Proces Pawła Grzeszolskiego, oskarżonego o zabójstwo żony i dwójki dzieci, był, jak pisał w marcu 1936 roku „Ekspres Zagłębia”: „daleko sensacyjniejszy niż proces Rity Gorgonowej”. Sprawa inżyniera handlowca o zatrucie rodziny talem należała do jednej z najgłośniejszych spraw w międzywojennej Polsce.
W Sosnowcu na ulicy Rybnej pod numerem 3 zamieszkiwał zamożny Paweł Grzeszolski z żoną Anną i dwójką dzieci. Mężczyzna był właścicielem fabryki guzików, której budynek mieścił się przy tej samej ulicy. Fabrykę wystawił na jednym z dwóch placów zapisanych mu przez teścia, Wincentego Bugaja, jeszcze przed ślubem.Dodatkowo zatrudniony był w sosnowieckiej fabryce rur i żelaza Hulczyńskiego w dziale sprzedaży.
Romans z uczennicą
Mężczyzna od pewnego czasu widywany był w towarzystwie Pelagii Stawicińskiej, uczennicy Seminarium Nauczycielskiego w Sosnowcu. Pani Grzeszolska próbowała wpłynąć na męża, aby zakończył romans, niestety bezskutecznie. Zdesperowana kobieta za wszelką cenę chciała utrzymać rodzinę.
Była gotowa wybaczyć mężowi zdradę. W tym celu udała się do Karoliny Stawicińskiej, matki Pelagii, aby ta zakazała córce spotkań z żonatym mężczyzną. Pomocy szukała też u dyrektorki seminarium, w którym uczyła się Pelagia, co poskutkowało usunięciem jej ze szkoły. Jak uznała dyrektorka, takie zachowanie nie licuje z godnością nauczycielki.
Niestety wszystko na nic. Grzeszolski, mało iż spotykał się ze Stawicińską, to jeszcze wydawał na nią pieniądze. Żona nie wiedziała, ile zarabia, jej pieniędze na utrzymanie domu wydzielał. Kochankę zaś zabierał na wycieczki, kupował drogie prezenty. Zdarzyło się, iż będąc z dziećmi w mieście, Grzeszolska zauważyła męża z Pelagią. Kiedy pokazała im, z kim zadaje się ich ojciec, syn Jerzy w oburzeniu splunął i powiedział, iż najchętniej zabiłby ojca. Nie uczyni jednak tego ze względu na wiarę, w której został wychowany.
Zdradzony narzeczony
Nie widząc innej możliwości, Anna pewnego razu na kolanach prosiła męża o zakończenie romansu,wtedy on zagroził jej śmiercią, przystawiając jej pistolet do głowy. Uratowały ją dzieci, zasłaniając ją własnym ciałem.
O kwitnącym romansie dowiedział się również narzeczony Stawicińskiej – pan Liszczyk. Narzeczona próbowała mu tłumaczyć, iż zerwanie kontaktów z Grzeszolskim narazi na zwolnienie jej ojca i brata z fabryki Hulczyńskiego. Mężczyzna udał się więc do Anny Grzeszolskiej na rozmowę, licząc, iż ta wpłynie na zachowanie męża. Kobieta żaliła mu się, iż mąż ją maltretuje i gnębi. Innym razem Stawicińska próbowała wmówić Liszczykowi, iż Grzeszolski ją prześladuje. Wtedy udał się wraz z nią do Grzeszolskiego na rozmowę. Inżynier przywitał się ze Stawicińską, całując ją w rękę, po czym wyjął pistolet i skierował go w kierunku Liszczyka. Życie uratowała mu Anna, wypychając męża z pokoju. Sam Liszczyk zerwał kontakty z narzeczoną.
Śmierć Anny
W grudniu 1932 roku Anna rozchorowała się. Początkowo były to problemy żołądkowe, co wskazywało na zwykłe zatrucie, ale z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Objawy żołądkowe nasiliły się, słabła coraz bardziej, bolały ją stawy, a do tego doszło wypadanie włosów. Z niewyjaśnionych powodów Anna zaczęła łysieć.
