Prawie sto lat temu latem 46-letni Kazimierz Kasznica, znany warszawski prokurator, postanowił wybrać się w Tatry. Towarzyszyła mu jego rodzina: 38-letnia żona Waleria i 12-letni syn Wacław. Pod koniec wypoczynku, 3 sierpnia 1925 roku postanowili wybrać się ze Starego Smokowca w ówczesnej Czechosłowacji do Zakopanego. Gdy wyruszali wczesnym rankiem, nie zdawali sobie sprawy, iż będzie to ich ostatnia rodzinna wyprawa.
REKLAMA
Zobacz wideo Wybierasz się w góry? Bądź ostrożny i sprawdź, jak się przygotować
Rodzina Kaszniców wędrowała z doświadczonym taternikiem. Wszyscy nagle zaczęli umierać, oprócz jednej osoby
Jak podaje portal kryminatorium.pl, Kasznicowie wyznaczyli swoją trasę przez Lodową Przełęcz, położoną w głównej grani Tatr, na wysokości 2372 metrów n.p.m., pomiędzy Małym Lodowym Szczytem a Lodową Kopą. Po drodze zaplanowali postój w schronisku Chata Teryego, gdzie dotarli około godziny 11. Tam też spotkali grupę czterech studentów, będących zarazem taternikami, którzy zmierzali do Zakopanego tą samą drogą. Z racji tego, iż Kasznicowie nie mieli dużego doświadczenia, prokurator poprosił studentów o pomoc w dotarciu do celu. Połączone grupy wyruszyły więc razem w dalszą podróż, ale warszawiacy radzili sobie tak słabo, iż taternicy stracili do nich cierpliwość. Wędrowcy rozdzielili się u stóp Lodowej Przełęczy, a z rodziną Kaszniców pozostał tylko 21-letni Ryszard Wasserberg. Portal Tatrzański podkreśla, iż złamano tym samym podstawową zasadę turystyki górskiej, według której wycieczkę należy zawsze kończyć w tym samym składzie, w którym się ją rozpoczęło.
Kasznicowie z Wasserbergiem dotarli na Lodową Przełęcz około godziny 15:30, przy czym zajęło im to prawie dwie godziny dłużej, niż przewidują przewodniki. Najgorzej radził sobie Kazimierz, którego kiepska kondycja fizyczna opóźniała grupę przez całą drogę. Ponadto warunki pogodowe nie były najlepsze tego dnia i stale się pogarszały. Na tym etapie jednak siły zaczął tracić również nastolatek oraz, o dziwo, Wasserberger. Waleria podała im koniaku w nadziei, iż alkohol rozgrzeje ich i doda im sił. Tak niestety się nie stało i niedługo po tym cała trójka zmarła. Waleria, która była w dobrym stanie fizycznym, czuwała przy nich przez 37 godzin. Dopiero wtedy zeszła Doliną Jaworową na Łysą Polanę i zawiadomiła ratowników o śmierci swoich towarzyszy. Ci do martwych mężczyzn dotarli 5 sierpnia. Co jednak doprowadziło do takiego obrotu wydarzeń?
Tragedia Kaszniców w Dolinie Jaworowej wzbudziła zainteresowanie mediów. Obok oskarżeń pod adresem Walerii pojawiły się teorie spiskowe
Wieści o tragedii w Dolinie Jaworowej gwałtownie obiegły cały kraj. Nie trzeba też było długo czekać na próby wyjaśnienia tych tajemniczych śmierci, przy czym wiele osób oskarżało przy tym Walerię. W dużej mierze przyczynił się do tego "Ilustrowany Kurier Codzienny".
Opowiadanie pani Kasznicowej jest niezmiernie dziwne. Pozostaje przy zwłokach przez blisko dwie doby, bez względu na zimno i niepogodę, które zresztą znosi doskonale
- brzmi fragment opublikowanego wówczas artykułu, cytowany przez kryminatorium.pl. Inni krytykowali także taterników, którzy zostawili rodzinę Kaszniców. Portal Detektyw Online przytacza choćby teorie spiskowe o tym, iż zatruty koniak został podrzucony w ramach zemsty na prokuratorze.
Zobacz też: Myśliwy zmarł podczas polowania. Spadł na niego martwy niedźwiedź. "Tata robił to, co kochał"
Sekcja zwłok mężczyzn wykazała obrzęk płuc i zatrzymanie akcji serca z nieznanych przyczyn. Mogło do tego doprowadzić połączenie wyczerpania, niekorzystnych warunków atmosferycznych i alkoholu. Żona prokuratura bowiem faktycznie koniaku nie piła. Ostatecznie postępowanie w tej sprawie umorzono, a Walerii nigdy nie postawiono zarzutów, pomimo medialnej nagonki. Kobieta zmarła 4 sierpnia 1932 roku, dokładnie dzień i siedem lat po stracie swoich bliskich. Rodzina ponoć znalazła w jej łóżku wycinki prasowe dotyczące tragedii w Dolinie Jaworowej.
Dziękujemy, iż przeczytałaś/eś nasz artykuł.Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.