Dziś znowu patrzyłam na to ślubne ubranie wiszące w szufladzie. Delikatnie pozwoliłam palcom prześliznąć się po białym materiału, jakby szukać ciepła z tamtego dnia. Szyło się kości, wspominając, jak mój mąż, Tomasz, zaprosił mnie, jego Olek, ku mojemu zdumieniu, by stanąć z nim przed całym wydziałem, przy hotelowym stoliku udekorowanym różami. „Kuczę, Katarzynka, czekajyna,” mówił, a ja, bezmyślnie uśmiechnięta, szepnęłam „tak”, nie mając bladego pojęcia, co mnie czeka. Teraz siedzę w domu rodziców, z dwoma walizami i kością lodu w sercu. „Mamo, mogę sobie tu mieszkać?” szepnęłam, łamiąc się w tej jednej prośbie. Mamo pocałowała mnie w czoło, a jej oczy, tak jak moje, mokre były już od łez. Tego dnia, kiedy nabrała nadzieja, pękła.
W moim przypływie nadziei widziałam nie tylko Olega, ale cały świat, który miał się z niego uformować. Spotkaliśmy się na biurowej imprezie, a ja, chcąc nie chcąc, zgodziłam się pójść z koleżanką, bo „nie można się po prostu siedzieć w domu, kiedy wszystkie są zamężne”. Olek wysoki, z ciemnymi włosami i tą pewną siebie miną pokazał mi, jak można robić pierwsze kroki w miłości. Był taki… ciekawy, niezwykle uroczy. „Ślub to dzień jednorazowy!” mówił, goniąc mnie po Krakowie w poszukiwaniu idealnego restaurowanego lokalu dla naszej sylwestrowej uczty. Ja, buntowniczka, marzyłam o prostocie, ale… przyszłość, słowo, a i stworzyć cośyna raz raz to muszę spać.
To wszystko przeszło w komiczny chaos. Brak pracy, brak pieniędzy, a co najgorsze brak szacunku. Olek miał więcej wizytek niż pieniędzy, więcej aranżacji niż rozumu. „Nie mogę pracować jako kierowca, Katarzynka,” skarżył się, a ja, na pół płaczona, szeptałam, iż „to wszystko da się zrozumieć”. Kiedy zauważyłam puste butelki po rumie w moim pokoju, gdy w moim kąku znajdowały się jego rowery i nieczyste stopy, zrozumiałam: pies pogarnął ostatnią resztę.
Najgorsze jednak było kradzież. Pierścień mamy, przekazany z pokolenia na pokolenie, znalazł się wśród „pożyczek od kolegi”. „Nie był kradziony, tylko… w roszodze,” usprawiedliwiał się, a ja, głupia i przez to zdradzona, próbowałam w to wierzyć. Kiedy w końcu zawołałam „musimy po prostu się rozwieść”, jego mina zmieniła się. „Nie możesz tego zniszczyć!” krzyknął, a ja, choć uciekając, myślałam: „Nie warto żyć z kimś, kto rozbija cię za każdym razem, kiedy mruczy”.
Teraz, w domu rodziców, cwiczę nowe życia. Wiszę odzież, ważę się na nową.strip, po prostu… załatwiam. Mamo mówi: „Szczęście to blok trzeba budować krok po kroku”. I choć nie wiem, czy kiedykolwiek znowu uśmiechnę się tak szczerze jak wtedy, kiedy byłam w tym białym ubraniu, wiem, iż nie jestem już tą Katarzynką, która odda całe życie przez krótki impuls.
Zapowiada się deszcz. Na szafie wiszę piękny szal, a w moim nowym portfolio na LinkedIn dodatkowa wykwalifikowana posada. Mój Olek, mój nędzarz, zniknął gdzieś z postrzeleną dumą, a ja… biegnę. Chociaż po kroków, to biegnę.