Kolejni lekarze nie byli w stanie jej pomóc, bóle stawów tłumaczyli chorobą reumatyczną. Kobieta była w coraz gorszym stanie. W styczniu 1933 roku Grzeszolska poczuła się lepiej, położyła się spać, a rano służąca znalazła ją martwą. Wezwany na miejsce lekarz co prawda dał jej jakiś zastrzyk, ale stwierdził, iż musiała już od trzech godzin nie żyć. W akcie zgonu jako przyczynę śmierci wpisał „otłuszczenie serca”. Chorobę serca medyk wiązał z nadwagą Pani Grzeszolskiej. Przeprowadzona została także sekcja zwłok, która nie wniosła nic nowego do sprawy. Nie ujawniono zabójstwa.
Jeszcze wtedy nic nie zapowiadało serii tragicznych zdarzeń w tej rodzinie. Kobieta osierociła dwoje nastoletnich dzieci, bliźnięta: Jerzego i Lucynę. W opiece nad nimi Grzeszolskiemu pomagała siostra zmarłej żony pani Kuczalska oraz służąca, Maria Cabajówna.
Paweł Grzeszolski coraz częściej znikał z domu.Widywany był na ulicach i w restauracjach Sosnowca z panną Stawicińską, która była zaledwie pięć lat starsza od jego dzieci. Nie ukrywał przed nimi, iż kobieta będzie ich macochą, co zrozumiałe, wywołało to ich oburzenie i niezadowolenie.
Otrute dzieci
Niespodziewanie w lutym 1934 roku 16-letni Jerzy po zjedzeniu obiadu dostał silnych torsji. Początkowo wyglądało to na zatrucie pokarmowe, ale pojawiły się dodatkowe objawy, a to bóle głowy, kręgosłupa i uczucie kłucia na całym ciele oraz wypadanie włosów. W krótkim czasie chłopak wyłysiał.
Lekarze nie byli w stanie mu pomóc, słabł coraz bardziej, a w marcu 1934 roku zmarł. Na jego pogrzebie nie było ojca, który – jak potem zeznawał w śledztwie – przypuszczał, iż Kuczalska zrobi publiczną scenę. Wolał tego uniknąć i przez cały pogrzeb siedział w dorożce.
Po śmierci Jerzego i pogrzebie, na którym nie pojawił się ojciec, w Sosnowcu zaczęły krążyć pogłoski, iż chłopiec został otruty, tak jak i jego matka. Siostra Jerzyka – Lucyna nie chciała mieszkać z ojcem, bała się go. Zamieszkała piętro niżej u swoich dziadków i ciotki Kuczalskiej. Dziewczyna popadła w melancholię. Ponieważ rodzina zmarłej matki nie była majętna, w trosce o to, aby dziewczynie niczego nie brakowało, jedzenie od ojca przynosiła jej służąca Cabajówna. Często ktoś z domowników musiał spróbować posiłku, dopiero kiedy Lucyna przekonała się, iż nic mu nie jest, przystępowała do jedzenia. Najwyraźniej obawiała się o swoje życie.
Mimo to kolejny raz historia się powtórzyła. Dziewczyna zachorowała po zjedzeniu obiadu. Zaczęło się od torsji. Objawy choroby były takie same, jak u brata. W tym czasie opiekowała się nią Kuczalska, ojciec adekwatnie się nią nie interesował.
Dziecko zostało zabrane do szpitala w Czeladzi. Lekarze znów byli bezradni. W dniu 4 maja 1934 roku Lucyna zmarła. Na pogrzebie i tym razem zabrakło ojca, który w tym czasie miał być chory. Niedługo po tym na zdrowiu zapadła Maria Cabajówna – służąca Grzeszolskiego. Kobieta zaraz poddała się leczeniu, wyjechała do rodziny na wieś i wyzdrowiała.
Wykryto truciznę
Ze względu na szerzące się w mieście pogłoski o otruciach oraz nietypowe objawy śmierci członków rodziny Grzeszolskich, prokuratura wszczęła śledztwo.
