Zbierają się w grupki i nocami wychodzą na ulice, by dać mieszkańcom Sztokholmu choć namiastkę bezpieczeństwa. Straż sąsiedzka, jaka działa w Skarholmen — dzielnicy, w której na oczach syna w strzelaninie zginął 39-letni Polak — istnieje, bo ludzie nie wierzą już, iż państwo zdoła im pomóc. Dlatego sprawy biorą we własne ręce. "Nie pamiętam już, jak to jest czuć się bezpiecznie" — mówi nam jedna z organizatorek nocnych patroli.