Tragiczna powódź z 1934 roku - woda porywała kołyski z dziećmi

1 dzień temu

Górale przepowiadali tragedię
To był lipiec 1934 roku, jak donosił tygodnik „Światowid”, niespotykane ulewy nawiedziły Małopolskę. Lało jak z cebra, szczególnie intensywne opady odnotowano od 13 lipca na Podhalu. 16 lipca na Hali Gąsienicowej w Tatrach spadło 255 mm deszczu. To do dziś niepobity rekord dobowej sumy opadów. Po tej zlewie rzeki gwałtownie wezbrały i ruszyły w dół. Podobno kilka dni przed kataklizmem starzy górale z lękiem patrzyli na niebo. Gazety przytaczały słowa wiekowego gazdy, który wyjaśniał, iż jak wiatr kręci jak głupi to przywiezie ulewę.

Faktycznie, opady nie przypominały niczego wcześniej. Gdy deszcze nie ustawały, w całej Małopolsce choćby małe strumyki zamieniły się w rzeki i gwałtownie ruszyły w dół. Żywioł z ogromnym hukiem pędził Dunajcem i zmiatał wszystko na swej drodze. To samo Biały Dunajec, który nie szczędził Poronina i Szaflar. Ucierpiała Szczawnica, Czorsztyn, Niedzica. Nowy Targ został zaatakowany ze zdwojoną siłą, bo tu łączą się oba Dunajce. Błyskawicznie kataklizm pochłonął całe Podhale. Wtedy zaczęła wzbierać Wisła. 17 lipca prasa informowała o niespotykanej powodzi w Małopolsce. Tarnów zalała mała rzeczka Wątok, która podniosła się o 3 metry! W tym czasie Cicha Woda zmiotła kilka mostów w Zakopanem, zalała elektrownię i pozbawiła miasto całej elektryczności. Każdego dnia dzienniki donosiły o kolejnych tragediach i zniszczeniach. Woda zrywała mosty, niszczyła linie kolejowe, pochłaniała wsie i miasta. Dziennik "Nowy Czas" pisał wtedy, iż pod wodą znalazły się tysiące domów, a "dziesiątki tysięcy ludzi" stracili dach nad głową. Tragedia dotknęła Nowy Sącz. Miasto zakryła rzeka Kamienica. Kataklizm dotknął również tereny ówczesnego województwa lwowskiego. Tu stan wody w Wisłoce podniósł się o 5 metrów. Ludzie mieszkający w pobliżu rzeki nie mieli szans. Woda zabrała im wszystko.

Na portalu staryczorsztyn.pl jest relacja Marii Sarata z czasów kataklizmu:
„Mamusia opowiadała nam, iż podczas tej powodzi domy pływały. Rzeka niszczyła wszystko co stanęło na jej drodze. Mama zapamiętała taki obraz jak na dachu swojego domu niesiony przez wodę siedział Pan Tkaczyk. To było coś okropnego, gdy nadchodziła noc i woda zalewała pół wsi. Ludzie uciekali łodziami, ratowali się i swój dobytek. I to się ciągle powtarzało, bo Dunajec ciągle zalewał. Ta zapora to jest dla nas szczęście. Wreszcie jest spokój i jest dobrze. Dziś Czorsztyn i Sromowce to piękne, bogate miejscowości, nie to co dawniej, kiedy była bieda i wylewał Dunajec”

Fala powodziowa ruszyła w dół Wisły 19 lipca. W okolicy Sandomierza, San i Wisła zalały 50 wsi. Jak opisywali dziennikarze "w niektórych wystają z wody tylko strzechy chat". Do Warszawy 22 lipca dotarła fala, która podniosła Wisłę o przeszło 5,5 metra. Zalało liczne wsie wokół miasta, mieszkańców ewakuowano. W Wilanowie rzeczka Wilanówka zalała park, ale do pałacu nie weszła. W sumie stolica nie doznała większych szkód, ponieważ na kilkuset kilometrowym odcinku rzeka rozlewała się przez popękane wały i jej siła niszczenia słabła.

Według szacunków woda zalała 1260 km² (ogółem 2000 km²). Uszkodzeniu, bądź zniszczeniu, uległo 22 059 budynków, 167 km. dróg i 78 mostów. Wartość powstałych szkód oszacowano na 12 milionów dolarów – przeliczając na dzisiejsze ceny, czyli 46 279 920,00 PLN.

Kołyski porwane przez fale

"Nowy Czas" relacjonował dramatyczne zdarzenia z miejsc, gdzie zaatakował żywioł: "Prąd wody niemal uniemożliwia niesienie pomocy. Na wzburzonych falach widać niesione prądem sprzęty, kołyski z dziećmi i trupy starszych. Obraz jest wstrząsający".

„Ilustrowany Kurier Codzienny”, wtedy największy dziennik w II RP tak opisywał tragedię ”Ofiarą rozszalałego żywiołu padły przede wszystkiem dzieci. W wielu domach bowiem znajdowały się same dzieci, których rodzice byli przy pracy. Z mostu nad kamienicą widziano dużo kołysek, niesionych przez wodę jak również i zwłoki ludzkie. Akcja ratunkowa trwa w dalszym ciągu, a i z zatopionych domów wydobywa się coraz to nowe ofiary.”