Już po śmierci Jerzego prowadzone było postępowanie, ale zostało umorzone, ponieważ sekcja zwłok chłopaka oprócz zapalenia opon mózgowych nic nie ujawniła. Sekcja zwłok Lucyny ujawniła zmiany opon mózgowych, które jednak nie mogły spowodować tak szybkiej śmierci.
Dlatego też tym razem, biorąc pod uwagę, iż mogła zostać otruta, wycinki z jej ciała zostały przekazane do dalszych badań do Warszawy. Specjaliści z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Warszawie przeprowadzili badanie wycinków układu pokarmowego, które wykazało, iż w ciele dziewczyny znajduje się rzadko występująca trucizna – tal, w ilości 1 grama (co jest dawką śmiertelną).
Dla pewności badania potwierdzono w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie. Przeprowadzono także ekshumację zwłok Jerzego Grzeszolskiego. Po przeprowadzeniu badań również w jego organizmie biegli ujawnili tal, który doprowadził do jego śmierci, a nie, jak uważali początkowo lekarze, zapalenie opon mózgowych. Matki rodzeństwa nie ekshumowano, uznając, iż ciało może być w za daleko posuniętym rozkładzie i nie nadaje się do badań.
Znano już przyczynę śmierci bliźniaków, teraz najważniejsze stało się ustalenie, kto tego czynu się dopuścił. gwałtownie śledczy uznali, iż to ojciec dzieci jako chemik znał się na truciznach, posiadał u siebie książki o medycynie sądowej, a co najważniejsze, zabijając dzieci, usunął ostatnią przeszkodę, która stała mu na drodze do życia u boku Stawicińskiej.
Już po zagadkowych zgonach Eugenia Kuczalska, udzielając wywiadu dla mediów, opisywała niecodzienny wypadek. Pewnego dnia służąca zauważyła dziwny osad w śmietanie i stwierdziła, iż należałoby oddać ją do zbadania. Obecny przy tym Grzeszolski gwałtownie wylał ją do zlewu. Za te i inne wypowiedzi Grzeszolski wniósł sprawę do sądu przeciwko rodzinie zmarłej żony. Stwierdził, iż rozpowiadają o nim fałszywe, uwłaczające mu informacje, jakoby miał otruć swoją rodzinę. Zmuszony był się wyprowadzić z Sosnowca, ponieważ znajomi nie chcieli podać mu ręki. Nie przeszkodziło mu to jednak w poślubieniu Pelagii Stawicińskiej i wspólnym zamieszkaniu w Będzinie. Grzeszolski, czekając w więzieniu na proces o zabójstwo, miał w Sądzie Okręgowym w Sosnowcu początkiem 1935 roku proces o sfałszowanie podpisu Wincentego Bugaja na wekslu wystawionym przez siebie.
Proces poszlakowy
Proces rozpoczął się 16 marca 1936 roku w gmachu Sądu Okręgowego w Sosnowcu, w dawnym pałacu Schonów. Przez salę sądową przewinęło się 150 świadków, 9 lekarzy oraz biegłych, wybitnych specjalistów w zakresie medycyny sądowej, takich jak: profesorowie Olbrycht z Krakowa, Grzywno-Dąbrowski z Warszawy i Sięgalewicz z Wilna. Proces cieszył się olbrzymim zainteresowaniem. Publiczność była wpuszczana z biletami, dla prasy przygotowano specjalny stół w pobliżu sędziów. Paweł Grzeszolski (lat 43) urodzony w Czeladzi, zamieszkały w Będzinie przy ul. 1 Maja 4, został oskarżony o zamordowanie swojej żony i dwójki dzieci oraz spowodowanie ciężkiego rozstroju zdrowia u służącej Marii Cabajówny.
