali się do tego skoku i dobrze znali zwyczaje wymiany walut dokonywanej przez pracowników kantoru ze Stalowej Woli.

Przez wiele miesięcy typowano sprawców tego napadu i zbrodni. Istniała nadzieja, bowiem w obydwu autach zabezpieczono wiele śladów, m.in. osmologiczne, daktyloskopijne oraz materiał do badań porównawczych DNA. Sprawdzano billingi telefoniczne bandytów, ale – niestety – wtedy były jeszcze na rynku dostępne nierejestrowane karty telefoniczne. Działania nie przyniosły żadnych rezultatów i po roku śledztwo umorzono.

Wiesz coś o tej zbrodni – pisz: [email protected]

Idź do oryginalnego materiału