W tych dramatycznych okolicznościach po raz pierwszy dziennikarz "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" Jalu Kurek, został zabrany na pokład samolotu, z lotu którego oglądał ogrom zniszczeń jakie dotknęły Małopolskę. Publicysta napisał po tym rekonesansie wstrząsający felieton: "Dopiero teraz z rozszerzonym widzeniem, rozszerza się równocześnie rozmiar nieszczęścia. Chałupka zanurzona w wodzie jest wysepką w morzu odmętów. Staje się maleńkim fragmentem na powierzchni masowego zniszczenia."

Porażony tym ogromem zniszczeń w 1935 roku Jalu Kurek opublikował powieść poświęconą wielkiej powodzi pt. "Woda wyżej".

Ludzie byli w szoku, ze swoimi przeżyciami dzielili się z czytelnikami gazet, opisując w listach co się działo w ich okolicy. Jednym z takich autorów był inżynier Franciszek Żaba, zarządzający majątkiem Zbylitowska Góra pod Tarnowem, pisał 20 lipca: "Ostatnie trzy dni były u nas prawdziwym piekłem. [...] Patrząc się z góry, na której stoi kościół w Zbylitowskiej Górze, widziało się od Wojnicza po Mościce jakby morze, w którym pływały domy, krowy, konie, świnie, snopków bez liku - a choćby ludzie na belkach, czyniąc rozpaczliwe wysiłki ratowania się. Odgrywały się dantejskie wprost sceny. Przyszedł wczoraj [...] miejscowy gospodarz [...], który postarzał się o 10 lat. Przesiedział noc z wtorku na środę na strychu i ciągle żegnał się z życiem, bo dom tak trzeszczał, iż zdawało się, iż runie lada chwila. [...] Na granicy Zgłobie i Zbylitowskiej Góry stoi oparta plecami o wierzbę kobieta, w każdem ręku kurczowo trzyma po jednym dziecku. Gdy dostano się do niej, zobaczono, iż to trupy. Wszyscy troje utopieni i przez wodę o wierzbę oparci. Nie zapomnę nigdy tego makabrycznego i strasznego obrazu. Kto tego na własne oczy nie widział i nie przeżył, nie potrafi sobie wyobrazić, co się działo"- tak zakończył swoją relację z powodzi.

Ofiary kataklizmu

Według oficjalnych informacji woda zabiła 55 osób. Mówiło się o 100, prasa pisała, iż 50 osób utonęło tylko w Nowym Sączu i okolicy. Opisywano jak waliły się podmyte przez wodę kamienice, a w szalejących odmętach tonęli mieszkańcy oraz żołnierze i ratownicy, którzy próbowali im pomóc.

Ale nie tylko ludzie nie przeżyli katastrofy, ofiarami były również zwierzęta domowe. Niektóre nie spuszczone na czas z łańcucha czy chlewa, tonęły przy żłobie bez szansy na ratunek. Inne zostały porwane przez wartki nurt. Potem ich rozdęte truchła pływały w wodzie na całej długości rzek. Ludzie potracili całe plony, a był to czas lata gdy robi się zapasy by przetrwać nadchodzącą zimę. Pola były pozalewane, to samo piwnice, spichlerze i stodoły. Obliczono, iż tylko w woj. krakowskim powódź zniszczyła niemal dwie trzecie plonów, w woj. lwowskim prawie jedną piątą, a w woj. kieleckim 12 proc. Chłopi zostali dosłownie bez niczego.

To był lipiec więc czas wakacji i urlopów. Wielu wczasowiczów będących np. w Zakopanem zostało odciętych od świata. Powódź uwięziła wielu uczestników młodzieżowych i harcerskich obozów, które rozbiły się na południu Polski. Jak informowały dzienniki w Sromowcach Niżnych, trzeba było ratować 500 harcerzy, którzy przed żywiołem wspięli się na drzewa. Na krakowskim dworcu koczowały tysiące ludzi, który powódź zaskoczyła w trakcie podróży. Na przykład do Lwowa można było dojechać tylko drogą okrężną, przez Warszawę.

Powódź 1934 roku wzbudziła w Polakach ogromne współczucie dla ofiar i wielką solidarność społeczną. Tłumy ruszyły do wałów, prac porządkowych gdzie ramię w ramię z żołnierzami oraz strażakami pomagali poszkodowanej ludności. Zaczęto tworzyć komitety wsparcia, które zbierały płody rolne, artykuły spożywcze i pieniądze by zapewnić powodzianom przetrwanie. Wyciągnięto także wnioski na przyszłość i by zapobiec kolejnej katastrofie ruszyły regulacje rzek, budowy zapór i elektrowni wodnych. Realizację wszystkich projektów przerwała II wojna światowa. Wyjątkiem jest zbiornik retencyjny w Rożnowie, jego budowę zakończono w czasie wojny w 1941 roku.

Źródła:

https://krakow.wyborcza.pl
https://pl.wikipedia.org

https://www.podkarpackahistoria.pl

https://histmag.org

https://mojepieniny.pl

W. Chudzik, Powódź 1934 r. w Małopolsce: Skutki społeczno-gospodarcze, "Rocznik Lubelski", nr 40, 2014.

Idź do oryginalnego materiału