W trakcie przewodu sądowego profesor Olbrycht wyjaśnił działanie bardzo mało znanej trucizny, talu. Pierwsze objawy są małoznaczne i mało charakterystyczne. Te objawy to: stan przybicia, uczucia znużenia i osłabienia, ból kończyn, głowy i skłonność do torsji. Objawy te nie występują zaraz po podaniu trucizny, tylko kilka godzin później, a choćby dni. Później następują zmiany w układzie nerwowym oraz zupełne wypadnięcie włosów.
Zarówno u Jerzego, jak i Lucyny Grzeszolskiej,według świadków przebieg choroby tak właśnie wyglądał. Bezpośrednio przed śmiercią Jerzy wpadał w szał i obłęd, a Lucyna popadała w melancholię, odrętwienie, zachowywała się dziwnie. Nie było wątpliwości, iż zostali otruci talem.
W trakcie przewodu sądowego starano się udowodnić, iż Paweł Grzeszolski po śmierci żony postanowił poślubić Pelagię Stawicińską, czemu wyraźnie przeciwstawiały się dzieci. Natomiast Stawicińska miała do Grzeszolskiego powiedzieć, iż będzie z nim, ale tylko wtedy, gdy nie będzie dzieci. To mogło pchnąć go do tak okrutnego kroku, chciał pozbyć się ostatniej przeszkody na drodze do bycia z ukochaną, a będąc chemikiem, znał się na truciznach.
Człowiek bez serca
Oskarżonego opisywano jako człowieka bezwzględnego, który gotów jest zrobić wszystko dla osiągnięcia zamierzonego celu. Był człowiekiem twardym i podstępnym, bezwzględnym. W przeszłości Paweł Grzeszolski pracując w biurze sprzedaży w fabryce Hulczyńskiego, oskarżył bezpodstawnie swego szefa Bolesława Szczęsnego przed dyrektorem fabryki o kontakt i szpiegostwo na rzecz konkurencji. Szczęsny został zwolniony po trzydziestu latach nienagannej pracy bez żadnej odprawy, a on zajął jego miejsce. W tej sprawie Grzeszolski został skazany na trzy miesiące pozbawienia wolności. Sąd Okręgowy wyrok utrzymał, ale areszt zawiesił. Już wcześniej w 1918 roku w Kaliszu prowadząc kantor wymiany walut, dopuścił się „jakichś nieczystych machinacyj”. Zmuszony był uciekać do Rosji, stamtąd do Austrii i Sosnowca.
W swoim pamiętniku zawarł motto, którym się w życiu kierował; „nim przeżyję pół życia, muszę zamienić swe siły, zapały, myśli i ideały na lśniące złoto, platynę, perły i diamenty”.
W stosunku do dzieci był zimny, choćby w czasie ich choroby nie okazywał żadnych uczuć. Fakty ujawnione w procesie pokazały, iż był człowiekiem zimnym, jak nazywali go widzowie i prasa – człowiek bez serca. W czasie choroby dzieci żałował pieniędzy na ich leczenie, a sam z Pelagią wyjeżdżał na wycieczki. Opinię publiczną oburzył fakt, iż zafundował jej podróż aeroplanem do Krakowa, a za leczenie dzieci płacił teść – Wincenty Bugaj.
W czasie przesłuchania Kuczalska ujawniła, iż kiedy umierał Jerzyk, ojca przy nim nie było. Razem ze swoim bratem Władysławem Bugajem udała się do Stawicińskiej, gdyż podejrzewała, iż tam zastanie Grzeszolskiego. Pelagia i jej matka nie wpuściły jej do mieszkania, za to wniosły sprawę do sądu o zniesławienie i wtargnięcie do domu. Kiedy wreszcie Grzeszolski się pojawił i zastał trzech lekarzy u syna, bardzo się oburzył, kto za to będzie płacił, po czym wyszedł z mieszkania, mówiąc, iż idzie po innego lekarza. Wrócił sam po kilku godzinach, kiedy Jerzyk już nie żył.
Gdy zdecydowano o tym, iż ma być przeprowadzona sekcja zwłok chłopaka, Grzeszolski przysłał po niego do domu furmankę ze słomą. Kuczalska odprawiła furmankę i sama dorożką przewiozła ciało chłopca na sekcję. Sama musiała kupić pantofle Jerzemu do trumny, bo ojciec chciał go pochować w starych, zniszczonych. Tak samo z sukienką dla Lucyny.
Przesłuchanie ujawniło także, iż niedługo przed śmiercią, kiedy stan zdrowia Lucyny się pogorszył, Kuczalska poszła do szwagra prosić go o ratunek dla córki, nie została wpuszczona do mieszkania. Służąca, która – jak wykazał proces – też pozostawała w bliskich relacjach z Grzeszolskim, nie otworzyła drzwi, twierdząc, iż „Pan nie kazał, bo rano wstaje do biura”. W związku z tym kobieta udała się z ulicy Rybnej na Orlą do komisariatu policji, żeby telefonicznie wezwać pogotowie. Wtedy dziewczyna została zabrana do szpitala w Czeladzi. Grzeszolski chciał pochować Lucynę na cmentarzu w Czeladzi, a nie w Sosnowcu z matką i bratem. Teściowa musiała mu zapłacić, żeby odstąpił od tego zamiaru. Dodatkowo żądał, aby przeprosili jego żonę.
Mętne wyjaśnienia
Oskarżony nie przyznał się do winy, tłumaczył się mętnie. A to oskarżał lekarzy, iż syn zmarł na skutek źle dobranych leków, a to, iż doktor Anisfeld szantażował go, powziąwszy wiadomość o prowadzonym przeciwko niemu postępowaniu.
Wyjaśnił, iż Kuczalska i prokurator tak naprawdę wyswatali go ze Stawicińską, ponieważ ze względu na ich zachowanie postanowił zaopiekować się nią i ożenić dla ratowania jej honoru. Twierdził, iż ze Stawicińską zaczął obcować dopiero po ślubie, czemu z kolei przeczył wiek dziecka, które zresztą zmarło. Sędzia usiłował też wyjaśnić przyczyny posiadania przez oskarżonego książek „Medycyna sądowa” i „Służba śledcza”. Grzeszolski tłumaczył, iż syn był harcerzem i prosił go o pomoc w zdobyciu informacji na temat śledzenia i tropienia. Wydaje się to mało prawdopodobne, iż syn zwrócił się do niego o pomoc, ponieważ dzieci w swych pamiętnikach nazywały go „judaszem i podłym chamem”.
Oskarżony wskazywał na Kuczalską jako tą, która mogła otruć jego dzieci. Po śmierci Anny chciała zająć jej miejsce. Na każdym kroku dawała mu odczuć, iż razem mogliby wychować dzieci. Miała klucz do mieszkania i bywała w nim kilka razy dziennie. Kiedy ją odrzucił, chciała się na nim zemścić, zabiła dzieci i zrzuciła na niego winę.
Podważał badania biegłych, wskazując na inne przyczyny śmierci, mówiąc np., iż dzieci były cherlawe. Obrońca, który przemawiał kilka godzin, dowodził, iż objawy, jakie wystąpiły u dzieci, są identyczne z objawami trychinozy (włośnicy) . A nawet, o ile w zwłokach ujawniono tal, to może dostał się tam już po śmierci z trumien. Należy dodać, iż tylko jedno z dzieci zostało pochowane w metalowej trumnie.
Skazany na śmierć
Przez cały czas nie słabło zainteresowanie mediów i publiczności tym jednym z największych procesów poszlakowych II Rzeczpospolitej. 4 kwietnia 1936 roku od rana przed sądem gromadziły się olbrzymie tłumy. Porządku pilnowały oddziały policji pieszej i konnej. Grzeszolskiego do Sądu wprowadziło dwóch funkcjonariuszy. Na jego twarzy nie widać było skruchy, był zimny, opanowany, nonszalancki. Stoły w loży prasowej, jak i wszystkie miejsca dla publiczności, były zajęte. Każdy chciał usłyszeć wyrok, choć tłumy już dawno skazały tego człowieka.
Za zabójstwo żony, Anny Grzeszolskiej, Paweł Grzeszolski został skazany na karę śmierci, którą na mocy amnestii zamieniono na dożywocie. Taką samą karę otrzymał kolejno za zabójstwo Jerzego i Lucyny, a za nieumyślne spowodowanie ciężkiego rozstroju zdrowia u Marii Cabajówny skazany został na 3 lata pozbawienia wolności, na zasadzie amnestii zamienione na 1,5 roku więzienia.
Dopiero po odczytaniu wyroku Grzeszolski okazał zdenerwowanie, krzycząc: – To jest morderstwo Bugajów! To są mordercy, zbiry i katy!
Na wniesienie apelacji sąd wyznaczył trzy dni. Grzeszolskiego – w obawie przed samosądem – funkcjonariusze wywieźli taksówką do świętokrzyskiego więzienia.
Wybrali śmierć
W październiku 1936 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok Sądu Okręgowego w Sosnowcu i uniewinnił Pawła Grzeszolskiego. Owszem, wykluczył jako przyczynę śmierci zapalenie opon mózgowych oraz zatrucie talem z trumien, ale uznał, iż brak jest dowodów na to, kto to zrobił. Nie znalazł też odpowiedzi na pytanie, czy można wykluczyć przypadkowe zatrucie talem.
Sędzia uznał, iż tak naprawdę Grzeszolski skazany został z powodu Kuczalskiej, która nie ustawała w dążeniu do skazania szwagra. Jako chemik i człowiek inteligentny Grzeszolski wiedział, iż analiza spektralna pozwoliłaby na wykrycie talu. Ponadto jako człowiek bogaty i mający silną osobowość, mógł w inny sposób wpłynąć na dzieci, i nie musiał usuwać ich ze swojego życia. Prokurator oskarżający w tej sprawie wniósł kasację od tego wyroku i 12 lutego 1937 roku Sąd Najwyższy uchylił wyrok Sądu Apelacyjnego uniewinniający Pawła Grzeszolskiego. Ponownie nakazał zatrzymać Grzeszolskiego, a sprawę miał rozpatrzyć Sąd Apelacyjny w innym składzie sędziów.
Do zatrzymania mężczyzny nie doszło, ponieważ na kilka dni przed ogłoszeniem wyroku wyjechał i przepadł.
13 lutego 1937 roku o Pawle Grzeszolskim i jego żonie Pelagii po raz kolejny pisały media. Małżeństwo trzy dni wcześniej przyjechało do Krakowa, do hotelu Polskiego na ul. Floriańskiej. On zameldował się pod nazwiskiem brata Stawicińskiej, a ją jako swoją siostrę. W pokoju hotelowym popełnili samobójstwo, zażywając tabletki luminalu, które wcześniej Grzeszolski przyniósł z apteki. To on wyliczył dawki, uznał, iż jego organizm jest mocniejszy, dlatego jego dawki wynosiły po trzy i pół tabletki, dla Pelagii wyliczył dawkę dwóch i pół tabletki. W pogotowiu obok łóżka leżał nabity pistolet. Ustalili, iż o ile któreś z nich odzyska przytomność i zobaczy, iż drugie żyje, to zastrzeli partnera, a potem siebie.
Kiedy lekarz pogotowia zaalarmowany przez obsługę hotelową wszedł do pokoju, zobaczył martwego Grzeszolskiego leżącego na łóżku. U jego stóp na podłodze leżała Pelagia, która jeszcze żyła. Zabrana została do szpitala, gdzie wróciła do zdrowia. Grzeszolskiego zaś pochowano w Krakowie. Przed śmiercią Paweł Grzeszolski napisał trzy listy; do władz sądowych, do obrońcy i do teściów. Do końca nie przyznał się do zabójstwa swojej rodziny. Prawdopodobnie nigdy nie poznamy prawdziwego rozwiązania tej sprawy, gdyż tę tajemnicę Paweł Grzeszolski zabrał ze sobą do grobu.
Lidia Mulewicz